Nieplanowane pojawienie się Claesa na świecie zostało przyjęte z pewnym zażenowaniem, konsternacją, o ile nie z widocznym niesmakiem. Szczególnie że Frederik miał już bliźniaki w wieku przedszkolnym, które nijak nie mogły zrozumieć, że właśnie urodził im się wujek.
Kłopotliwą sytuację dodatkowo pogłębiał fakt, że chrzciny późnego potomka Utrechtowie musieli po raz pierwszy zorganizować poza rodzinną kaplicą zamku Grönavatten w Smalandii, w którym teraz jakaś macedońska rodzina prowadziła z sukcesem zajazd.
Okolicznościowe przyjęcie odbyło się zatem w niedzielę wielkanocną 1980 roku w dziewiętnastowiecznej kamienicy przy ulicy Strandvägen 13 w sztokholmskiej dzielnicy Östermalm. Mały Claes Magnus cieszył się niespotykanym wręcz zainteresowaniem dwustu siedemdziesięciu dziewięciu zaproszonych gości. Każdy osobiście chciał sprawdzić, czy najmłodszy potomek dwóch rodów jest podobny do rodziców, tak jakby miał odziedziczyć po nich zmarszczki, spłowiałe oczy i przerzedzone włosy. Po mniej lub bardziej dokładnych oględzinach chłopca każdy miał inne zdanie. Ostatecznie uroczystość utraciła podniosły nastrój, jaki powinien towarzyszyć pojawieniu się nowego członka chrześcijańskiej społeczności, i zamieniła się w loppmarknad. Nie pomogła tu obojętność, jaką okazywali chłopcu Victoria i Albert, zajęci załatwianiem mnóstwa spraw z licznymi członkami obu rodzin.
I dla nikogo z gości nie było to dziwne, bo od ponad stu lat trwała sądowo-słowna śmiertelna wojna między wytypowanymi członkami poszczególnych klanów, gałęzi i rodzin. Dlatego wyjątkowego znaczenia nabierały wszelkie zjazdy rodzinne, w których formalnie nie można było odmówić udziału, bo zabraniała tego szlachecka etykieta. W rzeczywistości w XXI wieku miała ona już wyłącznie merkantylne znaczenie i służyła do grabienia resztek dawnego rodzinnego imperium.
Karol von Utrecht przybył do Szwecji w 1633 roku, w samym środku wojny trzydziestoletniej, wraz ze zwłokami króla Gustawa Adolfa zwanego Lwem Północy. Pochodził ze zubożałej niemieckiej rodziny szlacheckiej, która gorąco powitała szwedzkiego króla, Mesjasza Północy, obrońcę jeszcze ciepłego protestantyzmu, i oddała w jego służbę wszystkich pięciu synów, już od kilku lat z dużym poświęceniem uczestniczących w walce o jedyną słuszną odmianę chrześcijaństwa i pomnożenie własnego majątku.
Do noszenia broni nie nadawał się jedynie najmłodszy z Utrechtów, Karol, którego za nieznane dotąd grzechy rodziców Bóg pokarał kurzą klatką piersiową, niskim wzrostem i krzywymi nogami. Nie pasował na niego żaden kirys i miał też poważne kłopoty z dosiadaniem konia, więc z zaangażowaniem pilnował taborów.
Czterech starszych braci Karola, rycerskich i groźnych, Pan Bóg obdarzył za to wyjątkowymi walorami fizycznymi, pozwalając im tym samym na sprawne pomnażanie majątku Utrechtów. Wkrótce okazało się, że ułomności Karola są dla nich prawdziwym dobrodziejstwem. Szybko opanował on umiejętność czytania i pisania, ale najlepiej szło mu liczenie. Mógł się zatem zająć coraz bardziej się rozrastającym taborem braci.
W 1630 roku Utrechtowie przyłączyli się do lądujących na Pomorzu wojsk szwedzkich i wkrótce objęli oficerskie komendy. Zgromadzony dotąd majątek pozwolił im na wystawienie sporych oddziałów piechoty i czterech szwadronów kawalerii, więc ich stan posiadania szybko się rozszerzał u boku kroczącego od sukcesu do sukcesu Gustawa Adolfa. Natomiast zdolności biznesowe Karola znalazły uznanie u samego hrabiego Axela Gustafssona Oxenstierny, co liczyło się wtedy nawet bardziej niż względy samego króla.
Wojna trzydziestoletnia trwała dłużej niż jedno pokolenie i tylko zaprawieni w starych dokumentach historycy potrafią w miarę dokładnie określić, kto, kiedy i w jakiej bitwie zwyciężył. Historia braci von Utrecht zaczęła się w 1620 roku i zakończyła przybyciem Karola do Sztokholmu w 1633. Im bardziej przeciągała się wojna, tym większy stawał się majątek braci, lecz prawdopodobieństwo ich przeżycia malało. Z biegiem czasu wojska szwedzkie miały coraz mniej szczęścia i w ciągu dwóch lat polegli czterej bracia von Utrecht. Ostatni padł pod Lützen razem z królem Gustawem II Adolfem.
Karol był już wówczas zamożnym kwatermistrzem armii szwedzkiej. Hrabia Oxenstierna, wyznaczony na regenta królestwa, zabrał go ze sobą do Sztokholmu, pewny jego lojalności i kompetencji. Potrzebował kogoś zaufanego i niezwiązanego z miejscowym środowiskiem. Karol, już wkrótce von Utrecht, z powodzeniem pomnażał teraz budżet królestwa i uczciwie, bez jakiejkolwiek zachłanności, swój własny. Lojalność i uczciwość opłaciły mu się podwójnie, bo Bóg dodatkowo obdarzył go mądrą i zdrową żoną, a wkrótce też licznym potomstwem, zupełnie do niego niepodobnym, ale jedynie fizycznie, jako że zdolności do robienia interesów następne pokolenia miały nie mniejsze niż protoplasta rodu.
Dopiero w 1818 roku, gdy tron szwedzki objęła francuska dynastia Bernadotte, uprzywilejowana pozycja rodu von Utrecht zaczęła podupadać. W ponad dwieście lat od przybycia Karola do Sztokholmu sowicie obdarzona nadaniami przez króla Oskara I rodzina von Utrecht na zawsze utraciła dostęp do państwowego skarbca i zajęła się wyłącznie zarządzaniem swoim niemałym przecież majątkiem, rozłożonym od pól Skanii po tundrę Norrlandu.
Jednakże nie tylko decyzja króla Oskara spowodowała zmierzch Utrechtów, trwający nieprzerwanie przez następne półtora wieku. Musiało stać się coś jeszcze, ale dzisiaj nie sposób już ustalić co. W rodzinie zanikł gen przedsiębiorczości i opanował ją wirus próżności, bezproduktywności i arogancji. Wirus wyjątkowo zaraźliwy. Opanowywał skutecznie nawet te rodziny, które próbowały się z nimi wiązać. Utrechtowie, niezależnie od płci, z uporem bliskim obsesji wybierali zawody, które nie dość, że nie przynosiły żadnego dochodu, to jeszcze powodowały ogromne straty. Dlatego przez dziesięciolecia, krok po kroku, wyprzedawali majątek zgromadzony przez poprzednie pokolenia i wciąż im się wydawało, że skoro można to było robić przez sto pięćdziesiąt lat, to będzie można już zawsze.
Albert von Utrecht zmarł w wieku dziewięćdziesięciu ośmiu lat, a w kilka miesięcy po nim, w wieku osiemdziesięciu dwóch, odeszła Victoria. Była to główna gałąź rodu i spadkobiercy się spodziewali, że trzystusiedemdziesięciometrowe mieszkanie na Östermalm, warte, lekko licząc, kilkanaście milionów koron, oraz jego wyposażenie wycenione na wiele więcej będą przedmiotem podziału i pozwolą wszystkim na pokrycie długów, a być może nawet na sfinansowanie nowych wydatków. Okazało się jednak, ku ogólnemu zaskoczeniu, że Albert i Victoria pozostawili długi przewyższające na oko wartość mieszkania z wyposażeniem.
Na wniosek wierzycieli sąd zabezpieczył majątek Utrechtów, pozwalając Claesowi mieszkać na Strandvägen do zakończenia sprawy.
Teraz wszyscy dziedziczący, każdy oddzielnie, walczyli w sądzie o odrzucenie spadku po Albercie i Victorii, wciąż przy tym żywiąc skrywaną głęboko nadzieję, że to jednak niemożliwe, by nic nie zostało z prawie czterystuletniej historii Utrechtów, i przeciągając proces w nieskończoność. Na to właśnie liczył syndyk, adwokat wierzycieli, który nosił komputer zamiast teczki i marzył o dobraniu się także do majątku spadkobierców.
Jednak dla Claesa ten proces miał zupełnie inne znaczenie. Przez ostatnie kilka lat rodzinne antyki były przykrywką dla zarządzanej przez niego fikcyjnej aukcji internetowej. Dom Aukcyjny Henry’ego Corteza wyśmienicie legalizował pieniądze dostarczane przez Mirmilla na działalność plemienia. Syndyk nie miał najmniejszego pojęcia, że stare obrazy, meble i rzeźby zbierane przez rodzinę od setek lat były już wielokrotnie sprzedane do Rosji, USA, Niemiec, Argentyny i wielu innych krajów świata, choć w rzeczywistości nigdy nie opuściły domu w Sztokholmie.
Teraz cały majątek na Strandvägen został zabezpieczony przez sąd, z wyjątkiem rzeczy, które Claes zdążył przenieść do domu znajomego. Były to cztery nieduże obrazy w stylu vanitas Adriaena van Utrechta z bocznej holenderskiej linii rodu. Miały dla Claesa znaczenie symboliczne i nigdy na szczęście nie zostały skatalogowane jako majątek Utrechtów.
Ludzkie