Ciężkie czasy na te czasy. Чарльз Диккенс. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Чарльз Диккенс
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-270-0266-2
Скачать книгу
szeptali: "to haniebnie", a kobiety: "bydlę". Sleary zaś z pewnym pośpiechem zakomunikował panu Bounderby na stronie następującą uwagę:

      – Ot, co panu powiem, zeby mówić sceze. Moim zdaniem lepiej nie odzywać się wcale. To są pocciwe ludziska, dobhodusne – ci moi – ale thochy gwałtowne. I jeśli pan nie posłuchas mojej hady, to niech mię diabli wezmą, jeśli się mylę, ze oni pana phec, przez okno wyzucą.

      Oniemiał Bounderby na to delikatne napomknięcie, a Gradgrind skorzystał z ogólnego milczenia, aby wysoce praktycznie ten przedmiot omówić.

      – Obojętne jest – rzekł – czy ta osoba wróci, czy nie wróci. Dosyć, że obecnie nie możemy wyglądać jej powrotu. Na to, śmiem mniemać, wszyscy obecni zgadzają się.

      – Zgadzają się, panie; tsymaj się tego, panie – odezwał się Sleary.

      – A więc ja, który przyszedłem, aby oświadczyć ojcu tej biednej dzieweczki, Jupe'owi, że ona nie może być przyjętą do szkoły z powodu praktycznych przeszkód, w rozbiór których nic mam potrzeby wchodzić, a nie dozwalających na przyjmowanie dzieci osób pewnego stanu – ja, powiadam, wobec tak zmienionych okoliczności, chcę uczynić pewną propozycję.

      Chętnie wezmę cię, Cesiu Jupe, pod moją opiekę, wychowam cię i obmyślę los dla ciebie. Jedyny warunek, oprócz i przede wszystkim dobrego prowadzenia się, jakie zakładam, jest; abyś postanowiła tu – zaraz – ostatecznie, czy pójdziesz za mną, czy pozostaniesz na miejscu. Bo gdy raz powierzysz się mojej opiece, to już rozumie się, że zerwać musisz wszelkie stosunki z tymi oto tu obecnymi przyjaciółmi twymi. Oto wszystko, czego wymagam.

      – Tehaz – wdał się Sleary – i ja musę wypowiedzieć moje zdanie, aby obie sthony medalu były jasne. Jeśli ci się podoba, Cecylio, stanąć na tehmin u mnie, wies, jaki będzie hodzaj twych zajęć, znas towazysy, któhych mieć będzies. Emma Gohdon, w któhej objęciach obecnie się znajdujes, stanie się dla ciebie matką, a Józefina będzie twoją siosthą. Ja sam nie mam phetensji do anielskiej ciehpliwości, i, zapewne, jeśli zdazy ci się spudłować, to ghubijańsko się rozzłoscę i diabłami w ciebie cisnę. Ale zec w tym, panie, ze cy w dobhym, cy w złym humoze, nigdy konia w zyciu moim nie sksywdziłem, najwięcej jakim niewinnym psekleństwem; nie sądzę więc, abym tehaz zacął postępować inacej z jeźdźcami. Zhestą nigdy nie byłem samochwałem i na tym końcę.

      Druga połowa tej mowy była zwrócona do pana Gradgrinda, który wysłuchał jej, poważnie skłoniwszy głowę, i potem odezwał się do biednej dziewczynki:

      – Jedyną uwagą, jaką ci zrobię, Cecylio Jupe, a która może wpłynąć na twe postanowienie, jest, iż rzecz to bardzo zbawienna odebrać zdrową, praktyczną edukację; że nawet twój ojciec, o ile mogłem się dowiedzieć, pojmował to względem ciebie i czuł bardzo dobrze.

      Ostatnie słowa widoczne wrażenie wywarły na Cesi. Przestała szlochać, usunęła się nieco z objęć Emmy Gordon i patrzyła w oczy swemu protektorowi. Całe towarzystwo uczuło tę zmianę; Westchnienie ciężkie wyrwało się z piersi obecnych; westchnienie to mówiło: "ona nas opuści".

      – Uważaj, nie omyl się co do twoich chęci, Cecylio Jupe – jakby przestrzegając powiedział pan Gradgrind. – Nie omyl się, rozważ sprawę dobrze. Więcej nic nie powiem.

      – Gdy tatko powróci – zawołało po chwili milczenia dziewczę, szlochając znowu – jakże on mnie odszuka, gdy ja od nich odejdę?

      – Możesz być zupełnie spokojną – tłumaczył pan Gradgrind, bo z całą sprawą postępował jak z cyframi – możesz być zupełnie o to spokojną. Jeśli twój ojciec wróci, spodziewam się, że naprzód odszuka pana...

      – Sleahy to jest moje nazwisko, panie. Nie wstydzę się go. Znane jest w całej Anglii. Wszędzie wypłacalne.

      – Odszuka pana Sleary'ego, a ten go uwiadomi, gdzie ty się znajdujesz. Nie będę miał prawa zatrzymywać cię na przekór jego woli, a on znowu nie będzie miał nigdy trudności ze znalezieniem pana Tomasza Gradgrinda z Coketown. Jestem dosyć znany.

      – Dość znany – powtórzył Sleary tocząc dokoła swym ruchomym okiem. – Pan jesteś z tego gatunku, co to z oghomnymi pieniędzmi pozbawias nas wselkiego dochodu. Ale tehaz nie o tym mowa.

      Znowu nastąpiło milczenie, a Cesia przerwała je szlochaniem, zakrywszy twarz rękami.

      – O! Dajcie moje rzeczy i niech odejdę, nim serce mi pęknie. Kobiety smutnie ruszyły się, by zebrać jej rzeczy – co krótko trwało, bo ich było niewiele – i ułożyć je w tłomoczek, który zwykle z nimi podróżował. Cesia siedziała cały ten czas na ziemi, ciągle szlochając, zakrywszy oczy. Panowie Gradgrind i Bounderby stali przy drzwiach, gotowi zabrać ją z sobą. Sleary, otoczony męskim towarzystwem, znajdował się na środku pokoju, w pozycji, w której zwykle na środku cyrku stawał, gdy jego Józefina wykonywała jakąś sztukę. Brakowało mu tylko bicza.

      Tłomoczek w milczeniu upakowano; kobiety przyniosły dziewczynce kapelusz, przygładziły jej włosy i włożyły go na jej głowę. Otoczyły ją potem i pochylały się, całując ją i tuląc do piersi; przyprowadziły lub przyniosły swe dzieci, aby ją pożegnały – i wszystkie bez wyjątku były czułe, serdeczne, macierzyńskie dla biednej dzieweczki.

      – No! Cecylio Jupe – odezwał się Gradgrind – jeśliś zupełnie zdecydowana, to chodź.

      Ale ona chciała jeszcze pożegnać męską połowę towarzystwa; więc każdy z mężczyzn musiał otworzyć ramiona (bo znajdując się przy Slearym zwykle zachowywali pozycję swoją cyrkową – ręce skrzyżowane na piersiach) i dać Cesi pocałunek pożegnalny. Kidderminster był wyjątkiem, usunął się z lekka; młoda jego natura tchnęła jakąś wrodzoną niechęcią do ludzi, a jeszcze podobno miał jakieś matrymonialne projekta względem Cesi. Sleary zaczekał na sam koniec. Rozwarłszy szeroko ramiona, wziął ją za obie ręce, chciał ją podnieść w górę i zmusić do podskoczenia, jak to w obyczaju woltyżerskim bywa, gdy przy zsiadaniu z konia winszuje się młodej damie jej powodzenia w jeździe – ale dzieweczka utraciła wszelką energię i stała przed nim nieruchoma, szlochająca.

      – Bądź zdhowa moja kochanko! – rzekł Sleary. – Los twój zapewniony, tak się spodziewam. Nikt z nasych biedaków nie będzie ci pseskodą. Skoda, ze twój ojciec zabhal psa z sobą; jakoś niezghabnie będzie wykasować go z afisa, ale to pewno, ze bez swego pana nie chciałby stuk pokazywać – ani słowa!

      Mówiąc to, patrzył na nią nieruchomym okiem, ruchomym zaś toczył po towarzystwie; pocałował ją, potrząsnął głową i podał dziewczynkę Grandgrindowi – zupełnie jak podają konia.

      – Oto Cecylia Jupe, panie – powiedział oglądając ją wzrokiem znawcy, jakby miał ją posadzić na konia i poprawić na siodle – ona panu nie zhobi wstydu. Bądź zdhowa, Cesiu!

      – Bądź zdrowa, Cecylko, bądź zdrowa, Cesiu! Niech cię Bóg błogosławi, kochaneczko! – rozległo się różnymi głosami po całym pokoju.

      Ale antreprenerskie Sleary'ego oko zauważyło butelkę z olejem w jej rękach; zatrzymał więc dziewczę słowami:

      – Zostaw tu butelkę, kochanko, cięsko nieść, a tehaz na nic ci nie psydatna. Oddaj mi ją.

      – O nie, nie! – rzekło dziewczę znowu łzy lejąc. – O nie! Pozwól mi ją schować dla tatka, gdy on powróci! On będzie potrzebował tego. On nie myślał, że odejdzie, gdy mię po to posyłał. Ja muszę to zachować dla tatka, muszę, pozwólcie mi!

      – Niech tak będzie, moja dhoga! Pan widzis, jakie to dziecię! Bądź zdhowa, Cecylio!

      Ostatnie me słowo dla ciebie takie: tsymaj się umowy, bądź posłusna panu i zapomnij o nas. Lec kiedy wyhośnies, wyjdzies za mąz i dobze ci się dziać będzie – a spotkas thupę taką, jak