Posłał więc Zbyszko jednego ze swoich Turczynków, darowanych przez Zawiszę[960], po Zycha, który siadł na koń i przyjechał po południu, właśnie wtedy kiedy młodzi wybierali się do Odstajanego jeziorka po bobry. Było z początku śmiechu, żartów i śpiewania przy miodzie bez miary, ale później starzy poczęli rozmawiać o dzieciach i wychwalać każdy swoje.
— Co to za chłop Zbyszko! — mówił Maćko — to takiego drugiego na świecie nie ma. A mężne to, a wartkie[961] jako ryś, a sprawne. Wiecie! jak go na śmierć w Krakowie prowadzili, to tak dziewki w oknach piszczały, jakby je kto z tyłu stojący szydłem kłuł, i to jakie dziewki: rycerskie i kasztelańskie[962] córki, o różnych cudnych mieszczkach nie wspominając.
— A niech ta będą i kasztelańskie, i cudne, a od mojej Jagienki nie lepsze! — odrzekł Zych ze Zgorzelic.
— Albo ja wam mówię, że lepsze? Milszej dziewki ku ludziom niże Jagienka chyba nie znaleźć.
— Ja też na Zbyszka nic nie powiadam: kuszę ci bez pokrętki[963] naciąga!...
— I niedźwiedzia sam jeden podeprze. Widzieliście, jak go ciął? Cały łeb z jedną łapą odwalił.
— Łeb odwalił, ale podparł nie sam, Jagienka mu pomogła.
— Pomogła?... nie mówił mi nic.
— Bo jej obiecał... że to dziewce wstyd po nocy do boru chodzić. Mnie zaraz powiedziała, jako było. Inne rade zmyślają, ale ona prawdy nie ukryje. Szczerze rzekłszy, nie byłem rad, bo kto ta wie... Chciałem ją skrzyczeć, ona zasie powiedziała tak: „Jak ja sama wianka nie upilnuje, to i wy, tatulu, nie upilnujecie, ale nie bójcie się. Zbyszko też wie, co rycerska cześć”.
— Bo pewno. Przecie i dziś sami poszli.
— Ale przed wieczorem wrócą. Po nocy diabeł najgorszy, a wstydzić się dziewce nie potrzeba, bo ciemno.
Maćko pomyślał chwilę, po czym rzekł jakby do siebie:
— A wszelako[964] radzi[965] się oni widzą...
— Ba! Żeby to innej nie był ślubował.
— To, jak wiecie, jest rycerski obyczaj... Który by z młodych swojej paniej nie miał, tego inni za prostaka uważają... Ślubował on pawie czuby i te musi ze łbów pozdzierać, gdyż poprzysiągł na rycerską cześć; Lichtensteina też musi dostać, ale od innych ślubów może go opat[966] uwolnić.
— Opat zjedzie lada dzień...
— Myślicie? — spytał Maćko, po czym ozwał się znów:
— Wreszcie co tam takie ślubowanie, kiedy Jurand wręcz mu powiedział, że dziewki nie da! Czy ją innemu obiecał, czy na służbę Bożą ochwiarował[967], tego ja nie wiem — ale wręcz powiedział, że nie da...
— Mówiłżem wam — zapytał Zych — że opat tak Jagienkę miłuje, jakby była jego? Ostatni raz to jej rzekł tak: „Krewnych mam jeno po kądzieli[968], ale z tej kądzieli więcej będzie nici dla ciebie niż dla nich”.
Na to Maćko spojrzał niespokojnie, a nawet podejrzliwie na Zycha i dopiero po chwili odpowiedział:
— Naszej krzywdy przecie byście nie chcieli...
— Za Jagienką pójdą Moczydoły — rzekł wymijająco Zych.
— Zaraz?
— Zaraz. Innej bym nie popuścił, a jej popuszczę.
— Bogdaniec i tak w połowie Zbyszków[969], a da Bóg zdrowie, to mu go zagospodaruję jako się patrzy. Miłujecież wy Zbyszka?
Na to Zych począł mrugać oczyma i rzekł:
— Gorzej to, że jakoś Jagienka, byle kto o nim wspomniał, zaraz się do ściany obraca.
— A jak wspominacie innych?
— Jak innego wspomnę, to jeno prychnie i powiada: „czegóż?!”
— Ano widzicie. Da Bóg, że przy takiej dziewce zapomni Zbyszko o tamtej. Ja stary, a też bym zapomniał... Napijecie się miodu?
— Napiję się.
— No, opat... juści mądry człowiek! Bywają między opatami, jako wiecie, całkiem świeccy ludzie, ale ten, choć między mnichami nie siedzi — przecie jest ksiądz — a ksiądz zawsze lepiej poradzi od zwykłego człeka, bo i na czytaniu się zna, i z Duchem Świętym jest w pobliskości. A wy, że dziewczynie zaraz Moczydoły puścicie — to słusznie. Ja też, byle Pan Jezus do zdrowia pomógł, co będę mógł Wilkowi z Brzozowej kmieciów odmówić[970], to odmówię. Po źrebiu[971] dobrej ziemi każdemu dam, bo w Bogdańcu ziemi nie brak. A Wilkowi[972] niech się na Boże Narodzenie[973] pokłonią i do mnie przyjdą. Albo to im nie wolno? Z czasem to i gródek w Bogdańcu zbuduję, godny kasztelik z dębów i z rowem wokół... Zbyszko i Jagienka niech sobie ninie[974] na polowiczko[975] razem chadzają... Myślę, że i śniegu niezadługo czekać... Wezwyczai[976] się jedno do drugiego — i chłopak o tamtej zapomni. Niech sobie chadzają. Co tam długo gadać! Dalibyście mu Jagienkę czy nie dali?
— Dałbym. Z dawna my to przecie uradzili[977], żeby jedno było dla drugiego, a Moczydoły i Bogdaniec dla naszych wnuków.
— Grady! — zawołał z radością Maćko. — Bóg da, że posypie się ich jak gradu. — Opat będzie ich nam krzcił...
— Byle nadążył! — zawołał wesoło Zych. — Ale was to już dawno w takiej radości nie widziałem.
— Bo mi pocieszno w sercu... Zadziora wyszła, a co do Zbyszka, wy się o niego nie bójcie. Wczoraj, jak Jagienka na koń siadała... wiecie... wiatr dął... Pytam ja tedy Zbyszka: „Widziałeś?” — a jego zaraz ciągoty[978] wzięły. I tom też zmiarkował[979], że z początku mało ze sobą gadali, a teraz, jak razem chodzą, to ciągle jedno ku drugiemu szyję obraca i tak uradzają... uradzają!... Napijcie się jeszcze.
— Napiję się...
— Za zdrowie Zbyszka i Jagienki!
Rozdział czternasty
Stary Maćko nie mylił się mówiąc, że Zbyszko i Jagienka radzi[980] z sobą przestają[981],