– I jak ci się widzę, co? – spytałem z drwiną w nadziei, że się spłoszy i sobie pójdzie. To było nie w porządku odgrywać się na niej, żeby złagodzić swój ból, ale byłem wściekły i nie potrafiłem się kontrolować. Nic dziwnego, skoro przez cały czas się we mnie gotowało. Tak jak każdego, kto stanął na mojej drodze, również i ją musiałem od siebie odepchnąć – dla jej własnego dobra.
Nie odezwała się, ale dostrzegłem jej bystre spojrzenie. Nie była świruską, jak twierdził Brady. Takie rzeczy od razu widać w oczach. Jej spojrzenie było zbyt przenikliwe, zbyt inteligentne.
– Będziesz się tak gapiła, jakbyś czegoś ode mnie chciała, i nawet się nie odezwiesz? Nieładnie.
Ostry ton mojego głosu sprawił, że niezauważalnie się wzdrygnąłem. Mama spaliłaby się przeze mnie ze wstydu. Ale ona nawet nie mrugnęła okiem. Nie cofnęła się i nie odezwała ani słowem. Brady mógł wygadywać o niej różne bzdury, ale w jednym miał rację – faktycznie nie mówiła.
Ale chociaż się nie odezwała, było jasne, że nie jest mną zainteresowana. To była dla mnie nowość. Nie spotkałem się dotąd z sytuacją, by dziewczyna nie miała ochoty na mój pocałunek. Dlatego podszedłem do niej i objąłem dłonią jej twarz. O rany, to nie była zwyczajna twarz. Musiałem jej dotknąć, żeby się przekonać, czy jest prawdziwa. Niemożliwe, by istniał ktoś równie idealny. Każdy z nas ma jakieś fizyczne wady. Chciałem się przekonać z bliska, że ona też.
Przeciągnąłem lekko kciukiem po jej dolnej wardze. Nie używała szminki. Nie była jej potrzebna – jej usta miały naturalnie różowy kolor.
– Zmykaj stąd, póki jeszcze czas – ostrzegłem ją, choć to ja powinienem był jak najszybciej stąd odejść.
Nie poruszyła się, wciąż wpatrując się w moją twarz. Śmiało, bez jednego drgnięcia. Jedyna rzecz, jaka ją zdradzała, to pulsująca na szyi żyła. Była zdenerwowana, ale nie ruszyła się z miejsca – nie wiadomo czy, ze strachu, czy z ciekawości.
Zrobiłem krok naprzód, przyciskając ją swoim ciałem do rosnącego tuż za jej plecami drzewa.
– Mówiłem, że masz zmykać – przypomniałem, nachylając się do jej warg.
ROZDZIAŁ 3
Nie przejmuj się mną, skarbie
Obiecałam sobie, że zrobię wszystko, żeby nie komplikować Brady’emu życia. W piątek wieczorem ciocia Coralee zmusiła go, żeby zabrał mnie ze sobą na imprezę. To była dobra okazja, by mu udowodnić, że nie musi się mną przejmować. Przez większość czasu kryłam się w cieniu, sama, z daleka od całego towarzystwa. Co pół godziny sprawdzałam, czy Brady nadal tu jest i czy mnie nie szuka, a potem znów wycofywałam się do swojej kryjówki.
Miałam nadzieję, że to nie będzie się powtarzało co tydzień. Nie chcę kryć się w ciemnościach za każdym razem, gdy Brady będzie szedł poimprezować. Wolałabym zostać w swoim pokoju i poczytać. Wałęsanie się samotnie na odludziu to wątpliwa przyjemność. Choć wydarzyło się coś, przez co ta koszmarna imprezka zrobiła się jakby mniej… nudna.
Przypominając sobie swoją przygodę przy drzewie, poczułam, jak oblewam się rumieńcem. Mój pierwszy pocałunek z prawdziwego zdarzenia, na dodatek z kimś, kogo w ogóle nie znam. Był wysoki i miał ciemne, lekko kędzierzawe włosy. A jego twarz… Zupełnie jakby Stwórca wymyślił sobie najbardziej atrakcyjne męskie rysy i nadał je temu chłopakowi.
Ale to nie był powód, dla którego tkwiłam tam bez ruchu, choć próbował mnie odganiać. Wszystko przez jego oczy. Nawet w ciemnościach dostrzegłam to chłodne i ciężkie spojrzenie. Nie widziałam takiego u nikogo, poza samą sobą.
Powiedział mamie przez telefon, że ją kocha. A potem się rozłączył i zaklął, z całych sił waląc dłońmi o maskę swojego pikapa. Ktoś, kto w ten sposób zwracał się do matki, nie mógł być zły. Nie budził we mnie strachu.
Poczułam, że mi go żal, więc zostałam, chociaż kazał mi odejść. A potem mnie pocałował. Początkowo ostro i gwałtownie, jakby chciał mi sprawić ból, ale potem złagodniał i zanim się zorientowałam, zaciskałam kurczowo palce obu rąk na jego koszulce, czując, jak miękną mi kolana. Nie wiem, czy naprawdę wtedy jęknęłam, czy tylko mi się wydawało. Miałam nadzieję, że to drugie. Biorąc pod uwagę to, jak gwałtownie się ode mnie oderwał i odszedł, wolałabym niczego po sobie nie pokazywać. Żałowałam też, że odruchowo chwyciłam go za koszulkę.
Wszystko skończyło się tak samo szybko, jak się zaczęło. Kiedy się odsunął, nie odezwał się ani słowem, ani nawet na mnie nie spojrzał. Po prostu odwrócił się, wsiadł do swojego pikapa i odjechał. Nie miałam pojęcia, kim jest. Wiedziałam jedynie, że był przystojny, że coś go dręczyło i że podarował mi pierwszy wart zapamiętania pocałunek w moim życiu.
Dwie godziny później, gdy Brady w końcu postanowił wracać do domu, znalazł mnie drzemiącą na ziemi pod tamtym pamiętnym drzewem. Był na mnie wściekły i w drodze powrotnej nie odezwał się ani słowem. Wspomnienie pocałunku zeszło na drugi plan, bo zajęłam się przede wszystkim obmyślaniem strategii, jak mam postępować, żeby mój kuzyn już na dobre mnie nie znienawidził.
W niedzielę, kiedy Brady wybierał się do kolegi popływać w jego basenie, ciocia Coralee próbowała go namówić, żeby mnie ze sobą zabrał. Napisałam jej wtedy, że zaczął mi się okres i nie mam ochoty na pływanie, więc pozwoliła mi zostać w domu.
Skończyło się na tym, że Brady przepadł na cały dzień. Pewnie wolał nie pokazywać się w domu, żeby matka znów nie próbowała mu mnie wcisnąć.
Następnego dnia zaczynała się szkoła, więc Brady usłyszał od niej całą litanię objaśnień, jak ma się mną opiekować. Szczerze mu współczułam, widząc jego skwaszoną minę. Dlatego kiedy tylko dotarliśmy na miejsce, napisałam mu na kartce:
Nie przejmuj się. Rób to, co zawsze, sama dotrę do klasy. Dam sobie radę. Powiem cioci Coralee, że się mną zajmowałeś, tak jak kazała. Nie musisz oprowadzać mnie po szkole. Załatwię wszystko sama.
Nie wyglądał na przekonanego, ale skinął potakująco głową i sobie poszedł, zostawiając mnie samą przy wejściu.
Na szczęście ciotka Coralee uprzedziła w szkole, że nie mówię. Bez problemu zgodzili się, żebym pisała na kartce to, co chcę powiedzieć. Dostałam plan lekcji, a potem spytano mnie o Brady’ego – widocznie ciocia wspomniała, że ma się mną opiekować. Skłamałam i napisałam, że poszedł do toalety i za chwilę spotkamy się na korytarzu.
W głębi duszy miałam cień, no dobra, znacznie więcej niż cień nadziei, że wypatrzę tu gdzieś chłopaka z imprezy. Chciałam mu się lepiej przyjrzeć w świetle dziennym, przekonać się, czy wszystko z nim w porządku. Może jest szansa, że i on chce się ze mną zobaczyć?
Wybrałam się na poszukiwanie swojej szafki, zadowolona z tego, co do tej pory udało mi się załatwić. Niestety, teraz zaczęły się schody. W korytarzu kłębiły się prawdziwe tłumy. Wielu uczniów stało lub obściskiwało się przed swoimi szafkami, całkiem zasłaniając mi widok. W ten sposób miałam marne szanse na znalezienie numeru 654.
– Dajesz radę? – dobiegł mnie z tyłu głos Brady’ego. Kiwnęłam potakująco głową, nie chcąc się przyznać, że utknęłam i pewnie spóźnię się na lekcję.
– Gdzie masz szafkę? – chciał wiedzieć.
Zawahałam się na moment, nie wiedząc, jak mu odpowiedzieć. W końcu pokazałam mu po prostu kartkę