Moja lutnia — Kupidyna,
Pięknej Afrodyty syna.
Jużem był porwał bardony[109]
I nawiązał nowe strony[110];
Jużem śpiewał Meryjona[111]
I prędkiego Sarpedona;[112]
Lutnia swym zwyczajem g’woli
O miłości śpiewać woli.
Bóg was żegnaj, krwawe boje,
Nie lubią was strony moje.
Z Anakreonta
Kiedy by worek bogatego złota
Mógł człowiekowi przysporzyć żywota:
I sam bych się już jął pieniędzy chować,
Żebych się miał czym śmierci odkupować.
Ale jeśli nikt kupnem nie przyczyni
Żywota sobie, zaż nie głupie czyni,
Kto się frasuje, a żywie w kłopocie?
Jeśli masz umrzeć, a cóż ci po złocie?
Ja dobrej myśli zawżdy chcę używać,
Ja z przyjacioły chcę pospołu bywać.
A jeśli Wenus od tego nie będzie,
I Bogumiła niechaj się przysiędzie!
Z Anakreonta
Próżno się mam odejmować[113],
Widzę, że muszę miłować.
Miłość mi dawno radziła,
Lecz ja, jako prawy wiła[114],
Nie chciałem słuchać jej rady,
Aż nama[115] przyszło do zwady.
Bo sajdak[116] z łukiem porwała,
A mnie na rękę wyzwała[117].
Ja też, jako Hektor zasię[118],
Wziąwszy karacenę[119] na się,
Tarcz i szablę jako brzytwę,
Stoczyłem z Miłością bitwę.
Ona ku mnie ciągnie rogi[120],
A ja co nadalej w nogi.
A gdy wszytkich strzał pozbyła,
Sama się w bełt[121] obróciła
I prosto mi w serce wpadła,
A mnie zaraz moc odpadła.
Próżno tedy noszę zbroję,
Próżno za pawęzą[122] stoję:
Bo kto mię ma bić na górze[123],
Kiedy nieprzyjaciel w skórze?
Za pijanicami
Ziemia deszcz pije, ziemię drzewa piją,
Z rzek morze, z morza wszytki gwiazdy żyją.
Na nas nie wiem, co ludzie upatrzyli,
Dziwno im, żeśmy trochę się napili.
Księgi wtóre
Do Anakreonta
Anakreon, zdrajca stary,
Nie masz w swym łotrostwie miary!
Wszytko pijesz, a miłujesz
I mnie przy sobie zepsujesz.
Już cię moje strony znają
I na biesiadach śpiewają;
Dobra myśl nigdy bez ciebie.
A tak, słyszysz li co w niebie,
Śmiej się: bo twe imię dawne
I dziś miedzy ludźmi sławne.
Do Andrzeja Trzecieskiego[124]
Bógżeć zapłać, Jędrzeju, żeś mię dziś upoił,
Boś we mnie niepotrzebne troski upokoił,
Które mi serce gryzły, jako to być musi,
Gdy człowieka niewdzięczność opętana dusi.
Wiem dobrze, że niedługo ze mną tej rozkoszy,
Bo to wszytko po chwili trzeźwią myśl rozpłoszy,
Ale witaj mi ta noc wolna od frasunku!
Któż wiedział, by tak wiele należało[125] w trunku?
Do Anny
Królowi rówien, a jeśli się godzi
Mówić co więcej, i króla przechodzi,
Anno, kto siedząc prawie przeciw tobie,
Przypatruje się coraz twej osobie
I słucha twego śmiechu przyjemnego,
Co wszytkich zmysłów zbawia mię, smutnego,
Bo skoro namniej wzrok skłonię ku tobie,
Słowa nie mogę domacać się w sobie;
Język mi zmilknie, płomień się w mię kradnie,
W uszu mi piszczy, noc przed oczy padnie,
Pot przez mię bije, drżę wszytek i bladnę,
Tylko że martwy przed tobą nie padnę.
Do Anny
Wczora, czekając na twe obietnice
I zabywając niejako tęsknice,
Napisałem ci krom rozmysłu wszego
Ten rym niegładki, skąd byś serca mego
Frasunk poznała i myśl utrapioną,
Anno, twoimi słowy zawiedzioną,
Bom ustawicznie rachował godziny
A szukał twego mieszkania przyczyny[126]
Chciałem li czytać,