– Jaki układ? – przerwała mu oszołomiona Jess.
– Postąpiłem jak cholerny głupiec, ale obiecali, że umorzą mój dług, jeśli im pomogę.
Widok dojmującego strachu i żalu na twarzy ojca przejął Jess lękiem.
– W czym im pomogłeś?
– Powiedzieli mi, że chcą zrobić zdjęcia wnętrza rezydencji Halston Hall i sprzedać je ilustrowanemu magazynowi. Zapewniali, że zarobią na tym kupę forsy. Nie widziałem w tym niczego złego.
– Naprawdę? – spytała z niedowierzaniem Jess. – We wpuszczeniu obcych ludzi do domu twojego chlebodawcy?
– No cóż, wiedziałem, że panu Silvestriemu by się to nie spodobało – przyznał żałośnie. – Ale sądziłem, błędnie, jak się okazało, że nikt się o niczym nie dowie.
Jess w końcu pojęła. Z grymasem przerażenia na twarzy wstała z krzesła.
– O mój Boże! To włamanie do rezydencji… kradzież obrazu! Zostałeś wmieszany w ten rabunek? – spytała z niedowierzaniem.
– Dałem im kody dostępu i karty magnetyczne do drzwi – wyznał drżącym głosem pobladły Robert Martin. – Naprawdę wierzyłem, że zamierzają tylko zrobić zdjęcia. Nie miałem pojęcia, że planują kradzież.
– Musisz natychmiast iść na policję i opowiedzieć o wszystkim! – zawołała Jess.
– Nie ma potrzeby. Wkrótce policja sama po mnie przyjdzie – odparł ponuro. – Wezwany przez pana Silvestriego specjalista ustali, którego kodu użyli rabusie. Podobno każdy z pracowników ma swój indywidualny, więc szef dowie się, że to ja jestem winny.
Jess ogarnęło przerażenie. Ojciec wykazał w tej sytuacji ogromną naiwność. Ale on przecież w gruncie rzeczy jest prostoduszny i naiwny, uświadomiła sobie. Niewykształcony, zatrudniony w posiadłości Halston jako majster do wszystkiego, aż do czasu tamtego rejsu nie podróżował ani nie pracował nigdy dalej niż pięćdziesiąt mil od miejsca urodzenia.
– Czy to Welchowie ukradli ten obraz?
– Wiem tylko, że dałem im kody i kartę magnetyczną, którą następnego ranka znalazłem w skrzynce na listy. Po tygodniu ostrzegli mnie, żebym trzymał gębę na kłódkę. Kiedy później rozmawiałem z nimi o tym rabunku, twierdzili, że nie mają z nim nic wspólnego i mogą przedstawić alibi na tamten wieczór. Sam nie wiem, co o tym myśleć. Nie wyglądają mi na międzynarodowych złodziei dzieł sztuki. Być może przekazali kody i kartę komuś innemu, ale nie mam na to żadnego dowodu.
Jess pomyślała z drżeniem o Cesariu di Silvestrim, włoskim miliarderze i przemysłowcu. Ten człowiek nie przebaczy ani nie puści tego płazem. A kto uwierzy w wersję jej ojca i w to, że nie współdziałał z kuzynami żony? Nie będzie się liczyło, że pracuje w posiadłości od ponad czterdziestu lat, nie popełnił dotąd najmniejszego wykroczenia i cieszy się dobrą reputacją. Przeważy fakt, że dopuszczono się poważnego przestępstwa, a on jest głównym podejrzanym.
Gdy Robert Martin przed wyjściem ostrzegł ją, by nie wspominała o niczym matce, z niezadowoleniem zmarszczyła brwi.
– Powinieneś jej powiedzieć.
– Stres może wywołać u niej nawrót choroby – zaoponował zmartwiony.
– Dozna o wiele większego szoku, jeśli w domu nieoczekiwanie zjawi się policja.
– Zawiodłem ją – rzekł ojciec, kiwając smutno głową. – Nie zasłużyła na to.
Jess nie znalazła żadnych słów pocieszenia. Przyszłość istotnie jawiła się w ponurych barwach. Po jego wyjściu zastanowiła się, czy powinna spróbować pomówić w tej sprawie z właścicielem posiadłości. Na nieszczęście, jej relacje z Cesariem di Silvestrim wyglądały dość niezręcznie. Zaprosił ją kiedyś na kolację, a ona nie mogła odmówić pracodawcy ojca i swojemu najważniejszemu klientowi. Oblała się rumieńcem na wspomnienie katastrofalnego przebiegu tamtego spotkania. Obecnie nie lubiła odwiedzać stadniny w Halston Hall, kiedy Cesario przebywał w posiadłości. W jego obecności czuła się okropnie speszona i traciła profesjonalną pewność siebie.
To nie znaczy, że zachowywał się wobec niej nieuprzejmie. Przeciwne, prezentował zawsze nienaganne maniery. Nie mogłaby się też skarżyć, że ją molestuje, ponieważ już nigdy więcej jej nie zaprosił. Nie miała pojęcia, dlaczego w ogóle uczynił to nawet ten jeden raz, jako że w niczym nie przypominała efektownych i uwodzicielskich bywalczyń imprez ani gwiazdek filmowych, z którymi zwykle się spotykał.
Wiedziała, że Silvestri ma reputację rozpustnika. Rodzice Jess mieszkali po sąsiedzku z jego byłą gospodynią Dot Smithers. Jej opowieści o szalonych przyjęciach, na które sprowadzano rozwiązłe kobiety, aby zabawiały męskich gości, przeszły w miasteczku do legendy i dostarczyły strawy skandalizującym tabloidom. Jess sama parokrotnie widziała Cesaria w towarzystwie kilku kobiet rywalizujących o jego względy i nie miała powodów wątpić, że niekiedy zabawia się w łóżku z więcej niż jedną na raz.
Dlatego bynajmniej nie pragnęła, by jeszcze kiedyś ją zaprosił. Nawet pomijając skandaliczne plotki na jego temat, pochodził z całkiem innego świata niż ona, a Jess uważała, że ludzie nie powinni przekraczać granic własnej sfery. Jej matka uczyniła to w młodości i zapłaciła wysoką cenę.
Katastrofalna kolacja z Cesariem jeszcze bardziej utwierdziła Jess w tym przekonaniu. Zabrał ją do wytwornej restauracyjki. Natychmiast zorientowała się, że w porównaniu z innymi kobietami jest nieodpowiednio ubrana. Musiał jej przetłumaczyć menu wydrukowane pretensjonalnie w jakimś obcym języku, a w trakcie posiłku nieustannie usiłowała się domyślić, jakich sztućców powinna użyć do kolejnych dań.
Najgorsze jednak, że po kolacji zaproponował jej, by spędziła z nim noc. Wobec kobiet nie był po prostu szybki, lecz działał z prędkością ponaddźwiękową. Jego propozycja zraniła dumę Jess i jej poczucie własnej wartości. Czy uznał ją za tak łatwą, że wskoczy do jego łóżka po zaledwie jednym pocałunku?
Owszem, ten pocałunek był wyjątkowy, lecz wprawa Cesaria jeszcze bardziej ją zirytowała. Jess miała zbyt wiele zdrowego rozsądku i szacunku dla samej siebie, by wdać się w romans z tym nieprzyzwoicie bogatym kobieciarzem. Taki nierówny związek prowadzi jedynie do cierpienia, czego przykład widziała we własnej rodzinie.
Tak czy owak, w ciągu kilku ostatnich lat zrezygnowała z kontaktów z mężczyznami, aby nie komplikować sobie życia. Żałowała jedynie, że mając trzydzieści jeden lat może już nigdy nie urodzić, chociaż zawsze uwielbiała dzieci. Zdawała sobie również sprawę, że pod wieloma względami przelała niespełnione macierzyńskie uczucia na zwierzaki. Parokrotnie rozważała zajście w ciążę i zostanie samotną matką, ale nie chciałaby skazać swego dziecka na dorastanie bez ojca.
Następnego ranka po wizycie ojca i nocy spędzonej bezsennie na rozmyślaniach o tym, co od niego usłyszała, poszła na weterynaryjny oddział chirurgiczny i zbadała jedynego pacjenta – kota z chorą wątrobą. Potem przyjmowała wizyty w lecznicy i zajmowała się najróżniejszymi przypadkami: martwą już złotą rybką przyniesioną w słoiku, psem, któremu musiała nałożyć kaganiec, by moc go zbadać i wykurować, czy tracącą pióra, lecz ogólnie zdrową papugą.
Matka Jess, Sharon, nie zadzwoniła, z czego wywnioskowała, że ojciec nie odważył się jeszcze poinformować jej o swoich kłopotach.
Jess wiedziała, że Silvestri przyleciał ubiegłego wieczoru do Anglii. Nie łudziła się, że zdoła wpłynąć na niego w sprawie ojca, ale po namyśle doszła do wniosku, że musi przynajmniej spróbować. We wtorek