– Zachowajmy minimum pozorów, panie premierze – zaproponowała.
– Bo?
Ściągnęła gniewnie brwi.
– Słucham?
– Bo w przeciwnym wypadku co zrobisz? – rozwinął Chronowski. – Nagrasz rozmowę, poślesz ją do mediów? Pokażesz, jak prostacko wyraża się szef rządu, jak traktuje głowę państwa? Co?
Odpowiedziała milczeniem.
– A może ujawnisz, że ucieka się nawet do gróźb wobec niej? – dodał z satysfakcją. – Że stawia jej ultimatum: albo zrobisz, co mówię, albo ujawnię to, co na ciebie mam?
Zbliżyła się o krok, wyraźnie wyczuwając woń alkoholu. W jakiś sposób pasowała do mocnych, ostrych perfum, których używał. Adam też się zbliżył, jakby nie był gotów oddać jej inicjatywy nawet w tak błahej kwestii jak zmniejszenie dystansu między nimi.
– Zrób tak – poradził. – Będzie ciekawie. Dla wszystkich oprócz ciebie, Zuli i Krzyśka.
Pokręciła głową, jakby miała do czynienia z niesfornym dzieckiem. W rzeczywistości jednak mierzyła się nie z infantylnymi przechwałkami, ale realną groźbą.
– Zachowaj chociaż odrobinę klasy – powiedziała.
– Mam jej nadto. Ale nie muszę tego udowadniać akurat tobie.
Przeszło jej przez myśl, że mogłaby odpuścić. To, jak się do niej zwracał, nie miało żadnego praktycznego znaczenia. Zresztą w historii wielu było prezydentów, których współpracownicy tytułowali per Lechu, Kwachu et cetera. Jej relacja z premierem pod tym względem nie odbiegała od normy.
Tyle że nie miała zamiaru dawać mu satysfakcji. Choćby w tak prozaicznej kwestii.
– Albo okażesz minimum kultury, albo wynoś się stąd – powiedziała, wskazując mu gmach.
– Kultury? To nie czas na kulturę, Seyda.
Nie miała zamiaru tego słuchać. Skinęła lekko głową, a potem powoli ruszyła w kierunku pałacu. Spodziewała się, że Chronowski chwyci ją za rękę, tym samym alarmując stojącą kawałek dalej Kitlińską, ale premier ani drgnął.
– Mamy przesrane – odezwał się. – Oboje.
Nie zwolniła nawet.
– Jedziemy na tym samym wózku, Seyda.
Usłyszała, że ruszył za nią. Właściwie żałowała, że nie zdecydował się zatrzymać jej siłą. Z chęcią pozwoliłaby Kitlińskiej
zrobić z nim porządek. Spojrzała przed siebie, szukając wzrokiem Huberta, i dostrzegła go w oknie gabinetu szefa kancelarii na pierwszym piętrze. Pomyślała, że powinna była włączyć go do rozmowy. Mógłby wystąpić w charakterze rozjemcy, bo mimo że znajdował się w jej obozie, Chronowski zdawał się z jakiegoś powodu go cenić.
– Posłuchaj mnie, do cholery…
Seyda wciąż nie odpowiadała. Minęła Kitlińską, a ta kontrolnie zerknęła na premiera, po czym ruszyła za głową państwa.
– Pani prezydent – syknął w końcu Adam.
Seyda się zatrzymała i pozwoliła sobie na uśmiech. Odwróciła się już jednak z kamiennym wyrazem twarzy, po czym zbliżyła się do Chronowskiego. Odeszli kawałek, nie zamieniając słowa. Dopiero kiedy znaleźli się w bezpiecznej odległości od funkcjonariuszki BOR-u, Chronowski znacząco odchrząknął.
– Nie rozumiem, co te pozory zmienią, ale jak chcesz.
Spojrzała na niego wymownie.
– Ale jak pani chce, pani prezydent – poprawił się wyraźnie prześmiewczym tonem, a potem westchnął. – W zamian za to posłucha pani przez chwilę, co mam do powiedzenia.
Wymuszenie użycia odpowiedniej tytulatury nie było zbyt znaczące, ale wiązało się z przyjemnym poczuciem niewielkiego zwycięstwa.
– Mamy cholernie duży problem – kontynuował Adam. – Swoboda zebrała w sejmie większość do konstruktywnego wotum nieufności wobec mnie.
Daria zmarszczyła czoło.
– Nie wygląda pani na zaskoczoną.
– Bo może nie jestem.
– W takim razie…
– Wiem o wotum – przerwała mu. – I nie mam zamiaru robić niczego w tej kwestii.
– Jest pani tego pewna?
– Absolutnie.
– W takim razie to zamknięty temat.
Gdyby nawet nie usłyszała szyderstwa w jego głosie, doskonale zdawałaby sobie sprawę z tego, że to bzdura. Jeszcze przed końcem tego spotkania Chronowski z pewnością wróci do tego wątku.
A to oznaczało, że miał coś, czym zamierzał ją przekonać do współpracy. Coś więcej niż dotychczas.
– Do rzeczy, panie premierze – odezwała się. – Nie mam całego dnia, czekają na mnie naglące sprawy.
Popatrzył w stronę pałacu.
– Są nowe informacje w sprawie zagrożenia?
– Może – przyznała Seyda. – Ale nic panu do tego.
– Nic? Jestem szefem rządu, odpowiadam zarówno za politykę wewnętrzną, jak i…
– Odpowiada pan za wszystko, co najgorsze w tym kraju – przerwała. – Tylko tyle i aż tyle. I nic ponadto.
Zacisnął usta, przez moment zmagając się z tym, co w całej karierze stanowiło jego najgroźniejszego przeciwnika – własnym ego. Nie miałaby nic przeciwko, gdyby po raz kolejny dał temu wyraz. Obróciłaby się na pięcie, rozmowę uznając za zakończoną.
– Niech pani nie będzie tego taka pewna – odparł jednak dość spokojnie. – Wciąż wiele ode mnie zależy.
– Nie sądzę.
– W takim razie przegapiła pani wszystkie te znaczące spojrzenia, które podczas posiedzenia Rady posyłali mi członkowie rządu.
Trudno było ich nie zauważyć, ale Daria zachowała tę uwagę dla siebie.
– Cóż… może miała pani myśli zajęte czymś innym.
– Czymś innym?
Niedbałym ruchem ręki Adam wskazał gmach przy Krakowskim Przedmieściu.
– W domu wszystko w porządku? – spytał. – Z Krzyśkiem układa się trochę lepiej?
Daria potoczyła wzrokiem po drzewach. Uśmiechnęła się, przypominając sobie uwagę Hauera na temat tego, jak opisała potencjalnego kandydata na partnera.
– Zaaklimatyzował się już? – ciągnął Chronowski. – Nie brakuje mu Kielc? Ani nikogo, kto…
– Wystarczy.
– Wystarczy czego?
– Tej werbalnej sraczki, na którą pan cierpi, panie premierze.
Adam uniósł brwi, nie spodziewając się najwyraźniej takiej bezpośredniości.
– Czego pan chce? – dodała Seyda.
– Najnowszych doniesień.
– W takim razie proszę przejrzeć sobie tvn24.pl albo wiadomości na „Gazecie”.
– Nie piszą tam o rzeczach,