Lato w Brazylii. CATHERINE GEORGE. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: CATHERINE GEORGE
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Остросюжетные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-238-9800-9
Скачать книгу
pokraśniał z zadowolenia.

      – Dziękuję bardzo. Czy ma pani ochotę na deser?

      – Nie, przykro mi, ale nie mam już miejsca w żołądku.

      Jorge uśmiechnął się do Katherine tak serdecznie, że Roberto aż uniósł brwi ze zdziwienia.

      – Może w takim razie kawa lub herbata?

      – Nie, dziękuję.

      – Ja poproszę o kawę – powiedział gospodarz. – I przynieś dla pani wodę mineralną.

      Kiedy w chwilę później Roberto poinformował Jorge’a, że nie będzie już potrzebny, Katherine rozparła się wygodnie na krześle, spoglądając na księżyc, którego blask dodawał uroku scenerii.

      – Mam nadzieję, że konieczność zastąpienia pana Masseya nie sprawiła pani specjalnego kłopotu? – spytał gospodarz.

      Pokręciła głową.

      – Żadnego, z którym nie potrafiłabym sobie poradzić – odparła.

      – To dobrze. Proszę mi powiedzieć, czym dokładnie zajmuje się pani w galerii?

      – Głównie przetrząsaniem internetu w poszukiwaniu niezidentyfikowanych lub nieprawidłowo skatalogowanych dzieł, na które nikt nie zwraca uwagi. To bardzo pasjonujące.

      – Mam nadzieję, że zaciekawi panią mój obraz – powiedział Roberto.

      – Ja również – odparła z zapałem.

      – Cóż za szczera odpowiedź!

      – Kiedy okazuje się, że obraz jest falsyfikatem lub kopią, właściciela zawsze informuje o tym James.

      – Aha, czyli pani nie ma ochoty przekazywać mi takiej informacji?

      – Zgadza się. Ale w razie konieczności będę musiała.

      – Bez obaw, doktor Lister. Nie będę kwestionować pani ustaleń ani winić, jeśli mój obraz okaże się podróbką.

      – Dziękuję. Prawdę mówiąc, bałam się tego, kiedy… – Zarumieniła się.

      – Kiedy co?

      – Kiedy tak bardzo zaskoczyło pana to, że jestem kobietą.

      – Wyłącznie dlatego, że spodziewałem się mężczyzny – odparł. – Skoro jednak pan Massey ufa pani absolutnie, ja również pani ufam.

      – Dziękuję.

      – Nie ma za co. Jeszcze trochę wina?

      – Raczej wody. Jutro będę się bawiła w detektywa, więc muszę mieć sprawny umysł.

      Na twarzy Roberta pojawił się wyraz rozbawienia.

      – Traktuje pani swoją pracę jako rozwiązywanie zagadek? – spytał zaintrygowany.

      – W pewnym sensie. Ustalanie autentyczności zaginionych dzieł jest niezwykle ekscytujące.

      – Może mój obraz okaże się jednym z nich.

      – Czy domyśla się pan, kto może być jego autorem?

      – To bardziej nadzieja niż domysły. Ale nie powiem nic, póki nie usłyszę pani zdania. Jak wcześnie pani wstaje? – spytał.

      – W dni powszednie bardzo wcześnie, ale dostosuję się do pana.

      Roberto poczuł, że przy pierwszym spotkaniu zachował się niezbyt przyjaźnie i postanowił naprawić błąd.

      – Zanim zaczniemy rano, być może miałaby pani ochotę rozejrzeć się po ogrodzie? Taki mały spacer przed pracą detektywistyczną.

      Katherine zrozumiała natychmiast, że jest to gest pojednania.

      – Z chęcią. A teraz już się pożegnam.

      – Śniadanie przyniosą pani do pokoju. Spotkamy się tu o dziewiątej. Spokojnych snów.

      Uśmiechnęła się uprzejmie.

      – Dzień był tak pełen wydarzeń, że z pewnością zaraz zasnę. Nie mogę zrozumieć, dlaczego nigdy wcześniej nie odwiedziłam pańskiego kraju.

      – Nie pochodzę z Portugalii – powiedział Roberto. – Quinta das Montanhas to mój azyl, ale dom rodzinny mam w Rio Grande do Sul na południu Brazylii, czyli jestem gauchem – wyjaśnił, składając głęboki ukłon.

      Natychmiast stanął jej przed oczami widok pampy i bydła wypasanego przez gauchów, pasterzy w płaskich kapeluszach i skórzanych bryczesach.

      – Ma pan tam ranczo? – spytała zaintrygowana.

      – Mieszkam na ranczu ojca. Jeździłem konno, gdy tylko zacząłem chodzić, ale już nie mogę spędzać wielu godzin w siodle. – Posmutniał i sięgnął po laskę, żeby odprowadzić Katherine do holu. – Pewnie zdążyła pani zauważyć, że utykam.

      – Nie, nie zauważyłam – zaprzeczyła Katherine z taką szczerością, że oblicze Roberta rozjaśniło się nieco. – Wypadek?

      – Tak, samochodowy. – Wzruszył ramionami. – Ale, jak widać, przeżyłem. Dobranoc, pani doktor.

      Katherine nie mogła zasnąć. Składała to na karb świecącego jasno księżyca, ale prawdziwym winowajcą był Roberto de Sousa. Bardziej cieszyłaby się tym niewątpliwym zauroczeniem, gdyby było obopólne. Zżerała ją ciekawość, co za wypadek pozostawił bliznę na jego twarzy i sprawił, że utyka. Pierwszym, co zauważyła, była gracja ruchów i ogłada gospodarza. No i oczywiste niezadowolenie, że ekspertyzę ma wydać kobieta. Modliła się, żeby dzieło okazało się w na tyle dobrym stanie, by zidentyfikowanie go przyszło bez trudu. W pewnym sensie żałowała, że James Massey nie mógł tu przyjechać. Jednak wtedy nie poznałaby Roberta de Sousy, najatrakcyjniejszego mężczyzny, jakiego spotkała w życiu. Nieważne, że ma bliznę i jest niezbyt sympatyczny.

      Uśmiechnęła się na myśl o tym, jak zareagowałby Andrew Hastings, gdyby opowiedziała mu o swoim gospodarzu i jego wspaniałej posiadłości. Znała Andrew krótko, ale już zauważała w nim cechy, które nie wróżyły dobrze temu związkowi. Choć Katherine uwielbiała męskie towarzystwo, do tej pory nie związała się z nikim poważnie. Praca była zawsze ważniejsza. Jako nastolatka została sierotą, przez co miała silne poczucie niezależności. Nie narzekała na samotność, ponieważ dzieliła dom odziedziczony po ojcu z dwoma kolegami ze studiów. Każde z nich zajmowało osobne piętro, a Hugh i Alastair płacili jej godziwy czynsz. Tylko Andrew nie aprobował takiej sytuacji i zaczął ostatnio naciskać, by przeprowadziła się do niego. Odmowa wywołała dalsze spięcia, a jej nagły wyjazd do Portugalii w dniu, kiedy mieli pójść na festiwal operowy, przepełnił czarę goryczy. Jednak poczucie obowiązku było dla Katherine ważniejsze niż Wesele Figara. Poza tym nie miała ochoty kontynuować znajomości z mężczyzną tak różnym od niej światopoglądowo.

      Pomimo źle przespanej nocy Katherine obudziła się wcześnie. Po prysznicu ubrała się w to, co nazywała „mundurem”, czyli dżinsy i bawełnianą koszulkę, a włosy spięła gumką. Pukanie do drzwi obwieściło przybycie Lidii.

      – Dzień dobry – przywitała się z uśmiechem, stawiając tacę na stoliku.

      Katherine odwzajemniła uśmiech.

      – Dzień dobry. I dziękuję.

      – Wystarczy na śniadanie, czy przynieść jajecznicę na bekonie?

      Katherine zapewniła ją, że bułeczki i owoce to aż nadto i serdecznie podziękowała.

      – Czy możesz poprosić Jorge’a, żeby pomógł mi znieść statyw i walizkę?

      – Oczywiście.

      W domu