– Długo będziesz tak pytlował?
– Jeszcze chwilę.
– Zostaw to na inną okazję – odparła, a on w tle usłyszał głośne dźwięki jakiejś starej hardrockowej kapeli. Najwyraźniej Chyłka nastrajała się bojowo. – Bo mamy coś naprawdę dobrego.
– Nadal traktuję to w kategoriach żartu.
Joanna westchnęła na tyle głośno, żeby nie uszło to jego uwadze.
– Wpadnij na Argentyńską, pogadamy.
– Nie zamierzam. Byłem tam trzy razy, nikt mi nie otworzył.
– Musiałam akurat gdzieś wyjść.
– Nie wychodzisz od tygodni.
– Ta?
– Kormak to sprawdził.
Przyjaciel wybałuszył oczy, jakby właśnie usłyszał wyrok skazujący go na śmierć przez rozstrzelanie. Oryński zignorował go i powiódł wzrokiem wzdłuż bocznego oświetlenia kortu. Zatrzymał spojrzenie w rogu i się zamyślił. Co jej strzeliło do głowy? I co sobie wyobrażała?
– Jesteś tam, Zordon? – spytała. – Czy muszę mieć kryształy komunikacji, żeby się z tobą dogadać?
– Co?
– Nie tak się kontaktowali z twoim imiennikiem Power Rangers?
– Nie. Mieli centrum dowodzenia, które… – Kordian urwał i pokręcił głową z niedowierzaniem. – Nieważne. Powiedz mi lepiej, co z…
– U mnie wszystko okej.
– Okej?
Nie odpowiadała.
– Zostałaś oblana kwasem, po raz pierwszy w karierze poszłaś na zwolnienie, a oprócz tego…
– Dziwisz się? – odburknęła. – Cierpię na przypadłość zwaną zaawansowaną ciążą. Jak wchodzę do wanny, właściwie nie jestem kąpiącą się kobietą, tylko ludzką łodzią podwodną.
Oryński pociągnął łyk izotonika.
– Mam bebzol jak stąd do wieczności – ciągnęła. – A pasożyt produkuje tyle CO2, że ONZ niedługo rozciągnie na mnie sankcje z Protokołu z Kioto.
Kordian uśmiechnął się pod nosem. Po tym, co wywinęła mu Chyłka, nie powinien w ogóle do niej oddzwaniać. Co dopiero mówić o przejściu nad tym do porządku dziennego. A jednak była patronka potrafiła spacyfikować wszelkie pretensje i wyrzuty, zanim rozmówca zdążył je wyrazić.
– Nie mogę pójść nawet do Hard Rock Cafe, co dopiero do kancelarii – dodała.
– Ale sprawę możesz przyjmować?
– Jeśli jest ciekawa, to nie tyle mogę, ile muszę.
– A ta według ciebie jest?
– Żebyś wiedział – potwierdziła, a w jej głosie zadrgała dobrze mu znana nuta podniecenia. – Napisała do mnie pewna kobieta, która chciała, żebym zajęła się siedzącym za kratkami mężem.
– To rzeczywiście brzmi jak…
– Zaraz potem kojfnęła.
– Co powiedziałaś?
– Że odwaliła kitę.
Kordian uniósł brwi.
– A, zbyt niedelikatnie – zmitygowała się Joanna. – W takim razie powiedzmy, że usnęła snem wiecznym. I stało się to tuż po tym, jak się do mnie zgłosiła.
Oryński nie miał zamiaru jej przerywać, wiedząc, że bez dopytywania dostanie wszystkie informacje w pigułce. W przeciwnym wypadku byłyby z pewnością przeplatane licznymi przytykami.
Jej głos brzmiał całkiem nieźle. Zupełnie jakby po procesie Al-Jassama nic się nie wydarzyło. Jakby nie doszło do tego, że mogła stracić dziecko. I jakby nie została oszpecona do końca życia.
Wyłuszczyła mu wszystko, zwyczajowo nie ustępując prędkości kałasznikowowi. Kiedy skończyła, ponowiła zaproszenie na Argentyńską, które w istocie było zgrabnie ujętym rozkazem.
– Chcesz bronić Tatuażysty? – spytał Oryński. – Tylko dlatego, że jego żona umarła?
– Zaraz po tym, jak odkryła nowe dowody.
– Przynajmniej tak twierdziła – mruknął Kordian, dostrzegając, że przyjaciel wrzucił już wszystko do torby i najwyraźniej był gotowy do wyjścia.
Kormak znał go zbyt dobrze, by łudzić się, że dokończą mecz. Ruszył do szatni, a Oryński zawiesił ręcznik na karku i usiadł wygodniej.
– Nie. Mówiła prawdę.
– Jesteś pewna?
– Tak.
Czekał, aż powie więcej, ale najwyraźniej nadszedł ten moment, w którym spodziewała się, że sam zainteresuje się sprawą i pociągnie ją za język. Tańczyli ten taniec zbyt długo, by którekolwiek z nich zapomniało kroków.
– Skąd ta pewność? – spytał w końcu Kordian.
– Stąd, że znalazła dowód na to, że jedna z ofiar żyje.
Oryński pewnie roześmiałby się w głos, gdyby nie to, że w głosie Chyłki słyszał znane ożywienie. W przypadku każdej innej osoby znaczyłoby to tylko tyle, że sprawa wzbudziła w niej emocje. Jeśli jednak chodziło o Joannę, był to dowód, że coś jest na rzeczy.
Tyle że kłóciło się to z logiką.
– Tatuażysta został skazany za zabójstwo czterech osób – zauważył Kordian. – Wszystkie ciała znaleziono w kilku miejscach pod Warszawą. Dowody jednoznacznie wskazywały na niego.
– Więc jeden z trupów zmartwychwstał.
– Chyłka…
– Kobieta trafiła na jego materiał DNA na innym miejscu przestępstwa – kontynuowała Joanna. – Jedna z ofiar żyje, Zordon.
– W takim razie kogo pochowano?
– Na pewno niewłaściwą osobę. Tyle wiem.
– Ale…
– Poza tym pal licho zwłoki. Do tej pory został z nich szkielet, parę ścięgien i trochę kości. Mnie interesuje niewinny facet, który jeszcze żyje. O ile jego więzienną egzystencję można tak nazwać.
Oryński przypuszczał, że nie – chyba że miałby być wyjątkowym optymistą. Gdyby Tadeusz Tesarewicz siedział za same zabójstwa, mógłby cieszyć się respektem współwięźniów. Fakt, że gwałcił nieletnie ofiary, z pewnością jednak uczynił z niego cel dla niejednego osadzonego.
Ale być może mu się należało.
Dowody były na tyle mocne, że nie istniała najmniejsza wątpliwość co do winy. Nie mogły zostać spreparowane, nie w takiej ilości i w takim charakterze.
– Wyciągasz zbyt pochopne wnioski – odezwał się Kordian. – I to tylko dlatego, że chcesz czymś zająć głowę.
– Zajmuję ją nieustannie, myśląc o tym, że za kilka miesięcy wydalę intruza – odparła pod nosem. – I skurczybyk przez następnych kilkadziesiąt lat będzie miał czelność świętować ten dzień, mimo że sprowadził wtedy na matkę niewyobrażalny, rozdzierający ból.
Oryński zamilkł, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć.