Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6. Remigiusz Mróz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Remigiusz Mróz
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Joanna Chyłka
Жанр произведения: Крутой детектив
Год издания: 0
isbn: 978-83-7976-713-7
Скачать книгу
sobie robisz? – zapytał. – Nie odbierasz moich telefonów, udajesz, że nie ma cię w domu, nie odpisujesz na…

      – Długo będziesz tak pytlował?

      – Jeszcze chwilę.

      – Zostaw to na inną okazję – odparła, a on w tle usłyszał głośne dźwięki jakiejś starej hardrockowej kapeli. Najwyraźniej Chyłka nastrajała się bojowo. – Bo mamy coś naprawdę dobrego.

      – Nadal traktuję to w kategoriach żartu.

      Joanna westchnęła na tyle głośno, żeby nie uszło to jego uwadze.

      – Wpadnij na Argentyńską, pogadamy.

      – Nie zamierzam. Byłem tam trzy razy, nikt mi nie otworzył.

      – Musiałam akurat gdzieś wyjść.

      – Nie wychodzisz od tygodni.

      – Ta?

      – Kormak to sprawdził.

      Przyjaciel wybałuszył oczy, jakby właśnie usłyszał wyrok skazujący go na śmierć przez rozstrzelanie. Oryński zignorował go i powiódł wzrokiem wzdłuż bocznego oświetlenia kortu. Zatrzymał spojrzenie w rogu i się zamyślił. Co jej strzeliło do głowy? I co sobie wyobrażała?

      – Jesteś tam, Zordon? – spytała. – Czy muszę mieć kryształy komunikacji, żeby się z tobą dogadać?

      – Co?

      – Nie tak się kontaktowali z twoim imiennikiem Power Rangers?

      – Nie. Mieli centrum dowodzenia, które… – Kordian urwał i pokręcił głową z niedowierzaniem. – Nieważne. Powiedz mi lepiej, co z…

      – U mnie wszystko okej.

      – Okej?

      Nie odpowiadała.

      – Zostałaś oblana kwasem, po raz pierwszy w karierze poszłaś na zwolnienie, a oprócz tego…

      – Dziwisz się? – odburknęła. – Cierpię na przypadłość zwaną zaawansowaną ciążą. Jak wchodzę do wanny, właściwie nie jestem kąpiącą się kobietą, tylko ludzką łodzią podwodną.

      Oryński pociągnął łyk izotonika.

      – Mam bebzol jak stąd do wieczności – ciągnęła. – A pasożyt produkuje tyle CO2, że ONZ niedługo rozciągnie na mnie sankcje z Protokołu z Kioto.

      Kordian uśmiechnął się pod nosem. Po tym, co wywinęła mu Chyłka, nie powinien w ogóle do niej oddzwaniać. Co dopiero mówić o przejściu nad tym do porządku dziennego. A jednak była patronka potrafiła spacyfikować wszelkie pretensje i wyrzuty, zanim rozmówca zdążył je wyrazić.

      – Nie mogę pójść nawet do Hard Rock Cafe, co dopiero do kancelarii – dodała.

      – Ale sprawę możesz przyjmować?

      – Jeśli jest ciekawa, to nie tyle mogę, ile muszę.

      – A ta według ciebie jest?

      – Żebyś wiedział – potwierdziła, a w jej głosie zadrgała dobrze mu znana nuta podniecenia. – Napisała do mnie pewna kobieta, która chciała, żebym zajęła się siedzącym za kratkami mężem.

      – To rzeczywiście brzmi jak…

      – Zaraz potem kojfnęła.

      – Co powiedziałaś?

      – Że odwaliła kitę.

      Kordian uniósł brwi.

      – A, zbyt niedelikatnie – zmitygowała się Joanna. – W takim razie powiedzmy, że usnęła snem wiecznym. I stało się to tuż po tym, jak się do mnie zgłosiła.

      Oryński nie miał zamiaru jej przerywać, wiedząc, że bez dopytywania dostanie wszystkie informacje w pigułce. W przeciwnym wypadku byłyby z pewnością przeplatane licznymi przytykami.

      Jej głos brzmiał całkiem nieźle. Zupełnie jakby po procesie Al-Jassama nic się nie wydarzyło. Jakby nie doszło do tego, że mogła stracić dziecko. I jakby nie została oszpecona do końca życia.

      Wyłuszczyła mu wszystko, zwyczajowo nie ustępując prędkości kałasznikowowi. Kiedy skończyła, ponowiła zaproszenie na Argentyńską, które w istocie było zgrabnie ujętym rozkazem.

      – Chcesz bronić Tatuażysty? – spytał Oryński. – Tylko dlatego, że jego żona umarła?

      – Zaraz po tym, jak odkryła nowe dowody.

      – Przynajmniej tak twierdziła – mruknął Kordian, dostrzegając, że przyjaciel wrzucił już wszystko do torby i najwyraźniej był gotowy do wyjścia.

      Kormak znał go zbyt dobrze, by łudzić się, że dokończą mecz. Ruszył do szatni, a Oryński zawiesił ręcznik na karku i usiadł wygodniej.

      – Nie. Mówiła prawdę.

      – Jesteś pewna?

      – Tak.

      Czekał, aż powie więcej, ale najwyraźniej nadszedł ten moment, w którym spodziewała się, że sam zainteresuje się sprawą i pociągnie ją za język. Tańczyli ten taniec zbyt długo, by którekolwiek z nich zapomniało kroków.

      – Skąd ta pewność? – spytał w końcu Kordian.

      – Stąd, że znalazła dowód na to, że jedna z ofiar żyje.

      Oryński pewnie roześmiałby się w głos, gdyby nie to, że w głosie Chyłki słyszał znane ożywienie. W przypadku każdej innej osoby znaczyłoby to tylko tyle, że sprawa wzbudziła w niej emocje. Jeśli jednak chodziło o Joannę, był to dowód, że coś jest na rzeczy.

      Tyle że kłóciło się to z logiką.

      – Tatuażysta został skazany za zabójstwo czterech osób – zauważył Kordian. – Wszystkie ciała znaleziono w kilku miejscach pod Warszawą. Dowody jednoznacznie wskazywały na niego.

      – Więc jeden z trupów zmartwychwstał.

      – Chyłka…

      – Kobieta trafiła na jego materiał DNA na innym miejscu przestępstwa – kontynuowała Joanna. – Jedna z ofiar żyje, Zordon.

      – W takim razie kogo pochowano?

      – Na pewno niewłaściwą osobę. Tyle wiem.

      – Ale…

      – Poza tym pal licho zwłoki. Do tej pory został z nich szkielet, parę ścięgien i trochę kości. Mnie interesuje niewinny facet, który jeszcze żyje. O ile jego więzienną egzystencję można tak nazwać.

      Oryński przypuszczał, że nie – chyba że miałby być wyjątkowym optymistą. Gdyby Tadeusz Tesarewicz siedział za same zabójstwa, mógłby cieszyć się respektem współwięźniów. Fakt, że gwałcił nieletnie ofiary, z pewnością jednak uczynił z niego cel dla niejednego osadzonego.

      Ale być może mu się należało.

      Dowody były na tyle mocne, że nie istniała najmniejsza wątpliwość co do winy. Nie mogły zostać spreparowane, nie w takiej ilości i w takim charakterze.

      – Wyciągasz zbyt pochopne wnioski – odezwał się Kordian. – I to tylko dlatego, że chcesz czymś zająć głowę.

      – Zajmuję ją nieustannie, myśląc o tym, że za kilka miesięcy wydalę intruza – odparła pod nosem. – I skurczybyk przez następnych kilkadziesiąt lat będzie miał czelność świętować ten dzień, mimo że sprowadził wtedy na matkę niewyobrażalny, rozdzierający ból.

      Oryński zamilkł, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć.