Pan Tadeusz. Adam Mickiewicz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Adam Mickiewicz
Издательство: Public Domain
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная классика
Год издания: 0
isbn:
Скачать книгу
bardzo szybko, suwała się raczéy

      Jako osobki, które na trzykrólskie święta

      Przesuwają w jasełkach ukryte chłopięta.

      Biegła i wszystkich lekkim witając ukłonem,

      Chciała usieść na miejscu sobie zostawioném.

      Trudno było; bo krzeseł dla gości nie stało,

      Na czterech ławach cztery ich rzędy siedziało,

      Trzeba było rzęd ruszyć lub ławę przeskoczyć;

      Zręcznie między dwie ławy umiała się wtłoczyć,

      A potém między rzędem siedzących i stołem,

      Jak bilardowa kula toczyła się kołem,

      W biegu dotknęła blisko naszego młodziana;

      Uczepiwszy falbaną o czyjeś kolana

      Pośliznęła się nieco, i w tém roztargnieniu

      Na pana Tadeusza wsparła się ramieniu.

      Przeprosiwszy go grzecznie, na miejscu swém siadła

      Pomiędzy nim i stryjem, ale nic nie jadła;

      Tylko się wachlowała, to wachlarza trzonek

      Kręciła, to kołnierzyk z brabanckich koronek

      Poprawiała, to lekkiém dotknieniem się ręki

      Muskała włosów pukle i wstąg jasnych pęki.

      Ta przerwa rozmów trwała już minut ze cztery.

      Tymczasem, w końcu stoła naprzód ciche szmery,

      A potém się zaczęły wpółgłośne rozmowy;

      Męszczyźni rozsądzali swe dzisiejsze łowy.

      Assesora z Rejentem wzmogła się uparta,

      Coraz głośniejsza kłótnia o kusego charta,

      Którego posiadaniem pan Rejent się szczycił

      I utrzymywał, że on zająca pochwycił;

      Assesor zaś dowodził na złość Rejentowi,

      Że ta chwała należy chartu Sokołowi.

      Pytano zdania innych; więc wszyscy dokoła

      Brali stronę Kusego albo też Sokoła,

      Ci jak znawcy, ci znowu jak naoczne świadki.

      Sędzia na drugim końcu do nowéj sąsiadki

      Rzekł półgłosem: przepraszam, musieliśmy siadać,

      Niepodobna wieczerzy na późniéj odkładać,

      Goście głodni, chodzili daleko na pole,

      Myśliłem że dziś z nami nie będziesz przy stole.

      To rzekłszy, s Podkomorzym przy pełnym kielichu

      O politycznych sprawach rozmawiał po cichu.

      Gdy tak były zajęte stołu strony obie,

      Tadeusz przyglądał się nieznanéj osobie;

      Przypomniał że za pierwszem na miejsce wejrzeniem

      Odgadnął zaraz, czyjém miało być siedzeniem.

      Rumienił się, serce mu biło nadzwyczajnie;

      Więc rozwiązane widział swych domysłów tajnie!

      Więc było przeznaczono, by przy jego buku

      Usiadła owa piękność widziana w pomroku;

      Wprawdzie zdała się teraz wzrostem dorodniejsza,

      Bo ubrana, a ubior powiększa i zmniejsza.

      I włos u tamtej widział krótki, jasnozłoty,

      A u téj krucze długie zwijały się sploty?

      Kolor musiał pochodzie od słońca promieni

      Któremi przy zachodzie wszystko się czerwieni.

      Twarzy w ów czas niedostrzegł, nazbyt rychło znikła,

      Ale myśl twarz nadobną odgadywać zwykła;

      Myślił że pewnie miała czarniutkie oczęta,

      Białą twarz, usta kraśne jak wiśnie bliźnięta;

      U téj znalazł podobne oczy, usta, lica;

      W wieku możeby była największa różnica;

      Ogrodniczka dziewczynką zdawała się małą,

      A Pani ta niewiastą już w latach dojrzałą;

      Lecz młodzież o piękności metrykę niepyta,

      Bo młodzieńcowi młodą jest każda kobiéta,

      Chłopcowi każda piękność zda się rowiennicą,

      A niewinnemu każda kochanka dziewicą.

      Tadeusz chociaż liczył lat blisko dwadzieście,

      I od dzieciństwa mieszkał w Wilnie, wielkiém mieście;

      Miał za dozorcę księdza który go pilnował

      I w dawnéj surowości prawidłach wychował.

      Tadeusz zatém przywiózł w strony swe rodzinne

      Duszę czystą, myśl żywą i serce niewinne;

      Ale razem nie małą chętkę do swywoli,

      Z góry już robił projekt, że sobie pozwoli

      Używać na wsi, długo wzbronionej swobody;

      Wiedział, że był przystojny, czuł się rześki, młody;

      A w spadku po rodzicach wziął czerstwość i zdrowie.

      Nazywał się Soplica; wszyscy Soplicowie

      Są jak wiadomo krzepcy, otyli i silni,

      Do żołnierki jedyni, w naukach mniéj pilni.

      Tadeusz się od przodków swoich nieodrodził,

      Dobrze na koniu jeździł, pieszo dzielnie chodził,

      Tępy nie był, lecz mało w naukach postąpił,

      Choć stryj na wychowanie niczego nieskąpił.

      On wolał z flinty strzelać, albo szablą robić.

      Wiedział że go myślano do wojska sposobić,

      Że Ojciec w testamencie wyrzekł taką wolę;

      Ustawicznie do bębna tęsknił siedząc w szkole.

      Ale stryj nagle pierwsze zamiary odmienił,

      Kazał aby przyjechał i aby się żenił,

      I objął gospodarstwo; przyrzekł na początek

      Dać małą wieś, a potém, cały swój majątek.

      Te wszystkie Tadeusza cnoty i zalety

      Ściągnęły wzrok sąsiadki, uważnéj kobiety.

      Zmierzyła jego postać kształtną i wysoką,

      Jego ramiona silne, jego pierś szeroką,

      I w twarz spójrzała, s której wytryskał rumieniec.

      Ilekroć z jéj oczyma spotkał się młodzieniec:

      Bo s pierwszéj lękliwości całkiem już ochłonął,

      I patrzył wzrokiem śmiałym w którym ogień płonął,

      Również patrzyła ona, i cztery źrenice

      Gorzały przeciw sobie jak roratne świéce.

      Pierwsza z nim po francusku zaczęła rozmowę;

      Wracał z miasta, ze szkoły; więc o książki nowe,

      O autorów pytała Tadeusza zdania,

      I ze zdań