Liz spojrzała w dół przez szklane dno łodzi i zamarła. Zrozumiała, dlaczego Jerry nie pojawił się na czas. Leżał na dnie morza z kotwicznym łańcuchem owiniętym wokół klatki piersiowej.
W chwili gdy samolot wylądował, Jonas zerwał się niecierpliwie, chwycił swoją torbę i ruszył do wyjścia. Stanął na podeście metalowych schodków i poczuł falę gorącego powietrza. Skinął głową stewardesie i szybkim krokiem przeciął płytę lotniska. Przyleciał na Cozumel w określonym celu i nie miał czasu na podziwianie błękitnego nieba, bujnych palm czy kolorów kwiatów. Mrużąc oczy przed słońcem, wszedł do budynku.
Hala przylotów była mała i zatłoczona. Turyści stali w niewielkich grupkach albo błąkali się niezdecydowanie. Jonas nie znał hiszpańskiego, lecz bywał już na wielu lotniskach i wiedział, dokąd powinien się udać. Szybko znalazł wypożyczalnię samochodów i po piętnastu minutach od lądowania wyjeżdżał z parkingu niewielkim autem. Rozłożył mapę na siedzeniu pasażera i opuścił osłonę przeciwsłoneczną.
Poprzedniego dnia Jonas siedział wygodnie w swym przestronnym klimatyzowanym biurze i przyjmował podziękowania od klienta, którego po długim i skomplikowanym procesie wybronił od dziesięciu lat więzienia. Zainkasował swoje honorarium i starał się uniknąć rozgłosu, jaki prasa nadała sprawie. To miał być jego ostatni proces przed zasłużonymi wakacjami. Pierwszymi od długiego czasu. Jonas Sharpe był zadowolony, lekko zmęczony i pełen optymizmu. Dwa tygodnie w Paryżu miały zregenerować jego siły. Wiedział, że zasłużył na odpoczynek, a wytworny Paryż z cudownymi muzeami i wspaniałymi restauracjami idealnie pasował do jego planów.
Gdy odebrał telefon z Meksyku, przez chwilę nic nie rozumiał. Przyznał, że owszem, ma brata Jerry'ego i natychmiast pomyślał, że jego braciszek znów wpakował się w jakieś kłopoty. Jednak tym razem sprawa była o wiele poważniejsza.
Gdy jego rozmówca odłożył słuchawkę, Jonas wciąż nie mógł dojść do siebie. Oszołomiony polecił sekretarce odwołać wyjazd do Paryża, a później zadzwonił do rodziców, by im oznajmić, że ich syn nie żyje.
Przyleciał do Meksyku, aby zidentyfikować ciało brata. Fala żalu znów zalała serce Jonasa. Już od dawna zdawał sobie sprawę, że Jerry żyje na krawędzi katastrofy. Tym razem nie udało mu się w porę cofnąć i niestety poleciał w przepaść. Od dzieciństwa jego brat ściągał na siebie kłopoty. Żartował nawet, że Jonas chyba dlatego poszedł na prawo, by móc mu pomagać w razie potrzeby. Być może w pewnym sensie miał rację.
Jerry był marzycielem, a Jonas zaprzysięgłym realistą. Jerry był uroczym leniem, natomiast jego brat stawiał pracę zawodową na pierwszym miejscu. Byli jak dwie strony tego samego medalu. Kiedy Jonas dotarł na posterunek policji w San Miguel, poczuł, że wraz z Jerrym znikła jakaś część jego duszy.
Rozejrzał się, zanim wysiadł z samochodu. Pomyślał, że ktoś powinien umieścić na pocztówce to, co on zobaczył. W porcie stały zakotwiczone jachty, a mniejsze łodzie wyciągnięto na soczystą zieloną trawę. Uśmiechnięci, opaleni ludzie w kolorowych letnich strojach przechadzali się nadmorską promenadą. Błękitne fale łagodnie omywały brzeg, a powietrze było przesycone zapachem morza. Jednak Jonas nie był teraz szczególnie czuły na uroki tego miejsca. Czekały na niego dokumenty do podpisania i śledztwo w sprawie gwałtownej śmierci brata.
Kapitan Moralas był bystrym, rozsądnym mężczyzną, który od najmłodszych lat darzył miłością wyspę Cozumel. Zbliżał się do czterdziestki i właśnie oczekiwał narodzin swego piątego potomka. Uważał się za spokojnego człowieka, rozmiłowanego w muzyce klasycznej i cichych niedzielnych popołudniach. Był dumny ze swej pracy, wykształcenia i rodziny.
San Miguel było miastem portowym, pełnym marynarzy, turystów i kłopotów, więc Moralas znał również ciemną stronę ludzkiej natury. Kapitan potrafił jednak na czas zapobiegać poważniejszym problemom i był zadowolony z powodu niskiej przestępczości na wyspie. Zagadkowa śmierć młodego Amerykanina wytrąciła go z równowagi. Nie musiał być policjantem z wielkiego miasta, aby rozpoznać robotę zawodowego mordercy. Jednak, jego zdaniem, na Cozumel nie było miejsca dla zorganizowanej przestępczości.
Mimo zawodu, wymagającego twardości charakteru, Moralas rozumiał uczucia mężczyzny, który stał obok niego w kostnicy.
– Panie Sharpe, czy to pański brat? – spytał, choć z bladej, zmienionej bólem twarzy młodego człowieka łatwo poznał odpowiedź.
– Tak – potwierdził Jonas, patrząc na twarz Jerry'ego.
Gdy Moralas zyskał potwierdzenie tożsamości zmarłego, wycofał się, by umożliwić mężczyźnie pożegnanie z bratem bez świadków.
Jonas nie mógł uwierzyć w śmierć Jerry'ego. Wiedział, że jego brat zawsze szukał najłatwiejszej drogi, szybkich pieniędzy i kłopotów. Był jednak tak pełen życia i radości, że jego śmierć wydawała się okrutnym żartem losu. Jonas dotknął chłodnej dłoni brata. Nie pomogą mu już żadne wykręty, wpłacone kaucje ani kruczki prawne.
– Przykro mi – odezwał się Moralas, kiedy Jonas podszedł do niego, i skinął głową pracownikowi kostnicy, aby z powrotem zakrył zwłoki.
– Kapitanie, kto zabił mojego brata? – spytał Jonas chłodnym tonem, próbując w ten sposób maskować rozdzierający ból serca.
– Nie wiemy. Śledztwo jest w toku.
– Jakieś podejrzenia?
Moralas pokręcił głową i wyprowadził Jonasa na korytarz.
– Pański brat był na Cozumel zaledwie od trzech tygodni. Na razie szukamy osób, które w tym czasie mogły go spotkać – wyjaśnił, pchnął drzwi i głęboko odetchnął świeżym powietrzem. – Obiecuję, że zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby odnaleźć zabójcę pańskiego brata.
– Nie znam pana – gniewnie warknął Jonas, zapalił papierosa i spojrzał w zwężone oczy Moralasa. – A pan nie znał Jerry'ego.
– Tak, ale to moja wyspa – odparł kapitan policji, nie odwracając wzroku. – Jeśli jest tu morderca, znajdę go.
– Profesjonalista – krótko podsumował Jonas.
– Pański brat został zastrzelony, więc staramy się dowiedzieć, kto to zrobił, w jaki sposób i dlaczego. Mógłby mi pan pomóc, podając potrzebne informacje.
Jonas gwałtownie się odwrócił. Spojrzał na uchylone drzwi, długi korytarz i jeszcze jedne drzwi, za którymi spoczywało ciało jego brata.
– Muszę się przejść – mruknął.
Kapitan nie odzywał się, gdy szli przez trawnik i jezdnię, aż do promenady. Potem odczekał jeszcze parę minut, ale w końcu nie wytrzymał.
– Po co pański brat przyjechał na Cozumel?
– Nie mam pojęcia – odparł Jonas i głęboko zaciągnął się papierosem. – Lubił palmy.
– Przyjechał w interesach? To była podróż służbowa?
Jonas roześmiał się niewesoło. Popatrzył na słoneczne błyski, prześlizgujące się po falach.
– Jerry nazywał siebie wolnym strzelcem. Nigdzie nie zagrzał miejsca – odparł, rozmyślając nad życiem swego brata i wszystkim, co ich dzieliło. – Dla niego zawsze było coś jeszcze. Następne miasto, następny złoty interes. Dzwonił do mnie dwa tygodnie temu i mówił, że daje lekcje nurkowania turystom.
– Sklep i wypożyczalnia „Czarny Koral” – potwierdził