Miłość warta miliony. Diana Palmer. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Diana Palmer
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Остросюжетные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-276-1368-4
Скачать книгу
– i rób, co chcesz. Jak miałem tyle lat co ty, pracowałem na własne konto, a nie na jakichś krewniaków.

      – Jesteś facetem – stwierdziła.

      – I co z tego? Nie słyszałaś o feministkach?

      Uśmiechnęła się. A jednak jest w tej spelunce ktoś, kto również o nich słyszał.

      – To nie dla mnie – wyznała. – Jestem mięczakiem.

      – Wolne żarty, moja pani. Gdyby rzeczywiście było tak, jak mówisz, nie miałabyś odwagi przyjść tu w środku nocy i zamówić piwa. Żadna tchórzliwa panienka nie zrobiłaby czegoś takiego.

      – Owszem, zrobiłaby, gdyby została do tego zmuszona – odparowała z uśmiechem, który rozpalił iskierki w jej oczach. – Poza tym przychodząc tutaj, wcale tak dużo nie ryzykowałam, bo ty tu jesteś.

      Uniósł lekko głowę.

      – Więc myślisz, że ze mną jesteś bezpieczna – mruknął z zaciekawieniem. – Że nic ci z mojej strony nie grozi, tak?

      Serce zabiło jej niespokojnie.

      Donavan patrzył na nią jak dorosły mężczyzna na atrakcyjną kobietę i zwracając się do niej, zniżał głos, który brzmiał miękko i zmysłowo.

      – Na to liczę – przyznała po chwili milczenia. – Wiem, że głupio zrobiłam i że szukam guza. Ale mam nadzieję, że ty mi go nie nabijesz.

      Tym razem w jego uśmiechu nie było śladu drwiny.

      – Mądra dziewczynka. Szybko się uczysz – pochwalił ją.

      – A co? Czy to jest jakaś lekcja?

      Dopił whisky.

      – Lekcja życia – odparł. – Z rodzaju tych, które trzeba wiele razy powtarzać, zanim się je zapamięta. Wstawaj. Odwiozę cię do domu.

      – Naprawdę muszę jechać? – Westchnęła zawiedziona. – Dzisiejsza eskapada to moja pierwsza, i kto wie, czy nie ostatnia przygoda.

      Zsunął kapelusz na bakier i spojrzał na nią z góry.

      – Skoro tak, postaram się, żebyś miała co wspominać – oznajmił, wyciągając ku niej szczupłą, mocną dłoń. – Gotowa? – zapytał, gdy podała mu rękę.

      Nie bardzo rozumiała, do czego Donavan zmierza, a jednak intuicyjnie przeczuwała, że może mu zaufać.

      – Gotowa.

      Skinął głową, po czym wziął ją za rękę i poprowadził do wyjścia. Widziała, że wiele oczu zwraca się w ich stronę, ale nikt nie próbował ich zaczepiać.

      – Zdaje się, że wszyscy cię tu znają – zauważyła, gdy znaleźli się na dworze, w chłodnym nocnym powietrzu.

      – Oj, tak – przyznał – znają mnie doskonale. Parę razy wywróciłem ten bar do góry nogami.

      – Do góry nogami? – powtórzyła z niedowierzaniem.

      – Owszem, wióry tu leciały. No cóż, młoda damo, czasem bywa i tak, że mężczyźni pakują się w kłopoty, a w pobliżu nie ma kobiety, która chciałaby ich z tego wyciągnąć.

      – Ja wcale nie mam na to ochoty…

      – Dziewczyno! – Parsknął śmiechem. – To, jaka jesteś, masz wypisane na twarzy. Na zielono. Nie mam nic przeciwko niewinnej przygodzie, ale na nic więcej nie licz – rzekł z naciskiem, mrużąc oczy. – Jak tu trochę pomieszkasz, na pewno się dowiesz, że nie cierpię bogatych kobiet. Życzliwi powiedzą ci dlaczego. Dziś jednak będę wspaniałomyślny.

      – Nic z tego nie rozumiem. – Wzruszyła ramionami.

      – Byłbym zaskoczony, gdybyś rozumiała – powiedział ze śmiechem, w którym nie było radości. Potem przyjrzał jej się uważnie. – Nie wolno ci biegać samotnie. To zbyt niebezpieczne.

      – Ciągle to słyszę. – Starała się nadać swojemu głosowi dojrzałe brzmienie. – Tylko jak mam poznawać życie, skoro wszyscy usiłują trzymać mnie pod kloszem?

      – Może właśnie zaczynasz je poznawać – odparł, prowadząc ją w stronę szarego zdezelowanego i porysowanego pick-upa. – Mam nadzieję, młoda damo, że nie liczyłaś na rolls-royce’a. Niestety, nie nadaje się do wożenia krów.

      Poczuła się okropnie. Donavan zauważył jej zmieszanie i pożałował tej niepotrzebnej uwagi, która w założeniu miała być po prostu zabawna.

      – Nie interesuje mnie, czym jeździsz. Jeśli o mnie chodzi, mógłbyś równie dobrze przyjechać tu na koniu. Nie oceniam ludzi po tym, co mają.

      Spojrzał na nią kątem oka.

      – Wiem – odparł cicho. – Przepraszam. To miał być żart. Uważaj przy wsiadaniu, nie skalecz się o sprężynę. Nie miałem czasu naprawić tego fotela.

      – W porządku. – Zgrabnie wsiadła do szoferki, w której zmieszały się przeróżne wiejskie zapachy. Kiedy Donavan usiadł za kierownicą, dołączyła do nich nuta tytoniu i wyprawionej skóry.

      – Przyjechałaś tu samochodem? – zapytał, uruchomiwszy silnik.

      – Tak.

      Rozejrzał się po parkingu. Pośród zaniedbanych półciężarówek i zakurzonych samochodów terenowych lśnił metalicznym błękitem elegancki mercedes.

      Donavan uśmiechnął się pod wąsem.

      – Tak. Nie pytaj, czym przyjechałam – mruknęła speszona. – Owszem, to mój samochód.

      – Ładne rzeczy! – Roześmiał się krótko. – Ledwie się poznaliśmy, a ty już się złościsz. Można wiedzieć, czym się zajmujesz, kiedy nie podrywasz obcych facetów w knajpach?

      – Uczę się grać na pianinie, trochę maluję. I staram się nie oszaleć w czasie niekończących się przyjęć i porannych spotkań przy kawie.

      Aż gwizdnął przez zęby.

      – To się nazywa życie!

      Odwróciła się w jego stronę, żeby lepiej widzieć jego ładny profil.

      – A ty czym się zajmujesz?

      – Najczęściej uganiam się za bydłem. Poza tym wyliczam procent dochodu, decyduję, które zwierzęta pójdą na ubój, zatrudniam i zwalniam pracowników, jeżdżę na konferencje, podejmuję strategiczne decyzje – wyliczał. Na moment oderwał wzrok od drogi i spojrzawszy na Fay, dodał: – Od czasu do czasu zasiadam w zarządzie dwóch korporacji.

      Zmarszczyła brwi.

      – Czy mi się zdawało, czy mówiłeś, że jesteś brygadzistą na farmie?

      – Prawdę mówiąc, moje stanowisko jest nieco inne – odparł beztrosko – ale nie ma sensu o tym opowiadać. Dokąd chcesz jechać?

      Zaskoczył ją tym pytaniem, musiała więc szybko przestawić myślenie na inne tory. Chwilę milczała, obserwując przez okno tonące w mroku płaskie równiny południowego Teksasu.

      – Sama nie wiem… Po prostu nie chcę wracać do domu.

      – W San Moreno jest dzisiaj fiesta. Byłaś kiedyś na czymś takim?

      – Nigdy! – Oczy jej zalśniły z radości. – Jedźmy tam, dobrze?

      – Czemu nie. Ale uprzedzam, że to żadna atrakcja, tylko piwo i tańce. Lubisz tańczyć?

      – Bardzo! A ty?

      Uśmiechnął się.

      – Jak trzeba, to zatańczę. Za to jeśli chodzi o piwo, nie mam najmniejszych