Quo vadis. Henryk Sienkiewicz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Henryk Sienkiewicz
Издательство: Public Domain
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная классика
Год издания: 0
isbn:
Скачать книгу
piór i rzekła:

      — Alboż się nie opierałam, satyrze!

      — Ze względu na mego poprzednika...

      — Alboż nie byłeś u moich nóg?

      — Żeby na ich palce zakładać pierścionki.

      Chryzotemis spojrzała mimo woli na swe stopy, na których palcach połyskiwały istotnie skry klejnotów, i oboje z Petroniuszem poczęli się śmiać. Lecz Winicjusz nie słuchał ich sprzeczki. Serce biło mu niespokojnie pod wzorzystą szatą syryjskiego kapłana, w którą się przybrał na przyjęcie Ligii.

      — Już powinni byli wyjść z pałacu — rzekł, jakby mówiąc sam do siebie.

      — Powinni byli — odpowiedział Petroniusz. — Może ci tymczasem opowiedzieć o wróżbach Apoloniusza z Tiany lub ową historię o Rufinie, której, nie pamiętam dlaczego, nie skończyłem.

      Lecz Winicjusza zarówno mało obchodził Apoloniusz z Tiany, jak i historia Rufina. Myśl jego była przy Ligii i choć czuł, że piękniej było przyjąć ją w domu niż iść w roli zbira do pałacu, żałował jednak chwilami, że nie poszedł, tylko dlatego, że mógłby wcześniej widzieć Ligię i siedzieć koło niej w ciemnościach w podwójnej lektyce.

      Tymczasem niewolnicy wnieśli trójnożne, zdobne głowami tryków[193], brązowe misy z węglami, na które poczęli sypać małe źdźbła mirry i nardu[194].

      — Już skręcają ku Karynom — rzekł znów Winicjusz.

      — On nie wytrzyma, wybiegnie naprzeciw i gotów się jeszcze z nimi rozminąć — zawołała Chryzotemis.

      Winicjusz uśmiechnął się bezmyślnie i rzekł:

      — Owszem, wytrzymam.

      Lecz począł poruszać nozdrzami i sapać, co widząc Petroniusz wzruszył ramionami.

      — Nie ma w nim filozofa za jedną sestercję — rzekł — i nigdy nie zrobię z tego syna Marsa człowieka.

      Winicjusz nawet nie usłyszał.

      — Są już na Karynach!...

      Oni zaś rzeczywiście skręcili ku Karynom. Niewolnicy, zwani lampadarii[195], szli na przedzie, inni zwani pedisequi — po obu stronach lektyki, Atacynus zaś tuż za nią czuwając nad pochodem.

      Lecz posuwali się z wolna, bo latarnie w mieście wcale nie oświetlonym źle rozjaśniały drogę. Przy tym ulice w pobliżu pałacu były puste, zaledwie gdzieniegdzie jakiś człowiek przesuwał się z latarką, ale dalej niezwykle ożywione. Z każdego prawie zaułku wychodzili ludzie po trzech, po czterech, wszyscy bez pochodni, wszyscy w ciemnych płaszczach. Niektórzy szli razem z pochodem, mieszając się z niewolnikami, inni w większych gromadach zachodzili z naprzeciwka. Niektórzy taczali się jak pijani. Chwilami pochód stawał się tak trudny, że lampadarii poczęli wołać:

      — Miejsce dla szlachetnego trybuna, Marka Winicjusza!

      Ligia widziała przez rozsunięte firanki te ciemne gromady i poczęła dygotać ze wzruszenia. Porywała ją na przemian to nadzieja, to trwoga. „To on! to Ursus i chrześcijanie! To stanie się już zaraz — mówiła drżącymi ustami. — O Chryste, pomagaj! o Chryste, ratuj!”

      Ale i Atacynus, który z początku nie zważał na owo niezwykłe ożywienie ulicy, począł się wreszcie niepokoić. Było w tym coś dziwnego. Lampadarii musieli coraz częściej wołać: „Miejsce dla lektyki szlachetnego trybuna!” Z boków nieznani ludzie naciskali tak lektykę, że Atacynus kazał niewolnikom odganiać ich kijami.

      Nagle krzyk uczynił się na przodzie pochodu, w jednej chwili pogasły wszystkie światła. Koło lektyki uczynił się tłok, zamieszanie i bitwa.

      Atacynus zrozumiał: był to wprost napad.

      I zrozumiawszy struchlał. Wiadomym było wszystkim, że cezar często dla zabawy rozbija[196] w gronie augustianów i na Suburze, i w innych dzielnicach miasta. Wiadomym było, że czasem nawet przynosił z tych nocnych wycieczek guzy i sińce, lecz kto się bronił, szedł na śmierć, choćby był senatorem. Dom wigilów, których obowiązkiem było czuwać nad miastem, nie był zbyt odległy, ale straż udawała w podobnych wypadkach, że była głuchą i ślepą. Tymczasem koło lektyki wrzało; ludzie poczęli się zmagać, bić, obalać i deptać. Atacynusowi błysnęła myśl, że przede wszystkim należy ocalić Ligię i siebie, a resztę zostawić losowi. Jakoż wyciągnąwszy ją z lektyki, porwał na ręce i usiłował się wymknąć w ciemności.

      Lecz Ligia poczęła wołać:

      — Ursus! Ursus!

      Była biało ubrana, więc łatwo było ją dojrzeć. Atacynus począł drugą wolną ręką narzucać na nią gwałtownie własny płaszcz, gdy naraz straszliwe cęgi chwyciły jego kark, a na głowę spadła mu, jak kamień, olbrzymia druzgocąca masa.

      On zaś padł w jednej chwili, jak wół uderzony obuchem przed ołtarzem Jowisza.

      Niewolnicy leżeli po większej części na ziemi lub ratowali się, rozbijając się wśród grubych ciemności o załomy murów. Na miejscu pozostała tylko podruzgotana w zamieszaniu lektyka. Ursus unosił Ligię ku Suburze, towarzysze jego dążyli za nim rozpraszając się stopniowo po drodze.

      Lecz niewolnicy poczęli się zbierać przed domem Winicjusza i naradzać. Nie śmieli wejść. Po krótkiej naradzie wrócili na miejsce spotkania, na którym znaleźli kilka ciał martwych, a między nimi ciało Atacyna. Ten drgał jeszcze, lecz po chwilowej silniejszej konwulsji wyprężył się i pozostał nieruchomy.

      Wówczas zabrali go i wróciwszy zatrzymali się znów przed bramą. Trzeba było jednak oznajmić panu, co się stało.

      — Gulo niech oznajmi — zaczęło szeptać kilka głosów. — Krew mu płynie, jak i nam, z twarzy i pan go kocha. Gulowi bezpieczniej od innych.

      A Germanin Gulo, stary niewolnik, który niegdyś wyniańczył Winicjusza, a odziedziczony był przez niego po matce, siostrze Petroniusza, rzekł:

      — Ja oznajmię, ale pójdźmy wszyscy. Niech na mnie jednego nie spada jego gniew.

      Winicjusz zaś począł się już niecierpliwić zupełnie. Petroniusz i Chryzotemis wyśmiewali go, lecz on chodził szybkim krokiem po atrium powtarzając:

      — Już powinni być!... Już powinni być!

      I chciał iść, a tamci oboje go wstrzymywali.

      Lecz nagle w przedsionku dały się słyszeć kroki i do atrium wpadli hurmem niewolnicy, a stanąwszy szybko pod ścianą, podnieśli ręce w górę i poczęli powtarzać jękliwymi głosami:

      — Aaaa! — aa!

      Winicjusz skoczył ku nim.

      — Gdzie Ligia? — zawołał strasznym, zmienionym głosem.

      — Aaaa!...

      Wtem Gulo wysunął się naprzód ze swoją pokrwawioną twarzą, wołając z pośpiechem i żałośnie:

      — Oto krew, panie! Broniliśmy! Oto krew, panie, oto krew!...

      Lecz nie zdołał dokończyć, gdyż Winicjusz chwycił brązowy świecznik i jednym uderzeniem strzaskał czerep niewolnika, po czym, objąwszy się za głowę rękoma, wpił palce we włosy, powtarzając chrapliwie:

      — Me miserum! Me miserum!...

      Twarz mu posiniała, oczy uciekły pod czoło, piana wystąpiła na usta.

      — Rózeg! — ryknął wreszcie nieludzkim głosem.

      —


<p>193</p>

tryk — samiec owcy dojrzały do rozrodu.

<p>194</p>

nard (z gr.) — nazwa pachnących części wielu gatunków roślin; także: olejek eteryczny otrzymywany z nich.

<p>195</p>

lampadario (wł.) — świecznik, żyrandol.

<p>196</p>

rozbijać (daw.) — czynić rozboje, napady, rabunki.