Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4. Remigiusz Mróz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Remigiusz Mróz
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Joanna Chyłka
Жанр произведения: Классические детективы
Год издания: 0
isbn: 978-83-7976-511-9
Скачать книгу
– zapytała Natalia. – Zaraz spróbuję się z nim skontaktować. Może rozładował mu się telefon… tak czy inaczej zaraz powinien być. Możecie poczekać na niego u nas.

      – W porządku.

      – Wsiadajcie – odparła, patrząc na tylne drzwi.

      – Przejdziemy się.

      Natalia uniosła brwi, ale ostatecznie sięgnęła po pilota, otworzyła bramę i ruszyła przed siebie. Poszli za samochodem.

      Nie uszli kilku kroków, nim rozbrzmiał dźwięk refrenu Afraid to Shoot Strangers. Chyłka zatrzymała się i sięgnęła po komórkę. Nieznany numer, kierunkowy z Warszawy. Odebrała i przez chwilę słuchała tego, co miał do powiedzenia rozmówca. Potem podziękowała zdawkowo i się rozłączyła.

      – Sendal? – zapytał Oryński, kiedy ruszyli w stronę zaparkowanego w oddali forda.

      – Nie. Ludzie z UPS.

      – Po braku entuzjazmu wnoszę, że niczego się nie dowiedzieli.

      – Absolutnie niczego – potwierdziła.

      – Jak to możliwe? Przecież ktoś musiał odebrać tę przesyłkę, muszą być dane nadawcy i…

      – Nadano ją w Access Poincie przy Sienkiewicza. W małym Carrefourze, jednym z tych ekspresowych. Wystarczy opłacić to przez Internet, wydrukować nalepkę i po sprawie. Nie musisz podawać nawet prawdziwych danych, bo i po co?

      – No tak.

      Do czarnej róży nie dołączono żadnego listu, żadnej informacji. Właściwie nie było takiej potrzeby. Sam kwiat był wystarczająco wymowny.

      – Nie można by sprawdzić płatności?

      – Można by, gdybyśmy tylko byli prokuratorami prowadzącymi śledztwo i wystąpilibyśmy o nakaz sądowy. Względnie agentami ABW, którzy tropią potencjalnych terrorystów, bo im rzekomo teraz wszystko wolno. I słusznie, jeślibyś mnie spytał. Bo jeżeli położysz na szali prawa człowieka i prawa ofiar zamachów, zawsze przeważy dla mnie to drugie.

      Kordian nie podjął tematu, za co pochwaliła go w duchu. Oboje doskonale wiedzieli, że jakakolwiek rozmowa na ten temat prowadziłaby do zderzenia się jej konserwatywnego światopoglądu z jego liberalnym podejściem.

      – Dowiem się, kto ma czelność robić mi takie prezenty, Zordon. Zapewniam cię.

      – Nie wątpię. Mam tylko nadzieję, że zrobisz to w porę.

      – W porę?

      – Zanim zwali się na nas to, co nad nami wisi.

      Zbyła jego słowa milczeniem. Miał stuprocentową rację – ciemne chmury się zbierały, ale nie sposób było powiedzieć, co przyniosą.

      Chwilę później weszli do mieszkania Sendalów. Był to ustawny apartament na samej górze kilkupiętrowego budynku. Kupili go pewnie ponad dziesięć lat temu, kiedy ogrodzone enklawy na obrzeżach miasta, jak te przy Wyspowej, stanowiły pewne novum. Wystrój nadawał się już do lekkiego odświeżenia.

      Natalia zaproponowała coś do picia, ale oboje odmówili. Usiedli na kanapie.

      – Kiedy ostatnio się z nim widziałaś? – zapytała Joanna.

      – Dziś rano, zanim wyszłam do pracy. Potem dzwonił, żeby powiedzieć, co udało mu się ustalić. Chyba zaraz po telefonie do ciebie.

      – Potem nic? Zero?

      – Oboje jesteśmy zajętymi ludźmi.

      Chyłka pokiwała głową. Co do tego nie mogło być wątpliwości, szczególnie teraz. Sebastian robił, co mógł, by dowiedzieć się jak najwięcej. Przemknęło jej przez głowę, że zabrnął za daleko. Zbytnio zbliżył się do źródła problemu i…

      Nie, dawała się ponieść emocjom spowodowanym objawami odstawienia. Poza tym nadal z tyłu głowy miała sprawę z Bukano.

      – Masz jakąś hipotezę? – zapytała Natalia, siadając w fotelu z dużym, półlitrowym kubkiem herbaty w dłoniach.

      – Nie.

      – Nie macie więc pojęcia, kto mógł to wszystko zorganizować?

      – Na razie nie.

      – Ale… – zaczęła Sendal i na moment zawiesiła głos. – Wiesz, że tego nie zrobił, prawda?

      – Przypuszczam, że nie. Skoro był w tym czasie w Warszawie, sprawa wydaje się jasna.

      – Był. Pamiętam to jak dziś.

      Kordian wyprostował się, zwracając na siebie uwagę.

      – Mają państwo na to jakiś dowód? – zapytał.

      – Proszę, mów mi po imieniu.

      Skinął szybko głową.

      – Cały czas zadaję sobie to pytanie – dodała. – Minęło jednak tyle lat, że trudno powiedzieć, co wtedy robiliśmy. Owszem, pamiętam galę wręczenia Orłów, wiem, że odbyła się w niedzielę… ale co robiliśmy w tamtą sobotę? Nie mam pojęcia. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa byliśmy w domu, mieliśmy maraton jakiegoś serialu. I jeśli to był dwa tysiące ósmy, to… – Przez moment się namyślała. – Najpewniej przepadliśmy w „Lost”.

      – Sprawdzałaś kalendarz? Pytałaś znajomych?

      – Oczywiście. Jak tylko powiedział mi, jaki przedział czasowy wchodzi w grę, starałam się znaleźć lepsze alibi niż słowa żony. Ale nie znalazłam.

      Chyłka wiedziała, że tak będzie. Wszystko sprowadzało się do tego, że dowody winy po latach łatwo było znaleźć. Ale fakty na ich obalenie już znacznie trudniej. Zdarzenia zacierały się w ludzkiej pamięci, zmieniały się z upływem lat czy w końcu zupełnie znikały. Może tamtego dnia listonosz dostarczył im jakąś przesyłkę? Może pojechali na zakupy do pobliskiego M1? Może wyskoczyli na pizzę na Radzymińską? Nic z tych rzeczy nie miało znaczenia, bo po takim czasie nie sposób było czegokolwiek potwierdzić. Może dlatego Archiwum X okazywało się tak skuteczne.

      – Sprawdziłam wszystko – powiedziała. – Ale wygląda na to, że moje słowo to jedyne, co macie.

      – Zeznasz na piśmie, że byliście w Warszawie?

      – Oczywiście. Na piśmie, na mównicy, jak tylko chcesz.

      Natalia spojrzała na zegarek stojący na komodzie. W jej oczach pojawiła się niewielka nerwowość, najwyraźniej Sendal naprawdę powinien już być w domu.

      – Wiadomo coś więcej o ofierze? – zapytała żona sędziego.

      – Tylko tyle, że nazywa się Marcin Frankiewicz i tamtej nocy na pewno nie oglądał „Lost” ani „House’a”, bo był zajęty umieraniem.

      Natalia się wzdrygnęła.

      – Nie musisz być taka…

      – Muszę być taka, jaka jestem – ucięła pod nosem Chyłka i poderwała się z miejsca. Podeszła do okna, wyjrzała na osiedle i pomyślała, że najwyższy czas zapalić. Od ostatniego papierosa minęło już kilkanaście minut, a w jakiś sposób nikotyna stanowiła rekompensatę braku alkoholu.

      – Jedzie?

      – Nie – odparła i odwróciła się, wyciągając białą paczkę marlboro.

      – Nie palimy w mieszkaniu.

      Joanna otworzyła drzwi balkonowe i wyszła na zewnątrz. Odpaliła papierosa machinalnie, tocząc wzrokiem po okolicy. Jak dla niej, było tu stanowczo zbyt spokojnie. Nawet nie miała wrażenia, jakby wciąż była w Warszawie.

      – Przysłał