– Widział ją pan? – zapytał.
– Kakij pan, ja sołdat. – Żołnierz kolejny raz się zaśmiał. – A Nela u nas, konfiety swietajet.
Błażej aż otworzył usta ze zdziwienia, po czym poprosił o wskazanie wagonu, w którym rezydowała radziecka obsługa pociągu. Żołnierz pilnujący wagonów wskazał mu miejsce i krzyknął tylko, żeby chłopak się pośpieszył, bo inaczej konwój odjedzie bez niego.
Biegł na złamanie karku. Nie tylko z uwagi na płynący nieubłaganie czas, ale z obawy o małą dziewczynkę. Martwił się, że ci żołdacy mogą zrobić jej jakąś krzywdę albo Nela, zobaczywszy, iż jest z dala od matki, wystraszy się.
Wagon żołnierzy wyglądał nieco lepiej niż ten, którym on podróżował. Przede wszystkim nie było tutaj takiego ścisku, a posłania wyglądały zdecydowanie porządniej. Na palenisku kozy gotowała się woda, a na niewielkiej półce przygotowano kubki na rosyjski czaj.
Mała Nela nie była ani smutna, ani wystraszona. Siedziała na kolanach jednego z żołdaków i opowiadała mu, że Jadźka się „zesrała” i teraz śmierdzi w całym pociągu. Nie wiadomo, ile z tej paplaniny zrozumiał żołnierz, ale co rusz wyciągał w kierunku dziewczynki wymiętoszoną papierową torebkę z cukierkami, w której to Nela chętnie zanurzała swoją brudną rękę. Uśmiechała się przy tym promiennie i kontynuowała opowieść o lalce – Jadźce.
– Nela! – wrzasnął Błażej. – Czyś ty oczadziała? Matka twoja zagłosi i szuka cię wszędzie.
Dziewczynka zupełnie spokojnie zsunęła się z kolan nowo poznanego „przyjaciela”, dygnęła, jak na dobrze wychowaną panienkę przystało, i powiedziała grzecznie:
– Do widzenia. Na następnym postoju znowuż przyjdę i opowiem, jak Błażejowi łeb do łysego oheblowałam.
Chłopak chwycił Nelę wpół i trzymając na rękach, pobiegł w stronę ich wagonu. Gdyby nie to, że musiał się spieszyć, zapewne wyręczyłby panią Domosławską w ukaraniu Neli, bo gdy wszyscy odchodzili od zmysłów, szukając gówniarza, ten siedział sobie beztrosko i wtryniał cukierki otrzymane od Sowietów.
– Gdzieś ty była?! – krzyknęła rozdzierająco Berenika, gdy zasapany Błażej postawił dziewczynkę w wagonie.
I wtedy pociąg ruszył. Nela zapiszczała i chwilę potem przy drzwiach znalazło się kilku mężczyzn z wagonu. Wciągnęli Błażeja do środka, niemal wyrywając mu ręce ze stawów. Jednak on nie czuł bólu, jedynie szybko powiódł wzrokiem po narach. Dostrzegł siedzącą na swoim miejscu Gabrielę i uspokoił się.
– Ta mała wszystkich do grobu wpędzi, szczęście od Boga, że strażnicy drzwi nie zaryglowali – mruknął dziadek Konstanty i poklepał Błażeja po ramieniu. – Dobrze cię rodzice wychowali.
– To nie rodzice mnie wychowali, ale ty i babcia – powiedział cicho Błażej i spojrzał z niechęcią na Nelę, która właśnie wdała się w awanturę ze swoją matką.
– Tam nie śmierdzi gównami, mają ciepłą herbatkę i cukierki. A tu jest paskudnie! – krzyczała mała.
– Nie możesz chodzić do obcych – warknęła Berenika.
– A niby że dlaczego? Oni mnie przecież lubią. – Wzruszyła ramionami.
– Bo ja tak mówię i masz mnie słuchać – zirytowała się pani Domosławska.
– Tak nie można, pani komendantowo – spokojnie powiedział nauczyciel historii ze szkoły w Oszmianie. – Trzeba dziecku wytłumaczyć, dlaczego źle postępuje. Najnowsze badania pokazały…
Nie dokończył zdania, bo pani Berenika przerwała mu w pół słowa.
– Zatem niech pan profesor spróbuje tych swoich nowatorskich metod na tym czorcie.
Pan Kobrzyński poprawił na nosie okulary i ciepło zwrócił się do dziewczynki:
– Nelu, twoja mamusia bardzo się martwiła, bo długo nie wracałaś, bo nie wiedziała, co się z tobą dzieje i gdzie jesteś. Gdyby Błażej cię nie znalazł, twoja mama zostałaby na tej łące i czekała na ciebie. I jak później byście się odnalazły? – zaczął delikatnie.
– No jak to gdzie? U Sierioży byłam.
– Ale przecież twoja mama nie zna Sierioży – ciągnął łagodnie profesor Kobrzyński.
– To mogła zapytać Wani, tak jak Błażej. – Dziewczynka wciąż nie rozumiała, w czym tkwi problem.
Nauczyciel z pewnością pomyślał, że jeśli kolejny raz powie, iż jej mama nie zna Wani, ta znowu poda kolejne imię. Spróbował więc od innej strony:
– Mama martwiła się i płakała…
– A po co? – Nela kolejny raz wzruszyła ramionkami.
W tym momencie Kobrzyński poddał się i powiedział z lekkim niesmakiem:
– To dziecko jest pozbawione uczuć wyższych…
– A panu syry śmierdzą – bezceremonialnie rzuciła dziewczynka.
Na te słowa profesor zrobił się czerwony jak burak, a reszta towarzystwa usiłowała powstrzymać śmiech. Każdy z nich śmierdział i mieli tego świadomość, ale nikt taktownie o tym nie mówił, chociaż w istocie z butów profesora Kobrzyńskiego wydobywała się wyjątkowo intensywna i paskudna woń, która niekiedy nawet potrafiła zdominować smród z otworu kloacznego.
Nina nie była zadowolona z faktu, że musi dzielić się jedzeniem z Apolonią Ryszewską. Ta bowiem najwyraźniej spodziewała się w tym pociągu wagonu restauracyjnego i nie zabrała ze sobą nic, czym mogłaby się pożywić. Za to kuferek podręczny podstarzałej aktorki wypełniony był rozmaitymi pudrami, szminkami i czernidłami do brwi, a te rzeczy, jak wiadomo, nie nadawały się do jedzenia. Tym bardziej było to irytujące, że Nina w ostatniej fazie ciąży była głodna właściwie bez przerwy i z wielką chęcią spałaszowałaby wszystko, co miała, w trakcie jednego posiłku. Świadoma była jednak, że droga czeka ich długa, a tym, co dawano im do jedzenia, może nasycić się co najwyżej mały kociak. Nie mówiąc o tym, że owa ciecz, którą nazywano zupą, bardziej przypominała pomyje, a i woń roztaczała podobną. Tymczasem Apolonia zerkała za każdym razem na Ninę, gdy ta sięgała do swojej torby po kawałek chleba czy słoniny. A potem przełykała ślinę tak głośno, że nawet stukot pociągu nie był w stanie zagłuszyć tego dźwięku. I wtedy kolejny raz Nina dawała się złamać, dzieląc się ostatnimi zapasami.
– A czemu tak nie po równo? – jęknęła Apolonia, gdy Nina odkroiła dla niej mniejszy kawałek słoniny.
– Bo jestem w ciąży i muszę jeść za dwoje – ze spokojem odpowiedziała Nina.
– Podobno to bzdura, że kobieta w ciąży powinna jeść więcej. Niektóre kobiety sobie folgują i dlatego po porodzie wyglądają jak słoje smalcu, a nie jak kobiety – warknęła Apolonia.
Żona dróżnika, matka pięciorga dzieci i właścicielka pokaźnej tuszy, żachnęła się.
– Lepiej być tłuściutkim niż pomarszczonym jak suszona śliwka.
– Ale wówczas suknie nie leżą tak pięknie – odpowiedziała wyniośle Apolonia.
– Tak… Całkiem jak na wieszaku. – Pieczarkowska zarechotała i dodała: – I potem zamiast biustu robią się dwa naleśniki.
– No cóż, jedni wolą naleśniki, inni krowie