Ale sprowadziłam Caleba z powrotem na Pollepel. Próbowałam go ożywić, przywrócić do życia w jakikolwiek sposób. Powiedziałam Aidenowi, że zrobię wszystko, poświęcę wszystko. Spytałam, czy może wysłać nas w przeszłość.
Aiden ostrzegł, że to może nie zadziałać. A gdyby jednak, to może się okazać, że nie będziemy ze sobą. Ale nalegałam. Musiałam.
I teraz oto jestem. Sama. W obcym miejscu i czasie. Moje dziecko stracone. Może i Caleb również.
Czy popełniłam błąd, przybywając tu?
Wiem, że muszę odszukać ojca, znaleźć Tarczę. Jednak bez Caleba u mego boku, nie wiem, czy znajdę w sobie siłę, by temu podołać.
Czuję się taka zdezorientowana. Nie wiem, co robić.
Proszę, Boże, pomóż mi…
Caitlin biegła ulicami Nowego Yorku, kiedy wielka, czerwona kula będąca słońcem zaczęła wschodzić nad horyzont. Była świadkiem istnej apokalipsy. Wszędzie leżały poprzewracane auta, porozrzucane zwłoki i różne inne oznaki spustoszenia. Biegła i biegła, pokonując kolejne alejki, które wydawały się nie mieć końca.
I kiedy tak biegła, świat jakby obrócił się nagle wokół własnej osi, a wraz z tym znikły budynki. Cały krajobraz uległ zmianie, aleje obróciły się w polne drogi, betonowy bezkres przeistoczył się w rozległe wzgórza. Miała wrażenie, że cofa się w czasie, zostawia za sobą nowoczesność i wkracza w inny wiek. Czuła, że gdyby przyspieszyła, odnalazłaby swego ojca, tego prawdziwego, gdzieś tam na horyzoncie.
Przebiegała przez niewielkie wiejskie osady, które również obracały się w nicość.
Wkrótce jedyną rzeczą, która się ostała, było pole usłane białymi kwiatami. Kiedy wbiegła między nie, zauważyła z radością, że był tam, na horyzoncie, czekał. Jej ojciec.
Jak zwykle jego sylwetka odbijała się na tle słońca, tym razem jednak wydawał się bliższy niż zazwyczaj. Tym razem dostrzegła jego twarz, zarys jego ust. Uśmiechał się, czekając na nią z wyciągniętymi w jej kierunku ramionami. Chciał ją przytulić.
Dotarła do niego i objęła, a on przytulił ją mocno, trzymając przy swej umięśnionej piersi.
– Caitlin – powiedział tonem emanującym wielką miłością. – Czy wiesz, jak jesteś blisko? Czy wiesz, jak bardzo cię kocham?
Zanim zdołała mu odpowiedzieć, zauważyła coś kątem oka. Zobaczyła Caleba stojącego na drugim końcu pola. Wyciągnął dłoń w jej stronę.
Postąpiła kilka kroków w jego kierunku, po czym zatrzymała się i spojrzała na ojca.
On również wyciągnął do niej dłoń.
– Odszukaj mnie we Florencji – powiedział ojciec.
Odwróciła się do Caleba.
– Odszukaj mnie w Wenecji – powiedział Caleb.
Patrzyła raz w jedną, raz w druga stronę, rozdarta, nie mogąc zdecydować się, w którą stronę podążyć.
Poderwała się ze snu i usiadła prosto na łóżku. Była zdezorientowana.
W końcu uświadomiła sobie, że był to tylko sen.
Wschodziło słońce. Wstała, podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Asyż skąpany w porannym słońcu był taki spokojny, taki piękny. Na zewnątrz nie było jeszcze nikogo, z któregoś komina zaś sączył się dym. Wczesnoporanna mgła zawisła nad polami, niczym chmura, załamując słoneczne światło.
Odwróciła się gwałtownie, usłyszawszy skrzypienie. Spięła się na widok uchylających się drzwi do jej komnaty. Zacisnęła pięści, przygotowując się na wizytę niechcianego gościa.
Kiedy jednak drzwi otworzyły się szerzej, spojrzała w dół i jej oczy rozwarły się szeroko w zachwycie.
– Róża! – wrzasnęła.
Róża odepchnęła drzwi na całą szerokość, wbiegła do środka i skoczyła w ramiona Caitlin. Zaczęła lizać ją po całej twarzy, a Caitlin rozpłakała się ze szczęścia.
Odciągnęła ją od siebie i obejrzała z wszystkich stron. Róża nabrała ciała, urosła.
– Jak mnie znalazłaś? – spytała Caitlin.
Róża zaskomlała i znów ją polizała.
Caitlin usiadła na krawędzi łóżka. Głaszcząc Różę pieszczotliwie, zaczęła gorączkowo rozmyślać. Próbowała oczyścić umysł. Jeśli Róży się udało, być może Caleb również przeżył ich podróż w czasie. Ta myśl dodała jej otuchy.
Rozum podpowiadał, żeby udać się do Florencji. Kontynuować poszukiwania. Wiedziała, że to tam znajdzie odpowiedź, gdzie jest ojciec oraz Tarcza.
Serce ciągnęło ją jednak do Wenecji.
Jeśli istniała choćby niewielka szansa, że Caleb mógł tam być, musiała się upewnić. Po prostu musiała.
I podjęła decyzję. Objęła Różę mocno ramionami, wzięła krótki rozbieg i wyskoczyła przez okno.
Wiedziała, że odzyskała już siły i że jej skrzydła się rozwiną.
I rzeczywiście tak się stało.
Chwilę później szybowała we wczesnym, porannym powietrzu ponad wzgórzami Umbrii, kierując się na północ, do Wenecji.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Kyle przemierzał wąskie ulice antycznej dzielnicy Rzymu. Ludzie wokół zamykali sklepy, udając się na wieczorny spoczynek. Zachód słońca wyznaczał jego najbardziej ulubioną porę dnia. To wówczas czuł się najsilniejszy. Czuł, jak krew zaczynała mu szybciej pulsować, jak z każdym krokiem stawał się potężniejszy. Był niezmiernie szczęśliwy, że mógł znowu kroczyć tłumnymi ulicami Rzymu, zwłaszcza w tym stuleciu. Wciąż setki lat oddzielały tych żałosnych ludzi od jakiegokolwiek rodzaju techniki, sposobu monitorowania sytuacji. Mógł roznieść to miejsce na strzępy z lekkim sercem, nie obawiając się, że zostanie wykryty.
Skręcił w ulicę Via Del Seminario, która po kilku chwilach otworzyła się na wielki, antyczny plac Piazza Della Rotonda.
I ujrzał go przed sobą. Przystanął, zamknął oczy i odetchnął głęboko. Dobrze było znowu tu być. Wprost naprzeciwko znajdowało się miejsce, które przez setki lat nazywał swoim domem, jedna z najważniejszych na świecie siedzib wampirów: Panteon.
Górował, ku uciesze Kyle’a, tak jak zawsze − potężna, kamienna antyczna budowla, której tylna część wystawała w kształcie okręgu, a przód zwieńczony był olbrzymimi, imponującymi kamiennymi kolumnami. Za dnia wstęp do budynku mieli turyści, nawet w tym stuleciu. Przybywały tu niewyobrażalne tłumy ludzi.
Lecz nocą, kiedy drzwi za zwiedzającymi zostały zamknięte, gromadzili się tłumnie prawdziwi właściciele, rzeczywiści mieszkańcy tych ścian: Wielka Rada Wampirów.
Ze wszystkich zakątków świata przybywali tłumnie członkowie wszelkich wampirzych klanów, by uczestniczyć w obradach, trwających często przez całą noc. Rada rozstrzygała w każdej sprawie, wydawała pozwolenia, albo je cofała. Nic w wampirzym świecie nie działo się bez ich wiedzy ani, w większości przypadków, bez ich aprobaty.
Wszystko układało się idealnie. W pierwotnym zamyśle budowla miała być świątynią ku czci pogańskich