– W wypadku Azjatów mamy pewność – stwierdził Konrad, kiedy Irek zatrzymał film. – To ktoś bardzo ważny, a ci dwaj to jego ochroniarze.
– Zaprezentuję teraz poprawione i powiększone stop-klatki każdego z żółtków… – zapowiedział Irek.
– Mówimy „Azjatów” – poprawił go Konrad.
– Wybraliśmy takie sekwencje – ciągnął niespeszony Irek – na których widać całe ich sylwetki, a na kolejnych twarze, tak by nadawały się do identyfikacji.
Na ekranie pojawiły się dwa zdjęcia oznaczone numerem 1. Cała sylwetka młodego mężczyzny i obok zdjęcie jego twarzy. Przez dłuższą chwilę wszyscy w milczeniu wpatrywali się w obraz.
– Daj obok zdjęcie tego drugiego – zaproponowała Sara. – Porównamy ich. Może coś z tego będzie.
Irek postukał w klawiaturę komputera i na ekranie pojawiły się teraz dwie sylwetki Azjatów obok siebie.
– Mają takie same garnitury… – zaczął Marcin.
– W ogóle są tacy sami… aż trudno powiedzieć, który jest który… chyba nawet buty mają identyczne. Może to bliźniacy? – kontynuowała Sara. – Wyglądają jak wycięci z któregoś Bonda…
– Rzeczywiście – stwierdził Konrad. – Prawie się od siebie nie różnią, ale to chyba nie są jakieś eleganckie, drogie garnitury… Wyglądają mi na Chińczyków… z Chin…
– To są północni Koreańczycy – odezwał się obojętnym głosem Lutek.
Aż wszyscy zamarli, tak niesamowicie zabrzmiały jego słowa. Lutek odzywał się rzadko, ale jeśli już to robił, nigdy nie pudłował, jak na strzelnicy, i wszyscy na dwudziestym piętrze dobrze o tym wiedzieli.
– Skąd u nas północni Koreańczycy, i to tacy… coś ty? Skąd to wiesz? Widziałeś kiedyś takiego Koreańczyka? A czym się różni północny od południowego? – Marcin próbował nieudolnie kwestionować opinię Lutka, choć doskonale wiedział, że za chwilę może narazić się na śmieszność.
– Ja od razu wiedziałem, że to KRL-D – dorzucił niespodziewanie Irek – ale to nie moja sprawa…
Konrad, Sara i Marcin siedzieli w pozycji, jakby przed chwilą uderzył w nich piorun, a teraz czekali na studzący deszcz. Północnokoreańskie służby specjalne w Warszawie! To brzmiało jak żart primaaprilisowy, wręcz śmiesznie. Konrad nawet nie mógł sobie przypomnieć, jak się nazywają te służby i czy kiedykolwiek się z nimi zetknął.
Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna była w absolutnym centrum zainteresowania wszystkich służb wywiadowczych, bo groziła pożarem o niewyobrażalnych konsekwencjach dla całego świata. Jednak Agencja Wywiadu nie miała dotąd okazji zetrzeć się ze służbami Kim Dzong Una.
O KRL-D w ogóle niewiele wiedziano, a co dopiero o jej służbach specjalnych czy wywiadzie! Wiadomo było tylko, że to jedyny taki kraj na świecie, który posiada broń atomową, leży w sercu dwóch największych mocarstw światowych, Chin i Japonii, i ma miliony obywateli gotowych poświęcić swoje życie dla dynastii Kimów i idei Dżucze.
Więc skąd, kurwa, Koreańczycy w Warszawie? – pomyślał Konrad i uznał, że to chyba nie może być prawda.
– Dlaczego tak uważacie? – uprzedziła go Sara.
– Ci dwaj ochroniarze nie noszą broni. To widać doskonale po ich ruchach. Są tak wyszkoleni, by mogli zabić rękami i nogami, i to w okamgnieniu. Muszą być mistrzami taekwondo! Widzę to w ich ruchach, gestach, spojrzeniu. – Lutek mówił spokojnie, lecz po raz pierwszy wszyscy wyczuli w jego głosie rodzącą się nutkę emocji. – Na całym świecie taekwondo to sport, ale w Korei Północnej rozwinięto go do rangi niebezpiecznej broni, która ma skutecznie zabijać.
Te słowa wyczerpały temat. Były na tyle proste, że nie wymagały komentarza, bo Lutek miał dziewiąty dan w taekwondo, ale o tym nikt nie wiedział.
– Ty, o ile wiem… i widzę… słabo znasz się na wschodnich sztukach walki – zwróciła się Sara do Irka.
– Ale jako jedyny z tego Wydziału byłem w KRL-D.
– Kiedy? – zapytali równocześnie Sara i Konrad.
– Spokojnie, nie jeździłem tam na handel. Gdy pracowałem w Departamencie Bezpieczeństwa Teleinformatycznego ABW, sprawdzaliśmy regularnie naszą ambasadę w Pjongjangu. Nigdy nie chciałem tam latać, bo do Korei Północnej można się dostać tylko ich liniami lotniczymi, a to prawdziwy hazard…
– Do rzeczy, Irek! – ponaglił Konrad, bo dobrze wiedział, co może być dalej. – Nie mamy czasu!
– Skoro to was nie interesuje…
– Irek!
– W takim razie popatrzcie. – Irek ustawił na ekranie zdjęcia twarzy obu Azjatów. – I co widzicie? Co was uderza? Co w nich jest wyjątkowego? Czym odróżniają się od wszystkich innych żółtków?
– Irek! – Konrad był już wyraźnie zdenerwowany.
– Nooo… tam jest głód, a oni nie wyglądają… – wtrącił Marcin.
– Matko Przenajświętsza! – niemal zawołał Irek. – Nic?! Nic nie kapujecie?!
– Noo… ja tak… ale… – rezonował wciąż Marcin.
– Ech, asy wywiadu Trzeciej i Czwartej RP… Fryzury! Fryzury! – rzucił Irek, ale, jeśli nie liczyć Lutka, odpowiedziały mu tylko zdziwione spojrzenia. – Oni tam mają jednego fryzjera, bo fryzura nie jest elementem estetyki człowieka, lecz musi być praktyczna. Szczególnie u tych, którzy noszą sztywne czapki z daszkiem i otokiem. To jest fryzura północnokoreańska i nie spotkasz takiej w żadnym innym kraju na świecie. Prawie wszyscy zaczesują się do tyłu i mają wysoko podgolone boki! Dokładnie jak Kim Dzong… tylko brak im w klapie znaczka z Ojcem Ojców! Koreańczycy to prawdopodobnie najbardziej homogeniczny etnicznie naród na świecie. Sugeruję wszystkim szpiegom z Wydziału Q uważne obejrzenie filmu Goldfinger z sześćdziesiątego czwartego roku. Tam możecie zobaczyć, jak wyglądają Koreańczycy ze służb w mercedesach. Dzisiaj wyglądają dokładnie tak samo jak za czasów pierwszego Kima. Sprawdźcie, jeśli nie wierzycie.
– Eee… to jakieś dyrdymały – skomentował Marcin. – Co Fleming mógł o tym wiedzieć?
– Co? – obruszył się Irek. – A GPS, który zaprezentował Q w tym filmie, to pies? Dyrdymały? Trzeba mieć wizję… i my ją mamy!
– Panowie, jesteście genialni, a polski wywiad cywilny najlepszy na świecie! – stwierdził z uśmiechem Konrad. – Garnitury démodé, taekwondo, fryzury i mamy rozpracowaną grupę koreańskich szpiegów…
– Śmiać się czy płakać, ale to prawda – dorzuciła Sara. – Teraz mamy prawdziwy problem. Kim są ci biali i co, do diabła, oni wszyscy tu robili? Bo na pewno nie było to spotkanie szwedzkiego wywiadu z ich przyjaciółmi z KRL-D! – Zwróciła się do Konrada: – Rusz w końcu głową! O co tu chodzi? Masz największe doświadczenie, a robisz sobie jaja!
– Nie robię – zareagował spokojnie