Tu hetman podał Kmicicowi list Kazimierza Michała.
Kmicic przebiegł oczyma pismo.
— Żebym nie znał intencji waszej książęcej mości, myślałbym, że ma rację i że najcnotliwszy to w świecie pan. Boże daj mu wszystko dobre!... Mówię, co myślę.
— Jedź już! — rzekł z pewną niecierpliwością hetman.
Rozdział XVII
Kmicic jednak nie wyruszył ani tego dnia, ani następnego, bo groźne wieści poczęły nadchodzić zewsząd do Kiejdan. Oto pod wieczór przybiegł goniec z doniesieniem, że chorągwie Mirskiego i Stankiewicza same ruszają ku rezydencji hetmańskiej, gotowe zbrojną ręką upomnieć się o swych pułkowników, że wzburzenie panuje między nimi straszne i że towarzystwo wysłało deputacje do wszystkich chorągwi stojących w pobliżu Kiejdan i dalej, aż na Podlasie do Zabłudowa, z doniesieniem o zdradzie hetmańskiej i wezwaniem, by się łączyły w kupę dla obrony ojczyzny. Łatwo było przy tym przewidzieć, że mnóstwo szlachty zleci się do zbuntowanych chorągwi i wytworzy poważną siłę, przeciwko której trudno się będzie opierać w nieobronnych Kiejdanach, zwłaszcza że nie na wszystkie pułki, które książę Radziwiłł miał pod ręką, można było liczyć z pewnością.
Zmieniło to wyrachowania i wszystkie plany hetmańskie, ale zamiast osłabić w nim ducha, zdawało się go jeszcze podniecać. Ustanowił sam na czele wiernych szkockich regimentów, rajtarii i artylerii wyruszyć przeciw buntownikom i zdeptać ogień w zarodku. Wiedział, że żołnierze bez pułkowników są tylko tłuszczą niesforną, która rozproszy się przed grozą samego imienia hetmańskiego.
Postanowił też nie szczędzić krwi i przerazić przykładem całe wojsko, wszystką szlachtę, ba! całą Litwę, aby nie śmiała drgnąć nawet pod żelazną jego ręką. Miało się spełnić wszystko, co zamierzył, i spełnić się własnymi jego siłami.
Tegoż dnia jeszcze wyjechało kilku oficerów cudzoziemskich do Prus czynić tam nowe zaciągi, a Kiejdany wrzały zbrojnym ludem. Regimenta szkockie, rajtaria cudzoziemska, dragoni Mieleszki i Charłampa i „lud ognisty” pana Korfa gotowały się do wyprawy. Hajducy książęcy, czeladź, mieszczanie z Kiejdan mieli wzmocnić siły książęce, a na koniec postanowiono przyśpieszyć wysłanie uwięzionych pułkowników do Birż, gdzie bezpieczniej było ich trzymać niżeli w otwartych Kiejdanach. Książę spodziewał się słusznie, że wysłanie do tej odległej fortecy, w której wedle układu musiała już stać załoga szwedzka, zniweczy nadzieję uwolnienia ich w umysłach zbuntowanych żołnierzy i pozbawi sam bunt wszelkiej podstawy.
Pan Zagłoba, Skrzetuscy i Wołodyjowski mieli dzielić losy innych.
Wieczór już był, gdy do piwnicy, w której siedzieli, wszedł oficer z latarnią w ręku i rzekł:
— Zbierajcie się, waszmościowie, iść ze mną.
— Dokąd? — pytał niespokojnym głosem pan Zagłoba.
— To się pokaże... Prędzej! Prędzej!
— Idziemy.
Wyszli. Na korytarzu otoczyli ich żołnierze szkoccy zbrojni w muszkiety. Zagłoba coraz był niespokojniejszy.
— Przecie na śmierć by nas nie prowadzili bez księdza, bez spowiedzi? — szepnął do ucha Wołodyjowskiego.
Po czym zwrócił się do oficera:
— Jakże godność, proszę?
— A waści co do mojej godności?
— Bo mam wielu krewnych na Litwie i miło wiedzieć, z kim się ma do czynienia.
— Nie pora sobie świadczyć, ale kiep ten, kto się swego nazwiska wstydzi... Jestem Roch Kowalski, jeśli waćpan chcesz wiedzieć.
— Zacna to rodzina! Mężowie dobrzy żołnierze, niewiasty cnotliwe. Moja babka była Kowalska, ale osierociła mnie, nimem na świat przyszedł... A waćpan z Wieruszów czyli z Korabiów Kowalskich?
— Co mnie tu waść będziesz po nocy indagował!
— Boś mi pewno krewniak, gdyż i struktura w nas jednaka. Grube masz waćpan kości i bary zupełnie jak moje, a ja właśnie po babce urodę odziedziczyłem.
— No, to się w drodze wywiedziemy... Mamy czas!
— W drodze? — rzekł Zagłoba.
I wielki ciężar spadł mu z piersi. Odsapnął jak miech i zaraz nabrał fantazji.
— Panie Michale — szepnął — nie mówiłem ci, że nam szyi nie utną?
Tymczasem wyszli na dziedziniec zamkowy. Noc już zapadła zupełna. Tu i owdzie tylko płonęły czerwone pochodnie lub migotały latarki, rzucając niepewne blaski na grupy żołnierzy konnych i pieszych rozmaitej broni. Cały dziedziniec zatłoczony był wojskiem. Gotowano się widocznie do pochodu, bo wszędy znać było ruch wielki. Tu i owdzie w ciemnościach majaczyły włócznie i rury muszkietów, kopyta końskie szczękały po bruku; pojedynczy jeźdźcy przebiegali pomiędzy chorągwiami; zapewne byli to oficerowie rozwożący rozkazy.
Kowalski zatrzymał konwój i więźniów przed ogromnym wozem drabiniastym zaprzężonym we cztery konie.
— Siadajcie, waszmościowie!— rzekł.
— Tu już ktoś siedzi — rzekł gramoląc się Zagłoba. — A nasze łuby?
— Łuby są pod słomą — odrzekł Kowalski — Prędzej! Prędzej!
— A kto tu siedzi? — pytał Zagłoba wpatrując się w ciemne postacie wyciągnięte na słomie.
— Mirski, Stankiewicz, Oskierko! — ozwały się głosy.
— Wołodyjowski, Jan Skrzetuski, Stanisław Skrzetuski, Zagłoba! — odpowiedzieli nasi rycerze.
— Czołem! Czołem!
— Czołem! W zacnej kompanii pojedziem. A gdzie nas wiozą, nie wiecie waszmościowie?
— Jedziecie waszmościowie do Birż! — rzekł Kowalski.
To powiedziawszy dał rozkaz. Konwój pięćdziesięciu dragonów otoczył wóz i ruszyli.
Więźniowie poczęli rozmawiać z cicha.
— Szwedom nas wydadzą! — rzekł Mirski. — Tegom się spodziewał.
— Wolę siedzieć między nieprzyjaciółmi niż między zdrajcami! — odpowiedział Stankiewicz.
— A ja bym wolał kulą w łeb! — zawołał Wołodyjowski — niż siedzieć z założonymi rękami w czasie takiej wojny nieszczęsnej.
— Nie bluźń, panie Michale — odpowiedział Zagłoba — bo z woza, byle pora sposobna przyszła, możesz dać nura, z Birż także, a z kulą we łbie ciężko uciekać. Ale ja wiedziałem z góry, że się na to ten zdrajca nie ośmieli.
— Radziwiłł by się nie miał na co ośmielić! — rzekł Mirski. — Widać, żeś waść z daleka przyjechał i że jego nie znasz. Komu on zemstę poprzysięże, ten jakoby był już w grobie, a nie pamiętam przykładu, żeby komu najmniejszą krzywdę odpuścił.
— A tak i nie śmiał na mnie podnieść ręki! — odpowiedział Zagłoba. — Kto wie, czy nie mnie i waszmościowie szyje zawdzięczacie.
— A to jakim sposobem?
— Bo mnie chan krymski okrutnie miłuje za to, żem spisek na jego szyję odkrył, gdym w niewoli w Krymie siedział. A i nasz pan miłościwy Joannes Casimirus także się we mnie kocha. Nie chciał, taki syn, Radziwiłł, z dwoma potentatami zadzierać, gdyż i na Litwie mogliby