- Żeby ją ocalić? Cóż…
- Żeby odwołać ślub.
- Słucham? – wyprostował się Slim.
- Zaginęła noc przed wielkim dniem. Byłam zaproszona na uroczystość i czekałam na nią wraz z innymi gośćmi. Wszyscy zakładali, że Joanna puściła go kantem.
- Teda?
- Kogo? – staruszka zmarszczyła czoło.
- Jej narzeczonego. Miał na imię…
Kobieta pokręciła głową i zbyła sugestię Slima machnięciem nakropionej plamami wątrobowymi dłoni.
- Nie pamiętam imienia. Pamiętam za to twarz. W gazecie było zdjęcie. Nie powinno się fotografować kogoś ze złamanym sercem. Chociaż, były pewne plotki…
- Jakie?
- Że to on ją sprzątnął. Jej rodzina miała pieniądze, a jego nie.
- Ale przed ślubem?
- No właśnie dlatego moim zdaniem to nie miało sensu. Poza tym są lepsze sposoby na pozbycie się kogoś, prawda?
Diane spojrzała na Slima w taki sposób, że mężczyzna poczuł się, jakby spoglądała w jego duszę. Nikogo nie zabiłem, chciał jej powiedzieć. Może i próbowałem, ale nie zabiłem.
- Przeprowadzono jakieś śledztwo? – zapytał w końcu.
- Przeprowadzono, ale jakie to tam śledztwo – wzruszyła ramionami Diane. – To był początek lat 80. Wtedy wiele spraw nie udawało się rozwiązać. Nie było tych wszystkich technologii kryminalistycznych i testów DNA, o których teraz głośno w telewizji. Robiono przesłuchania. Sama nawet byłam przepytywana… Ale nie było żadnych dowodów, więc co mogli zrobić? Określono zdarzenie jako nieszczęśliwy wypadek. Z jakiegoś głupiego powodu poszła popływać w noc przed swoim ślubem, poniosło ją na głęboką wodę i utonęła.
- A co stało się z narzeczonym?
- Z tego co wiem, wyprowadził się.
- A rodziny pary?
- Podobno wyjechali za granicę. Jej rodzice przenieśli się na południe. Joanna była jedynaczką. Matka zmarła młodo, a ojciec odszedł w ubiegłym roku. Rak – Diane wstchnęła, jakby nie było na świecie większej tragedii.
- Czy zna pani jeszcze kogoś, z kim mógłbym porozmawiać?
- W okolicy mogą być jacyś starzy znajomi. Nie mam pojęcia. Proszę jednak uważać. W tych okolicach nie porusza się tego tematu.
- Dlaczego?
Staruszka odłożyła filiżankę herbaty na szklany blat stołu. Jego spód zdobiły tropikalne motyle.
- Kiedyś Carnwell było o wiele mniejszą miejscowością – rzekła. – Dziś jest bardziej miastem-sypialnią. Idąc do sklepu niemal nie spotyka się żadnej znajomej twarzy. Nigdy wcześniej tak nie było. Każdy się znał. To była bardzo zżyta społeczność ze sprawami, które miały nie wychodzić poza nasz wąski krąg.
- Co mogło być aż tak strasznego?
Staruszka spojrzała przez okno. Usiadła bokiem do Slima, a mężczyzna dostrzegł, że trzęsą jej się wargi.
- Są tu tacy, którzy wierzą, że Joanna Bramwell wciąż jest z nami. Że… że wciąż nas nawiedza.
Slim pożałował, że nie doprawił swojej herbaty większą ilością whisky.
- Nie rozumiem – powiedział, nieświadomie ozdabiając twarz wymuszonym uśmiechem. – Chodzi pani o ducha?
- Czy pan sobie ze mnie kpi? Chyba już pora na…
Slim wstał przed nią i wyciągnął dłonie w górę.
- Przepraszam. Po prostu to wszystko brzmi dla mnie bardzo nietypowo.
Staruszka znów spojrzała przez okno i wymamrotała coś pod nosem.
- Pani wybaczy, nie dosłyszałem – spytał Slim.
- Powiedziałam, że gadałby pan inaczej, gdyby ją pan zobaczył – odpadła kobieta. Jej spojrzenie sprawiło, że Slimowi przebiegły ciarki po plecach.
Niemal jak wyczerpana bateria, Diane nie miała już nic ciekawego do powiedzenia. Slim tylko przytakiwał, gdy staruszka odprowadzała go do wyjścia. Jednak w myślach miał tylko spojrzenie kobiety. Gdy bowiem rzuciła je w jego stronę, czuł ogromną potrzebę obejrzenia się za siebie.
8
Slim siedział nad talerzem odgrzanej pizzy. Myślał, co takiego powinien powiedzieć Emmie.
- Moim zdaniem mąż ma romans – od takich słów zaczynało się pierwsze nagranie kobiety na automatyczną sekretarkę detektywa. – Czy mógłby pan do mnie oddzwonić, panie Hardy?
Podejrzenia o romans bardzo łatwo było potwierdzić lub obalić. Wystarczyło trochę śledzenia i kilka zdjęć. Dla prywatnego detektywa takie sprawy były chlebem powszednim – łatwe fuchy na opłacanie hipoteki. Slim uporał się już z tą kwestią. Ted był czysty, chyba że w grę wchodził romans z duchem topielicy.
Emma zaoferowała płatność za informację, a na koncie Slima zaczęło się robić coraz przestronniej. Tylko jak miał wytłumaczyć kobiecie rytuał, który Ted odstawiał w każde piątkowe popołudnie?
Umówił się z Kay’em na spotkanie w miejscowej kawiarni.
- To pradawny obrządek – oznajmił mu Kay. – Polega na wezwaniu zabłąkanego ducha do miejsca, które jest jego domem. Twój cel prosi zjawę, aby powróciła do niego. Fragment tekstu pasuje do rękopisu, który znalazłem w internetowym archiwum. Jednak pozostała jego część została zmieniona. Jest niedoszlifowana, kuleje pod względem gramatyki… Moim zdaniem gość sam ją napisał.
- Co w niej jest?
- Prosi o drugą szansę.
- Jesteś tego pewien?
- Owszem. Jednak wydźwięk… Wydźwięk jest niewłaściwy. To może być błąd w tłumaczeniu, ale… Koleś ujmuje to w taki sposób, że jeśli ona nie powróci, wydarzy się coś złego.
Kay zgodził się przetłumaczyć również rytuał z kolejnego tygodnia. Miał sprawdzić, czy między oboma tekstami są jakieś różnice. Tym razem jednak, niestety, wycenił swój czas.
Slim musiał przedstawić coś Emmie. Zarówno rzeczywiste, jak i potencjalne wydatki, zaczynały się piętrzyć. Na początek postanowił jednak pociągnąć za kolejny ze swoich postrzępionych wojskowych sznurków. Liczył na dokopanie się do jakiegoś kontekstu całej tej sprawy.
Ben Orland zajmował stanowisko nadinspektora w londyńskiej policji, a wcześniej był w żandarmerii wojskowej. Co prawda jego ton był na tyle oschły, aby przypomnieć Slimowi o hańbie jaką okrył swoją dywizję, lecz zaoferował wykonanie telefonu w jego imieniu. Miał zadzwonić do starego kumpla, który był szefem policji w Carnwell. Niestety, nie oddzwaniał on w sprawach prywatnych śledztw, bazujących na poszlakach znalezionych w Internecie.
Slim postanowił zebrać dotychczasowe informacje, przekazać je Emmie i zostawić sprawę. W końcu zarobił pierwotną prowizję, a dalsze węszenie odbywało się na jego własny koszt i we własnym czasie.
Najpierw jednak postanowił przejść się na spacer po