Planowała pójść do rodziców na piechotę, ale kiedy tylko wyszła z klatki schodowej, zrezygnowała. Miała wrażenie, że chłód przenika ją do szpiku kości. Postanowiła podjechać jeden przystanek autobusem, ale niemal natychmiast tego pożałowała.
Kiedy tylko skasowała bilet, od razu zauważyła dawno niewidzianą i wyjątkowo nielubianą koleżankę. Sylwia miała nieznośną tendencję do wtykania nosa w nie swoje sprawy, a na dodatek paplała bez końca. Jeśli ją dostrzeże, to koniec. Magdalena opadła szybko na wolne siedzenie, ale czujna znajoma od razu ją namierzyła. Kiedy usłyszała przeciągłe „Magdaaa!”, wiedziała, że tym razem jej się nie upiecze.
Sylwia wychowywała się w bloku obok i przez całe życie lekceważyła prośby Magdaleny, aby nie mówić do niej „Magda”.
– Co za spotkanie! – Siadła obok i mocno, ku przerażeniu Magdaleny, ją uściskała. – Sto lat cię nie widziałam! Co tam u ciebie?
Magdalena bardzo nie lubiła takich przypadkowych spotkań. W jej głowie zawsze rodziło się pytanie, ile jej rozmówca wie. Nie epatowała swoją stratą, więc wiele nowych koleżanek w ogóle nie wiedziało o śmierci jej dziecka. Nie czuła potrzeby rozmawiania o żałobie, nie chodziła ubrana na czarno, ale wiedziała, że jej mama zupełnie inaczej przeżyła śmierć Oli. Miała potrzebę, by mówić o stracie; opowiadała sąsiadkom, jak bardzo jej ciężko, że jej świat się zawalił po śmierci ukochanej wnuczki.
Sylwia miała mnóstwo okazji, aby usłyszeć o tym, co spotkało Magdalenę. Poczta pantoflowa działała całkiem sprawnie. Takie wieści szybko się rozchodzą. Tragedie przyciągają niezdrowe zainteresowanie, zwłaszcza, gdy ofiarą jest dziecko, dlatego nie wiedziała, co odpowiedzieć na pytanie Sylwii. Minęło już sporo czasu od śmierci Oli, a ona wciąż nie miała pojęcia, jak rozmawiać z ludźmi. Strata dziecka wydawała się zaraźliwa. Ci, którzy wiedzieli, odsuwali się, nie mieli pojęcia, jak się zachować, jak z nią rozmawiać. A ona nade wszystko potrzebowała normalności.
– Nic ciekawego – odpowiedziała po prostu.
Pamiętała, że Sylwia była bardzo komunikatywną egocentryczką, liczyła więc, że się nie zmieniła. Nie pomyliła się.
– Och, a ja właśnie wracam do domu zmienić męża przy córce, bo mała złapała w przedszkolu grypę żołądkową… Koszmar! Nawet sobie nie wyobrażasz!
Magdalena zmrużyła oczy i spojrzała na Sylwię. A więc nie wiedziała o Oli… Dziwne. Taka plotkara?
Potrafiła sobie wyobrazić, czym jest grypa żołądkowa. Jej dziecko też kiedyś chorowało. Ale… to naprawdę problem? Za trzy dni córka Sylwii będzie zdrowa. Chwila i po strachu.
Trzeba przyznać, że po śmierci Oli Magdalena przestała przejmować się drobiazgami i odkryła w sobie pokłady spokoju. Skończyła z przejmowaniem się nieważnymi sprawami.
– Przykro mi – bąknęła cicho.
– Nasz przystanek – zauważyła Sylwia, a Magdalena spojrzała na nią zdziwiona. – Nie wysiadasz? Nie jedziesz do rodziców?
– Nie – skłamała.
Wolała zawrócić, niż przejść kilkaset metrów w towarzystwie Sylwii. Odetchnęła z ulgą, kiedy znajoma wysiadła z autobusu. Nie lubiła przebywać w towarzystwie emocjonalnych pijawek. Już dawno zweryfikowała swoje grono znajomych. Wolała być sama niż z ludźmi, którzy wysysają z niej energię.
– Z tygodnia na tydzień jesteś coraz chudsza! – zacmokała z niezadowoleniem Maria, kiedy otworzyła drzwi.
– Też się cieszę, że cię widzę, mamo. – Magdalena delikatnie objęła matkę.
– Sama skóra i kości, niedługo nic z ciebie nie zostanie! – biadoliła Maria, bacznym wzrokiem przyglądając się córce. – Czy ty się odchudzasz?
Z pomocą niemal natychmiast przyszedł Cezary.
– Dajże jej spokój, niech się rozbierze, wejdzie do mieszkania! – Posłał małżonce ostrzegawcze spojrzenie. – Myślisz, że to miło już od progu wysłuchiwać twoich wymówek?
Magdalena się uśmiechnęła. Rodzice często sobie dogryzali, ale i tak byli najszczęśliwszą i najbardziej dopasowaną parą, jaką znała. Przeżyli razem trzydzieści siedem lat i, jak sami powtarzali, nigdy nie położyli się spać, nie pogodziwszy się po kłótni.
– Jak miło widzieć, że u was wszystko po staremu – zauważyła.
Maria machnęła ręką, w której trzymała szmatkę. Ku przerażeniu Cezarego już zaczęła przedświąteczne porządki. Nie chciała słuchać, że zanim święta się zaczną, wszystko trzeba będzie myć drugi albo trzeci raz.
– Wejdź, dziecko, co tak będziesz w progu stała! – zachęciła córkę.
Magdalena powiesiła kurtkę na wieszaku i zdjęła kozaki. Powoli poruszyła palcami u stóp. Cienkie pończochy nie były najlepszym wyborem, ale czucie w palcach stopniowo wracało.
– Kawy, herbaty? – zapytała Maria.
– Zdecydowanie kawy – poprosiła Magdalena. – Od rana boli mnie głowa. Wzięłam tabletkę przeciwbólową, ale niewiele mi pomogła.
– Ciśnienie gwałtownie spadło – zauważyła Maria, po czym zniknęła w kuchni.
Magdalena poszła za ojcem do większego z pokoi. Cezary wyłączył telewizor, wygładził gazetę z programem telewizyjnym i położył na niej pilot.
– Siadaj, córciu. Chyba nie muszę ci mówić, żebyś się czuła jak u siebie w domu.
Magdalena powoli usiadła na kanapie, która czasy świetności zdecydowanie miała już dawno za sobą. Rodzice żyli skromnie. Oboje mieli niewielkie emerytury, dlatego ich mieszkanie od lat się nie zmieniło. Zresztą byli starej daty i uważali, że nie ma sensu wyrzucać czegoś, co jest dobre. A że stare i nieładne? Cóż, dorastali w czasach, kiedy najważniejsza była użyteczność.
– Co u was słychać, tato? – zagadnęła, wdychając dobrze znany zapach mieszkania.
Już dawno zauważyła, że każdy dom ma swój charakterystyczny zapach. Każdy, tylko nie jej. Mieszkanie rodziców pachniało morskim odświeżaczem powietrza, którego mama używała niezmiennie od lat, i nieśmiertelnymi kotletami schabowymi, których Cezary życzył sobie na obiad tak często, że ich zapach zdążył już wsiąknąć w firanki. Dom Magdaleny nie pachniał niczym.
– A co może być słychać? – zapytał Cezary. – W pewnym wieku największą atrakcją dla człowieka jest wyjście do piekarni po chleb. Ty lepiej opowiadaj, co tam u was, bo to pewnie dużo ciekawsze od życia emerytów…
Magdalena wzruszyła ramionami.
– U nas też bez większych zmian – stwierdziła zachowawczo. – Mamy dużo pracy.
Pech chciał, że w tym samym momencie, w którym wypowiadała ostatnie słowa, do pokoju weszła Maria z kawą dla córki. Mężowi nie zrobiła, bo przecież tego dnia wypił już dwie, a lekarz powiedział, że mu nie wolno z uwagi na problemy z ciśnieniem.
– Nie samą pracą żyje człowiek – oburzyła się od razu. – Kiedy macie czas na normalne życie?
Magdalena zaśmiała się nerwowo.
– Mówisz, jakbyśmy robili zawrotne kariery i zarabiali krocie, a tymczasem my po prostu próbujemy się utrzymać.
– A jak jest między wami? – Maria postawiła kubek z kawą na niewielkim stoliku i usiadła naprzeciw córki, ściskając w dłoniach