– Gdzie jest Muhamedow? – zapytał.
– Zacznijmy od czegoś lżejszego… Tak od razu chcesz wszystko wiedzieć?
– Jesteś niegrzeczny, capie. Śmierdzisz, szejtanie – spokojnie powtórzył Jagan i zamierzył się do ciosu. Czeczen odruchowo zasłonił się ręką. – Przypomnij sobie lipiec dwa tysiące pierwszego roku…
– Oj! To bardzo dawno! – Ahmetow pokręcił głową. – Nie wiem, czy pamiętam…
– To sobie zaraz przypomnisz! – Jagan uniósł głos.
Zaricki, Gruzow i Jura Kosow stanęli za plecami Czeczena i oparci o ścianę obserwowali przesłuchanie. Zaricki trochę się denerwował, że sprawa się przeciąga, ale i tak był wdzięczny Jaganowi, że najtrudniejsze zadanie wziął na siebie. Właściwie podziwiał go za spokój i opanowanie, których jemu starczyłoby na pięć minut.
W głębi duszy wszyscy jednak czekali, kiedy Jagan zacznie wypytywać więźnia o złoty pistolet, tak jakby Muhamedow w ogóle nie istniał.
– Nooo… pamiętam! Oj… taaak! Pamiętam! Jeden szurawi biegał po górach, a my za nim… Czekaj! To byłeś ty!
– Dobrze zacząłeś. Dalej!
– Ale co? Co chcesz wiedzieć?
Jagan zdał sobie sprawę, że sam nie wie, do czego zmierza.
– Na wschód od Tałan-Jurtu była taka zniszczona wieś…
– Tam dużo takich!
– Nad strumieniem, u wylotu wąwozu…
– No… wiem. Szhad. Zniszczyły ją helikoptery, chociaż tam nigdy nie było naszych oddziałów… ale to u was częste. No i co?
– Tam… tam było takie rodzeństwo… dzieci wtedy. – Głos mu zadrżał na widok pytającego spojrzenia Czeczena. – Było ich wtedy sześcioro. Wiesz coś o tym?
– No… a co?
– Jak oni się nazywali? Pamiętasz?
Czeczen spojrzał nieco zdziwiony, że Jagan z takim zaangażowaniem pyta o podobne rzeczy, a nie o Muhamedowa.
Ten jednak kontynuował:
– Najstarsza miała na imię Amina…
– Bogajew… Wasi waleczni żołnierze wybili wcześniej całą rodzinę Bogajewów. Macie pecha, bo Bogajewowie to bardzo waleczny tejp.
Jagan szybko wyjął notatnik i zapisał nazwisko, żeby nie zapomnieć. Bo twarze pamiętał, jakby to było dzisiaj.
– Amina była najstarsza… też się jej nie upiekło… – Zelimhan zawiesił głos. W jego oczach nie było już śladu łez, jedynie dzika kaukaska nienawiść.
Jagan nawet nie zauważył reakcji Czeczena.
– Amina… po niej ten… Rustam…
– I bliźniacy Szamil i Asłan – dokończył Ahmetow. – Przez trzy lata byli potem w naszym oddziale, ale ja ich prawie nie znałem. Zajmował się nimi Dżochar i osobiście Muhamedow. Ja byłem wtedy w Inguszetii – tłumaczył. Czuć było, że coś kręci, ale Jagana to teraz nie obchodziło.
– Czyli oni nazywają się Amina, Rustam, Szamil i Asłan Bogajewowie?
– Tak.
Jagan przybliżył się do jego ucha.
– To przyjrzyj się uważnie, Zelimhan – wyszeptał.
Wyjął telefon, przez kilka sekund czegoś w nim szukał, po czym podsunął go pod nos przesłuchiwanemu.
Ahmetow podniósł na moment wzrok, spojrzał beznamiętnie i jeszcze niżej opuścił głowę. Dla Jagana to była wystarczająco czytelna odpowiedź.
– Gdzie oni teraz są?
– A skąd mam wiedzieć! – kłamliwie odparł Czeczen, ale zaczął się na poważnie zastanawiać, czy propozycja wyjazdu do Europy, przynajmniej na jakiś czas, nie jest w jego sytuacji najlepsza.
– Posłuchaj, capie! Na razie nic nie utargowałeś. Przypomnij sobie, gdzie oni są, i pospiesz się. Będę bardziej życzliwy…
– Poza twoim zasięgiem, Ruski – odparł niespodziewanie Zelimhan. – Dostali nowe paszporty i są już pewnie gdzieś w Polsce… a tam ich nie dostaniecie!
– Co tam robią?
– Mnie o to pytasz?! W ogóle… po co ci to wszystko?
– Chodź na chwilę – odezwał się niespodziewanie Gruzow.
Kosow z pistoletem w dłoni pozostał przy Czeczenie, a reszta wyszła do drugiego pokoju. Zaricki wyraził zaniepokojenie przeciągającym się przesłuchaniem, ale nawet nie zapytał o Bogajewów. Gruzow natomiast stwierdził z przejęciem, że Dżochar, o którym mówił Zelimhan, to nikt inny, tylko „Buster Keaton”, najbardziej zaufany człowiek Muhamedowa do zadań specjalnych i kontaktów z Al-Kaidą.
– Zapytaj go teraz o pistolet – rzucił na koniec i wszyscy wrócili do sąsiedniego pokoju.
– Kiedy wyjechali do Polski? – zaczął Jagan.
– Skąd mam wiedzieć! Chyba niedawno… nie wiem…
– Kiedy? – Chwycił go za gardło. – Kiedy, koźle?!
– Dwa… góra trzy lata temu – wycharczał Czeczen.
– No dobrze, capie. To już coś. Zaczynasz się rozkręcać.
Jagan był umiarkowanie zadowolony. Włożył rękę do kieszeni, by wyjąć złotą tetetkę.
Zorganizowanie zasadzki w mieszkaniu w Groznym, ujęcie Zelimhana Ahmetowa i w ogóle wszystko to, co się właśnie wydarzyło, było silnym stresem dla trójki oficerów połączonych sił rosyjskich służb specjalnych. Nie było tylko niczym specjalnym dla Jagana, który jednak zajęty przesłuchaniem więźnia nie mógł o wszystkim pamiętać, zwłaszcza że grupą dowodził doświadczony major Zaricki.
Nie mógł zatem pamiętać, że należało zamknąć drzwi na klucz i że ktoś powinien obserwować otoczenie, skoro podłączone do komputera Oko Proroka wciąż działało. Na ekranie monitora jak na scenie widać było pod drzwiami trzy uzbrojone postacie, które wyraźnie czegoś nasłuchiwały.
Jagan wyjął z kieszeni złoty pistolet i uniósł go powoli. Ostatnie, co zapamiętał, to oczy Zelimhana, które jak zahipnotyzowane podążały za złotą tetetką. Dziecinne zaskoczenie przybrało w nich wyraz zdziwienia, by wreszcie się przemienić w szczere przerażenie. Ale zabrakło już czasu na jedno choćby pytanie.
Drzwi do mieszkania wyleciały z zawiasów i do środka, strzelając z pistoletów automatycznych, wtargnęło trzech mężczyzn. Grad pocisków rozrywających wszystko na swej drodze i dewastujących gipsowe ściany sparaliżował wszystkich.
Biały gęsty pył i drobiny drewna wypełniły powietrze.
Jagan natychmiast zdał sobie sprawę, że nie dosięgnie teraz swojego skorpiona, który leżał na stole dwa metry od niego, i schylił się tak nisko, jak mógł. Jasne było, że Zaricki i Gruzow znajdowali się najbliżej napastników, wprost na linii ognia.
Kątem oka zobaczył przebiegające postacie, ale nie był pewien, kto to jest. Instynktownie rzucił się w kierunku swojego pistoletu i gdy tylko go dotknął, poczuł, że już panuje nad sytuacją.
Zanim strzelił w żarówkę, zobaczył Zelimhana, który z roztrzaskaną i odchyloną do tyłu głową wciąż siedział na krześle, oraz szeroko otwarte oczy Gruzowa leżącego