Lato w Brazylii. CATHERINE GEORGE. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: CATHERINE GEORGE
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Остросюжетные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-238-9800-9
Скачать книгу
często robić przerwy. Lidia panią przypilnuje – zażartował.

      – Dobrze.

      – Czy ma pani jakieś przypuszczenia co do twórcy? – spytał Roberto, nalewając kawę.

      – Trudno jeszcze cokolwiek powiedzieć. Po oczyszczeniu płótna usunę część nowszej farby, żeby poszukać znajomych pociągnięć pędzla. Są odpowiednikiem odcisków palców. Można na ich podstawie ustalić tożsamość malarza. Ale zrobię tylko to, co konieczne, żeby wydać opinię. Jeśli obraz jest cenny, przekażemy go doświadczonej konserwatorce. Chyba że zna pan innego specjalistę.

      – Nie, nie znam. Moim zamiarem było pozostawienie wszystkiego w rękach pana Masseya. Teraz oczywiście ufam, że pani zajmie się następnymi etapami – powiedział oficjalnym tonem.

      Cóż za ulga!

      – To bardzo uprzejme z pana strony, ale ja jestem historykiem sztuki, a nie konserwatorem. Poza tym nie mogę zostać tu długo.

      – Tak panią ciągnie z powrotem do Anglii? Czeka tam na panią kochanek? – spytał.

      Katherine zarumieniła się, słysząc osobiste pytanie.

      – Owszem, mam przyjaciela, ale mówiłam o pracy.

      Roberto zrobił zdziwioną minę.

      – Jeśli poproszę pana Masseya, z pewnością zezwoli pani na dłuższy pobyt tutaj.

      Katherine dopiła kawę i wstała.

      – To zależy od niego – odparła.

      – A jeśli się zgodzi, czy spowoduje to jakieś perturbacje w pani życiu osobistym? – Roberto wstał bardzo powoli, zaciskając zęby z bólu.

      – Z pewnością nie.

      W każdym razie nie takie, które liczyłyby się bardziej niż obraz. Katherine spojrzała na zegarek.

      – Czas wracać do pracy. Zajdę jeszcze do pokoju po laptop.

      – Zobaczymy się przy kolacji. Nie odprowadzę pani do bungalowu, bo mam świadomość, że chodzę zbyt wolno – rzekł ponurym głosem.

      Katherine uśmiechnęła się niezręcznie.

      – Zdam panu relację przy kolacji – powiedziała.

      Roberto obserwował, jak Katherine wchodzi na piętro. Jego początkowa niechęć ustąpiła pragnieniu, by lepiej poznać doktor Lister. Quinta była cudownym azylem, lecz czuł się tu samotny. Kuśtykając do swojego pokoju, uśmiechnął się gorzko. Jeszcze niedawno marzył o samotności. Matka wielokrotnie powtarzała mu, że trzeba uważać na marzenia, bo czasem się spełniają. Jak zwykle miała rację. On zaś chętnie zapłaci Jamesowi Masseyowi każdą cenę za to, żeby móc przez cały dzień wyczekiwać kolacji w towarzystwie Katherine. Rzadko spotykał takie kobiety. Przede wszystkim jest ekspertem w dziedzinie, która go pasjonuje. Poza tym, nawet jeśli blizna wzbudza w niej odrazę, ukrywa to doskonale. Roberto uśmiechnął się lekko. Nie miewał do czynienia z kobietami, które nie starały się oczarować go urodą. Z pewnością też nigdy o nim nie słyszała, co jednak nie było dziwne. Musiał przerwać karierę tuż przed tym, jak dostąpił zaszczytów, o których zawsze marzył.

      W przypadku bardziej zabrudzonych płócien Katherine powtarzała proces czyszczenia kilkukrotnie, jednak ze względu na presję czasu od razu przystąpiła do następnego etapu. Zaczęła od niewielkiego fragmentu na kaftanie postaci. Umieściła na nim kartonik z wyciętym okienkiem i zaczęła czyścić jego wnętrze wacikiem zwilżonym acetonem. Efekt był piorunujący. Dodatkowe warstwy farby miały nie więcej niż pięćdziesiąt lat, ponieważ rozpuściły się błyskawicznie, odsłaniając znacznie jaśniejszą farbę poniżej. Katherine oczyściła w podobny sposób kolejne fragmenty obrazu, po czym zrobiła zdjęcie i wysłała je mejlem do Jamesa z prośbą o opinię. Potem usiadła, by nieco odpocząć.

      James oddzwonił niemal natychmiast.

      – Widzę, że trafiłaś na coś interesującego. To z pewnością osiemnastowieczne pigmenty. Ale założę się, że gdzieś znajdziesz uszkodzenia. Spytaj de Sousę, czy chce, żebyś kontynuowała pracę – powiedział.

      – Już pytał, czy mogłabym zostać tu dłużej, o ile się zgodzisz.

      – Doprawdy? – James zawahał się. – A tak z ciekawości, w jakim jest wieku i czy istnieje jakaś pani de Sousa?

      – Jest po trzydziestce. Jeśli ma żonę, to jej tu nie ma. Muszę kończyć.

      Zauważyła cień na schodach. Odwróciła się i zobaczyła Roberta, który przyglądał jej się uważnie.

      – Przepraszam, nie chciałem podsłuchiwać, ale…

      – Słyszał pan, co powiedziałam? – Katherine zarumieniła się gwałtownie.

      Skinął głową.

      – Pani kochanek jest zazdrosny o to, że mieszka pani w moim domu?

      – Rozmawiałam z Jamesem Masseyem!

      Jego twarz rozluźniła się nieco.

      – Pytał o mnie?

      – Tak. Przepraszam za to wszystko.

      – Dlaczego? To naturalne, że czuje się za panią odpowiedzialny – powiedział.

      W tym momencie pojawił się Jorge z tacą.

      – Wypiję z panią herbatę – powiedział Roberto.

      – I skontroluje pan postępy? – Katherine uniosła brew.

      – Właśnie – odparł.

      – Rezultaty są jeszcze niewielkie. Ten etap wymaga wyjątkowej ostrożności.

      Roberto pochylił się, by obejrzeć niewielki oczyszczony fragment.

      – Sfotografowała pani tylko ten kawałek? – spytał zaskoczony i usiadł obok Katherine. – Farba jest tu jaśniejsza. Czy to ma jakieś znaczenie?

      – Zasadnicze. James zgadza się ze mną, że widać tu autentyczne, osiemnastowieczne pigmenty – wyjaśniła. – Woli pan, żebym od razu wysłała obraz do konserwatora czy ustaliła, jakich napraw wymaga?

      – Napraw? – spytał zaniepokojonym głosem.

      – Tak, pod farbą mogą być uszkodzenia, nawet dziury.

      – Boże! A jeśli tak, czy naprawa jest możliwa?

      – Oczywiście. Konserwatorka Jamesa potrafi zdziałać cuda.

      – A czy po usunięciu nowszej farby będzie można ustalić, kto jest autorem?

      – Mogę wydać co najwyżej opinię, a nie ekspertyzę. Czy mam kontynuować prace?

      – Tak, bardzo mnie ucieszy, jeśli nasz młodzieniec odzyska pierwotne barwy. – Roberto wstał z krzesła. – Pozostawiam panią jej detektywistycznej pracy. – Na schodach zatrzymał się i odwrócił. – Kiedy pan Massey zadzwoni ponownie, proszę mu powiedzieć, że jedyna pani de Sousa w moim życiu to moja matka. Dawno temu miałem żonę, ale, niestety, zbyt krótko.

      Katherine zatrzepotała rzęsami.

      – Tak mi przykro…

      – Nie, jest pani w błędzie – przerwał jej chłodno. – Mariana żyje. Odeszła ode mnie. Proszę też przekazać panu Masseyowi, że w moim domu nic pani nie grozi.

      Kiedy odszedł, Katherine długo nie mogła skupić się na pracy. Co gorsza, wkrótce zadzwonił Andrew.

      – Dlaczego nie dzwonisz? – spytał. – Martwiłem się.

      – Skoro się martwiłeś, mogłeś sam zadzwonić.

      – Biorąc