Młokos zrobił głupią minę i zamilkł.
Sierżant znów skupił uwagę na pierwszym rozmówcy.
– Czy teraz możesz nam podać wszystkie szczegóły dotyczące obu tych zarzutów? Potrzebna mi nazwa i adres restauracji, nazwisko i adres twojej siostry oraz nazwisko i adres osoby będącej właścicielem tych spinek.
– Tak, mogę je panu podać. Restauracja…
– Dobrze. Zostaniesz tutaj. – Wskazał na oskarżonego. – Ty siadaj. – Machnął ręką na tłum młodych ludzi. – Reszta może iść do domu.
Wyglądali na rozczarowanych. Wielka przygoda zakończyła się zupełnie prozaicznie. Przez moment żaden się nie ruszył.
– No już, spieprzać stąd, wszyscy! – warknął sierżant.
Margaret jeszcze nigdy nie słyszała tylu przekleństw jednego dnia.
Młodzi ludzie wyszli, burcząc.
– Przyprowadzasz złapanego złodzieja, a traktują cię jak przestępcę! – powiedział chłopak w garniturze w prążki, ale dokończył to zdanie dopiero, gdy znalazł się za drzwiami.
Sierżant zaczął przesłuchiwać ciemnowłosego chłopca, robiąc notatki. Harry Marks stał obok nich przez chwilę, po czym odwrócił się ze zniecierpliwieniem. Zauważył Margaret, posłał jej promienny uśmiech i usiadł obok niej.
– Wszystko w porządku, dziewczyno? – zapytał. – Co tu robisz o tej porze?
Margaret poczuła się kompletnie zbita z tropu. Nagle zupełnie się zmienił. Jego wyniosły sposób bycia znikł wraz z arystokratycznym akcentem i teraz chłopak mówił tak jak sierżant. Przez chwilę była zbyt zaskoczona, żeby odpowiedzieć.
Harry zerknął w stronę drzwi, jakby rozważał, czy zdołałby się wymknąć z komisariatu, a potem znów popatrzył za kontuar i zobaczył, że młodszy policjant, który nie odezwał się dotychczas ani słowem, czujnie go obserwuje. Widząc to, najwyraźniej porzucił myśl o ucieczce. Znów zwrócił się do Margaret.
– Kto ci podbił oko, twój stary?
Margaret odzyskała mowę.
– Zabłądziłam w ciemnościach i wpadłam na skrzynkę pocztową – powiedziała.
Teraz on był zdziwiony. Wziął ją za dziewczynę z klasy robotniczej. Słysząc jej akcent, pojął swoją pomyłkę. Natychmiast wrócił do swej poprzedniej osobowości.
– Co za pech, rzekłbym!
Margaret spojrzała na niego zafascynowana. Która z tych dwóch osobowości była prawdziwa? Pachniał wodą kolońską. Miał ładnie ostrzyżone włosy, choć nieco przydługie. Nosił wieczorowy granatowy garnitur w stylu Edwarda VIII, jedwabne skarpetki i półbuty z prawdziwej skóry. Miał bardzo kosztowną biżuterię: brylanciki w gorsie koszuli i spinkach od mankietów, złoty zegarek na pasku z czarnej krokodylej skóry i sygnet na małym palcu lewej ręki. Jego dłonie były szerokie i silne, ale paznokcie idealnie czyste.
– Naprawdę opuścił pan restaurację, nie płacąc? – spytała ściszonym głosem.
Popatrzył na nią badawczo, po czym najwyraźniej podjął decyzję.
– Prawdę mówiąc, tak – rzekł konspiracyjnym szeptem.
– Dlaczego?
– Ponieważ gdybym jeszcze przez minutę musiał słuchać, jak Rebecca Maugham-Flint mówi o swoich przeklętych koniach, to nie powstrzymałbym chęci, aby złapać ją za szyję i udusić.
Margaret zachichotała. Znała Rebeccę Maugham-Flint, która była rosłą, pospolitą dziewuchą, córką generała o obcesowych manierach ojca i głosie instruktora musztry.
– Mogę to sobie wyobrazić – mruknęła.
Trudno byłoby znaleźć mniej odpowiednią towarzyszkę dla atrakcyjnego pana Marksa.
Zjawił się posterunkowy Steve i wziął od niej pusty kubek.
– Lepiej się pani czuje, lady Margaret?
Kątem oka zobaczyła reakcję Harry’ego Marksa na jej tytuł.
– Znacznie lepiej, dziękuję – odparła. Na moment zapomniała o swoich kłopotach, rozmawiając z Harrym, ale teraz przypomniała sobie, co musi zrobić. – Był pan taki uprzejmy – dodała. – Teraz opuszczę panów, żebyście mogli się zająć ważniejszymi sprawami.
– Nie musi się pani śpieszyć – rzekł posterunkowy. – Pani ojciec, markiz, jest już w drodze, żeby panią odebrać.
Margaret zdrętwiała. Jak to możliwe? Była taka pewna, że jest bezpieczna – nie doceniła ojca! Poczuła strach jak wtedy, gdy szła drogą na stację. Jechał po nią i mógł tu być lada chwila! Zadrżała.
– Skąd wie, gdzie jestem? – zapytała zduszonym głosem.
Młody policjant odparł z dumą:
– Pani rysopis przysłano wieczorem i przeczytałem notatkę, kiedy objąłem służbę. Nie poznałem pani po ciemku, ale pamiętałem nazwisko. Dostaliśmy polecenie natychmiast zawiadomić markiza. Kiedy panią tu przyprowadziłem, zaraz do niego zadzwoniłem.
Margaret wstała z mocno bijącym sercem.
– Nie będę na niego czekać – oświadczyła. – Jest już jasno.
Policjant się zaniepokoił.
– Jedną chwileczkę – powiedział nerwowo, po czym odwrócił się w stronę kontuaru. – Sierżancie, ta pani nie chce czekać na swojego ojca.
– Nie mogą cię zatrzymać – poinformował Margaret Harry Marks. – Ucieczka z domu w twoim wieku nie jest przestępstwem. Jeśli chcesz iść, po prostu stąd wyjdź.
Margaret obawiała się, że policjanci znajdą jakiś pretekst, by ją zatrzymać.
Sierżant wstał z krzesła i wyszedł zza kontuaru.
– Ma rację – oznajmił. – Może pani wyjść w każdej chwili.
– Och, dziękuję – powiedziała z wdzięcznością Margaret.
Sierżant się uśmiechnął.
– Choć spacer bez butów i w dziurawych pończochach raczej nie będzie należał do przyjemnych. Skoro nie chce pani czekać na ojca, proszę przynajmniej pozwolić nam wezwać taksówkę.
Zastanowiła się. Zadzwonili po ojca zaraz po tym, jak przybyła na posterunek, czyli niecałą godzinę temu. Minie kolejna godzina, zanim ojciec tutaj dotrze.
– W porządku – odezwała się do uprzejmego sierżanta. – Dziękuję.
Otworzył jedne z drzwi w holu.
– Tu będzie pani wygodniej zaczekać na taksówkę.
Zapalił światło.
Margaret wolałaby zostać i porozmawiać z fascynującym Harrym Marksem, ale nie chciała odrzucać zaproszenia uczynnego sierżanta, zwłaszcza że przyznał jej rację.
– Dziękuję – powtórzyła.
Gdy szła do drzwi, usłyszała głos Harry’ego:
– Kolejne oszustwo.
Weszła do pokoiku. Były tam tandetne krzesła i ława, goła żarówka pod sufitem i zakratowane okno. Nie mogła zrozumieć, dlaczego sierżant uznał to pomieszczenie za wygodniejsze od korytarza. Odwróciła