Wolański był oazą spokoju. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. Wpatrywał się w stojącą naprzeciw niego kobietę, nie wypowiedziawszy choćby słowa. Odezwał się dopiero, kiedy Marta, wyraźnie zrezygnowana, w końcu usiadła. Łzy napłynęły jej do oczu. Toczyła ze sobą wewnętrzną walkę, aby znowu się nie rozbeczeć.
– Ma pani przy sobie telefon komórkowy?
– Słucham? – Głos się jej łamał.
– Pytałem, czy ma pani…
– Słyszałam, ale po co panu mój telefon?
– Może powinna pani zadzwonić do przyjaciółek? Poprosić, aby pojechały do domu? To może jeszcze potrwać.
– Poczekają. Zresztą przyjechałyśmy moim autem.
– Dobrze. Proszę dać mi swój telefon.
Wolański wyciągnął dłoń w jej kierunku. Niczego nie rozumiała.
– Śmiało – ponaglił.
Posłuchała i czekała na wyjaśnienia. Wyglądało na to, że komisarz na razie nie zamierza ich udzielić. Wyciągnął za to swój telefon i zadzwonił. Poprosił kogoś o przyjście. Niedługo potem drzwi pokoju się otworzyły. Umundurowany policjant skinął nieznacznie głową w kierunku Marty. Nie odwzajemniła gestu. Wolański podał mu jej biały smartfon.
– Poproś Adamskiego – powiedział.
Marta obserwowała, jak policjant ponownie kiwnął głową i zniknął za drzwiami razem z jej telefonem.
– Co to ma znaczyć? – zapytała w końcu.
– Zainstalujemy pani specjalną aplikację.
– Jaką aplikację?
– Program szpiegujący, dzięki któremu będziemy mogli podsłuchiwać pani rozmowy.
– Ale dlaczego?! Nawet nie zapytał mnie pan o zgodę…
– Pani Makowska – przerwał jej Wolański, opierając łokcie na stole – Pani córka prawdopodobnie została uprowadzona.
Kiedy Andrzej Adamski wszedł do pokoju, Wolański dał mu znać, aby po prostu usiadł obok. Przez chwilę obaj w ciszy przyglądali się kobiecie, która cicho pochlipując, ocierała oczy i wycierała nos.
– Wiem, jak jest pani ciężko – zaczął Wolański.
– Doprawdy…? – Marta z trudem przełknęła ślinę.
– Musi pani zrozumieć, że teraz liczy się każda minuta.
– Skąd w ogóle pewność, że moja córka została… porwana?! – Ostatnie słowo ledwo przeszło jej przez usta. Irracjonalność całego wydarzenia po raz kolejny przyprawiła ją o zawrót głowy. Jeszcze wczoraj siedzący w dyżurce policjant sugerował, że być może dziewczyny „zabawiły” dłużej na jakiejś imprezie, a dzisiaj, zaledwie kilkanaście godzin po zgłoszeniu, inny plecie coś o uprowadzeniu. Odruchowo sięgnęła po kawę w nadziei, że jej łyk odblokuje ściśnięte gardło.
Mężczyźni wymienili spojrzenia.
– To jest inspektor Andrzej Adamski z Centralnego Biura Śledczego Policji. – Wolański wreszcie przedstawił kolegę, nie kwapiąc się specjalnie, aby odpowiedzieć na zadane przed chwilą pytanie.
Adamski kiwnął głową, zmuszając się do lekkiego uśmiechu. Surowe, naznaczone zmarszczkami oblicze na ułamek sekundy nabrało odrobinę bardziej przyjaznego wyrazu.
– Nie mamy pewności, że pani córka została uprowadzona, ale mamy podstawy, aby wysunąć takie podejrzenia. – Głos Adamskiego pasował do jego aparycji: gruby i mocny, a przez to niekoniecznie miły dla ucha. – Wsiadła do samochodu z obcym mężczyzną. Auto, jak się później okazało, było kradzione. Biorąc pod uwagę te wszystkie przesłanki, na wszelki wypadek musimy panią wstępnie przygotować.
Marta przesuwała wzrokiem po twarzach policjantów zupełnie skonsternowana.
– Przygotować na co?
– Na to, że porywacze mogą się próbować z panią skontaktować. – Tym razem Wolański nie zwlekał z odpowiedzią.
– Zazwyczaj sprawcy kontaktują się z rodziną porwanego w ciągu trzech dni od zniknięcia. Czasami już następnego dnia…
Marta uniosła dłoń, przerywając Adamskiemu.
– Chcecie powiedzieć, że Agnieszka mogła zostać uprowadzona dla okupu?
Zapadła cisza.
– To jest możliwe – przyznał Wolański.
– Przecież nie jesteśmy zamożni… – Marta przerwała, zdając sobie sprawę, jak absurdalnie może zabrzmieć dalsza część jej wypowiedzi.
Obecnie sytuacja finansowa jej rodziny rzeczywiście często spędzała jej sen z powiek, ale zaledwie przed rokiem nie musiała się o nic martwić. Wszystkimi sprawami finansowymi zajmował się bowiem Adam. Jej rola ograniczała się do wyciągnięcia ze skrzynki kolejnego rachunku i przedstawienia potrzeb jej i dzieci, które musiały zostać ujęte w budżecie na dany miesiąc. Wraz ze śmiercią Adama nie tylko zalała ją fala rozpaczy, ale również spadły jej na głowę obowiązki, z którymi wcześniej nie miała do czynienia. Na chwilę zacisnęła mocno powieki, robiąc wszystko, co w jej mocy, aby po jej policzkach nie popłynęły kolejne łzy.
– Wraz ze śmiercią męża popadliśmy w finansowe tarapaty – wydusiła wreszcie. – Adam był przewrażliwiony na punkcie swojej pracy. Powtarzał, że po godzinach interesujemy go tylko my, ale i tak nie mieliśmy dla siebie zbyt wiele czasu. Kiedy zginął, okazało się, że firma wcale nie prosperowała aż tak dobrze, jak myślałam…
Policjanci po raz kolejny wymienili spojrzenia. W sposobie, w jaki to robili, było coś, co wyjątkowo nie podobało się Marcie.
– Firma została sprzedana – dodała po dłuższej chwili. – Musiałam zapłacić pracownikom zaległe pensje. Adam zaciągnął kredyty, o istnieniu których nie miałam pojęcia.
– Porywacze o tym nie wiedzą. Wiedzą za to zapewne, że mieszka pani w pięknym domu i jeździ niezłym autem. To wszystko, co ich interesuje. Porwany może zostać każdy, a kidnaperzy zadowolą się kwotą nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych.
– Ja nie mam takich…
– Ale może je pani zorganizować bardzo szybko. Sprzedając samochód bądź dom. Pożyczyć od rodziny albo przyjaciół. Właśnie tak to działa, porwania stały się dla przestępców intratnym biznesem.
Drzwi do pokoju się otworzyły i pojawił się w nich funkcjonariusz, który przed kilkunastoma minutami zniknął z jej telefonem. Bez słowa położył białe urządzenie na stole i szepnął Wolańskiemu do ucha kilka słów. Komisarz kiwnął głową i poderwał się z krzesła.
– Dokąd pan idzie? – zapytała Marta.
Wolański zatrzymał się przy drzwiach.
– Proszę, by została pani z inspektorem Adamskim. To zajmie kilkanaście minut.
– Co powiedziała? – Wolański podążał za policjantem w kierunku pokoju przesłuchań.
– Na razie niewiele, poza tym, że chce opowiedzieć, co się naprawdę wydarzyło. Cały czas płacze. Mieczkowska od razu posłała po ciebie.
W korytarzu Wolański dostrzegł roztrzęsioną, żywo gestykulującą kobietę. To była matka tej dziewczyny. Jedna z policjantek próbowała