Niepokorni. Vincent V. Severski. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Vincent V. Severski
Издательство: PDW
Серия: Czarna Seria
Жанр произведения: Триллеры
Год издания: 0
isbn: 9788382520880
Скачать книгу
Zabiją! Rozumiesz? Jedyne, co możesz dla niego zrobić, to pomóc mnie. Twój heroizm i miłość na nic się nie zdadzą, jeśli nie zrobisz tego, co ci powiem. To jedyna szansa i bardzo… bardzo mała nadzieja, ale warto spróbować. Wchodzisz w to?

      Zoja zamarła. Ostrzeżenie, że Miszy grozi śmierć, dotarło do niej jak uderzenie pioruna, chociaż gdzieś w głębi kobiecej duszy cały czas to czuła. Ale teraz te proste słowa wypowiedziane na głos z głębi kaptura zabrzmiały tak prosto, przekonująco i przerażająco, że zrozumiała sens propozycji mężczyzny i postanowiła się zgodzić, choć nie wiedziała jeszcze na co. Nawet wbrew temu, co mówił jej Misza, żeby pod żadnym pozorem nie dała się oszukać i w nic nie wierzyła, w żadne propozycje, przedstawienia, cudem odnalezioną rodzinę, teraz uznała, że dotarła do szklanej ściany i musi zdecydować, podjąć ryzyko.

      Mężczyzna spojrzał nerwowo na zegarek.

      – Zoju, pospiesz się…

      – Czego oczekujesz?

      Zbliżył się do niej, wyjmując z kieszeni karteczkę.

      – Weź to. Tu jest numer telefonu, na który Misza powinien jak najszybciej zadzwonić… To dla niego jedyny numer ratunkowy. Ukryj go dobrze, a najlepiej naucz się na pamięć. Misza będzie wiedział, co dalej robić.

      – Ale ja nie mam z nim żadnego kontaktu. Naprawdę…

      – On się z tobą skontaktuje. Ja to wiem i wiedzą psy gończe, ale mam nadzieję, że miłość do ciebie go nie zaślepi i będzie działał jak rasowy szpieg… – Mężczyzna wyciągnął rękę w czarnej rękawiczce. – I oszuka wszystkich. On to potrafi.

      Gdy tylko uścisnęła jego dłoń, odwrócił się i szybkim krokiem ruszył przez garaż.

      – Skąd wiedziałeś, że wyjdę ze śmieciami? – zdążyła jeszcze zapytać, ale on tylko jej pomachał i zniknął za rogiem.

      Doronin wyleciał z Moskwy w czwartek Aerofłotem o siódmej pięćdziesiąt pięć i po półtorej godziny lotu był w Rydze. Jagan przyleciał dwie godziny później liniami Air Baltic.

      Zgodnie z planem wziął taksówkę i prosto z lotniska pojechał na Zvejnieku 9 na wyspie Ķīpsala. Rosyjski taksówkarz przez kilka minut próbował nawiązać z nim rozmowę, ale w końcu zrezygnował i też zamilkł.

      Ķīpsala leżała po lewej stronie szerokiej tutaj Dźwiny, na wprost centrum miasta, które rozlokowało się na prawym brzegu. Południową część wyspy zajmowały tereny targowe, biurowce i parkingi, północna zaś była rzadko zabudowana, głównie rozpadającymi się postsowieckimi ruderami, odludna, z jałowymi połaciami porośniętymi kępami krzaków. Tu właśnie wysiadł Jagan, odczekał, aż taksówka zniknie mu z pola widzenia, i dopiero potem rozejrzał się wokół. Był sam w ponurym szarośnieżnym łotewskim krajobrazie i nic nie czuł. To był dobry znak: może bezpiecznie ruszać na spotkanie z Doroninem.

      – No to… zaczynamy! Początek niby udany – powiedział na głos Jagan, ale myśli miał jak najgorsze, bo wciąż nie mógł uwierzyć, by Doronin ze swoimi pomysłami i planem mógł pokonać Popowskiego. – Gdybym sam miał to zrobić, to co innego, ale z nim? Porządny kapitan, ale co on może? Ilu już takich widziałem…

      Włożył do telefonu kartę SIM, włączył go, naciągnął czapkę wełniankę, przerzucił przez ramię zieloną torbę specnazu i z rękami w kieszeniach ruszył przez wertepy na zachód. Doskonale wiedział, gdzie jest, dokąd ma iść i że – jak wcześniej obliczył – ma dziesięć minut w zapasie, więc nie musi się spieszyć.

      Szedł powoli, nawet się nie sprawdzał, bo w zasięgu wzroku i jego intuicji nie było widać ani czuć żadnego zagrożenia. Patrzył pod nogi i zastanawiał się, czy dobrze zrobił, zgadzając się włożyć jakieś zachodnie traperki zamiast swoich wyrobionych rosyjskich sapogów.

      Trochę pociły mu się nogi, bo było około zera i śnieg zamieniał się w lepką breję. Zgodnie z zasadami konspiracji wszystko, co miał na sobie, musiało być zagraniczne, tylko ciało w środku było rosyjskie i jakoś mu ta kombinacja nie pasowała. Zawsze tak było, kiedy jechał na ostrą robotę do obcego kraju, i zawsze zżymał się na myśl, że jeśli zginie, to nikt nawet nie rozpozna, że był Rosjaninem. Chciał zginąć w walce, dumnie, w rosyjskim mundurze, a nie jak jakiś anonimowy obszczymurek, zimne ciało w kostnicy, z kartką na palcu. Dlatego przynajmniej torba była rosyjska.

      Zupełnie jak ta łotewska gubernia. Ciuchy zachodnie na dupie, a w środku rosyjski człowiek. He, he… – pomyślał Jagan całkiem poważnie. Przecież kompania naszego specnazu rozgoni tę armię leśnych plemion w dwa dni.

      Zrobiło mu się lżej na duszy, ale kroku nie przyspieszył, tylko zanucił:

      Bazar bolszoj,

      a cziczenow mnogo.

      Russku diewku korobczi,

      ustupi dorogu.

      Ojsia, ty ojsia,

      Ty mienia nie bojsia,

      Ja tiebia nie tronu,

      Ty nie biespokojsia.

      Ojsia, ty ojsia,

      Ty mienia nie bojsia,

      Ja tiebia nie tronu,

      Ty nie biespokojsia.

      Przeszedł mostkiem nad kanałem Zunda i zszedł na ulicę Mazā Ūdens. Zostało mu dwieście osiemdziesiąt pięć metrów do stacji benzynowej, na której miał czekać Doronin.

      Ciemnozielony land rover discovery na estońskich numerach stał na poboczu drogi, w pobliżu zabudowań, które kiedyś mogły być stacją benzynową, ale teraz przypominały spaloną stodołę. Jagan od razu pomyślał, że nie można ufać temu, co mówią szpiedzy. Samochód biznesmenów, farmerów i gangsterów, z przyciemnionymi szybami, idealnie wkomponowywał się w postsowiecki krajobraz, więc Jagan w pierwszej chwili nie zwrócił na niego uwagi. Dopiero kiedy Doronin dał mu znak światłami, zrozumiał, że dotarł na miejsce.

      – Jak podróż? Coś podejrzanego? – zapytał kapitan.

      – Nie mieliście innego samochodu?

      – A co?

      – Nie lubię angielskich.

      – Daj spokój, Andriusza…

      – Ja będę prowadził.

      – Dobrze.

      Doronin popatrzył na Jagana ze zdziwieniem. Nie wiedział jeszcze, że chorąży nie lubi jeździć jako pasażer, bo uważa, że nie powinien oddawać swojego życia w niesprawdzone ręce. Jagan nikomu nie ufał.

      – Najpierw załatwimy bieżące sprawy. – Doronin wyciągnął przezroczystą, zamykaną hermetycznie torebkę i wręczył ją Jaganowi, który otworzył zamek, wyjął czarny portfel i przejrzał jego zawartość. – Wszystko jest jak trzeba, estońskie ID, prawo jazdy, karty kredytowe, karta lekarska… zdjęcia… wizytówki. Pracujesz teraz w estońskiej firmie Securitas Eesti AS. Włóż do tej torebki swój rosyjski paszport. Wyczyściłeś dokładnie kieszenie, tak jak ci mówiłem?

      – Kapitanie… może bez tego pouczania. Ja już nie pierwszy raz jestem na robocie za granicą – obruszył się Jagan i pomyślał, żeby powiedzieć mocniej, ale się powstrzymał, bo ich misja dopiero się zaczynała, więc nie chciał przedwcześnie psuć relacji.

      – W porządku, w porządku, chorąży… Coś taki nerwowy?

      – Nie jestem nerwowy, tylko lubię porządek, a pytasz, jakbyś mi nie ufał. Że niby o czymś zapomniałem? – Jagan zapiął kopertę. – Uważaj, żebyś ty o wszystkim pamiętał.