Louis de Wohl
WŁÓCZNIA
Dla mojej żony, Ruth Magdalene
Sandomierz 2014
Tytuł oryginału:
The Separ. A Novel
Tłumaczył:
Ewa Chmielewska-Tomczak
Projekt i grafika na okładce:
Dark Crayon & Robert Gospodarczyk
Opracowanie komputerowe:
Damian Karaś
Korekta:
Magdalena Broniarek
Copyright © 1955 by Louis de Wohl. All rights reserved
Copyright © 2014 for Polish edition by Wydawnictwo Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu
ISBN 978-83-257-0646-3
Sandomierz 2014
Rozdział pierwszy
Pani Klaudia Prokula dobrze się bawiła. Intensywne umizgi nie były dla niej czymś zupełnie nowym, ale ten młody człowiek najwyraźniej chciał w ciągu paru tygodni powetować sobie cały czas spędzony na jakiejś beznadziejnej placówce cesarstwa.
Poza tym nie było w nim nic nadzwyczajnego. Dość wysoki, dobrze zbudowany, z oczami barwy czarnych czereśni i grubymi, czarnymi brwiami, które nadawały mu poważny wygląd nawet wtedy, gdy się śmiał. Pochodził z dobrej rodziny: Longinusowie służyli armii od wielu pokoleń, a jego ojciec był generałem w stanie spoczynku.
Spotkała Kasjusza Longinusa po raz pierwszy na przyjęciu w domu Nerwy Kokejusza – dotrzymał jej towarzystwa nawet wtedy, gdy prokonsul i dwóch senatorów starało się go pozbyć. W kilka dni później spotkała go znowu w domu senatora Pomponiusza i zauważyła, że nie zwraca najmniejszej uwagi na olśniewająco piękną córkę gospodarza, choć flirtowała z nim całkiem bezwstydnie.
A teraz pojawił się na przyjęciu u Marka Balbusa.
Kiedy pani Klaudia znalazła go siedzącego w rogu jej sofy, roześmiała się.
– Znowu ty! Chyba mamy wielu wspólnych przyjaciół.
Kasjusz rozpromienił się.
– Staram się tego pilnować, pani. Gdyby nie ty, wcale bym tu nie przyszedł.
– Wówczas popełniłbyś błąd. Przyjęcia u Balbusa są sławne.
Roześmiał się.
– Mówią, że jest niemal równie bogaty, jak gruby. Jeśli to prawda, musi być strasznie bogaty.
Uniosła brwi.
– Uważaj! Nie lubi takich uwag, a z nim nie ma żartów.
– Chattowie są więksi.
– Kto taki?
– Chattowie – Germanie. Żaden nie ma mniej niż metr osiemdziesiąt wzrostu, a są tacy, co prawie dwa. Są dobrymi wojownikami. Miałem z nimi do czynienia przez ostatnie cztery lata. Nie sądzę, że Balbus dałby im radę.
Nie zauważył ostrzeżenia w jej oczach.
– Mówiłeś o mnie? – zapytał łagodnie Balbus. Lubił przechadzać się między stolikami, by sprawdzić, czy jego gościom niczego nie brakuje, i jak wielu ludzi otyłych poruszał się bezszelestnie. Był brzuchaty i prawie łysy, ale wystający podbródek świadczył o energii, a małe oczka były zimne i bezwzględne.
– Rozmawialiśmy o walce – powiedział Kasjusz.
– Naprawdę? Oczywiście, przecież dopiero co wróciłeś znad germańskiej granicy. Legion dwudziesty pierwszy, jak mniemam? Przechwalał się pewnie swoimi wojennymi czynami, prawda, pani? Cóż, założę się, że nigdy nie widział Germanina na tyle blisko, by wystawić się na prawdziwe niebezpieczeństwo.
Kasjusz był zbyt młody, by rozpoznać w jego głosie gniewny ton zazdrości. Usłyszał tylko wyzwanie.
– To byłby trudny zakład, panie, chyba że dotarłbyś do mojego dowódcy, legata Cinny. Rozstrzygnąłby to bardzo szybko.
Balbus uśmiechnął się.
– Może dobrze się składa, że stary Cinna wyjechał z Rzymu na parę tygodni. Nie szkodzi, młody człowieku, jestem pewien, że świetnie się spisałeś. Każdy oczywiście wie, że Cinna wpada w złość przy najmniejszej krytycznej uwadze dotyczącej jego legionu… Na miejscu Germanów pewnie śmiertelnie bym się ciebie bał. Ilu zabiłeś?
– Tylko dwóch – odrzekł spokojnie Kasjusz.
– Naprawdę? To ciekawe. – Balbus uśmiechnął się szeroko. – Własnymi rękami, jak mniemam. Udusiłeś ich?
– Nie – odparł Kasjusz z chmurną miną. – Użyłem swojej włóczni. Powiedziałeś coś o przechwałkach, prawda? Cóż, przed tobą pochwalę się trochę bardziej. Założę się, że mógłbym cię trafić włócznią w sam środek brzucha z pięćdziesięciu metrów.
– Teraz? – prychnął Balbus. – Jestem prawie skłonny przyjąć twoje wyzwanie.
– Jak najbardziej – odrzekł Kasjusz. – Ale byłoby rozsądnie najpierw sporządzić testament.
– Przestańcie się kłócić – wtrąciła się Klaudia. – Zostaw go w spokoju, Balbusie, to jeszcze dziecko.
To było najgorsze, co mogła powiedzieć.
– Założę się, o cokolwiek zechcesz – rzekł porywczo Kasjusz.
Gruby mężczyzna uśmiechnął się.
– Nie zwykłem robić z siebie widowiska. Czy wystarczy mała tarcza zamiast brzucha twojego gospodarza?
– Jak najbardziej – Kasjusz wzruszył ramionami.
– Dobrze, przyjmuję zakład – powiedział Balbus. – Ale niech to będzie prawdziwa stawka, nie drobna suma. Powiedzmy, dwadzieścia tysięcy sestercji. Zgoda?
Kasjusz zawahał się. To była duża suma. Gdyby przegrał, musiałby prosić ojca o pieniądze. Ale zauważył po powrocie, że jego ojciec żyje w większym luksusie, niż Kasjusz pamiętał. I Klaudia patrzyła na niego.
– Zgoda – odrzekł.
Balbus natychmiast wyjął tabliczkę do pisania i rylec.
– Zapiszmy to – powiedział sucho.
Zakład zanotowano na piśmie i obaj podpisali dokument.
Balbus zachichotał.
– Nie byłoby w porządku zostawiać tego na koniec obiadu. Mam dobre wino i mogłoby odebrać pewność twojej ręce. Zróbmy to od razu. Sala bankietowa jest na to dość duża.
– Gdziekolwiek i kiedykolwiek zechcesz – odrzekł hardo Kasjusz.
Balbus z zadowoleniem skinął głową.
– Tu – powiedział. – I teraz.
Goście zaczynali dostrzegać, że zanosi się na coś niezwykłego.
Balbus szepnął instrukcje majordomusowi i po chwili pojawili się dwaj czarni niewolnicy z małą srebrną tarczą, pięknym dziełem sztuki z głową Meduzy w samym środku.
– Czy to cię zadowala? – zapytał Balbus.
– Oczywiście – powiedział Kasjusz. Pod nosem mruknął do dziewczyny: – Nie jest tak wielka, jak jego brzuch, ale wystarczy.
Klaudia przygryzła wargę.
– Świetnie, mój dowcipny młody przyjacielu. – Balbus miał czuły