Nie wiedziała, czy dobrze się maskuje, ale w końcu uzmysłowiła sobie, że przecież powinna wyglądać stosownie do okoliczności, w jakich się znalazła, być co najmniej zmartwiona, może zszokowana albo nawet spróbować histeryzować. Misza mówił przecież, że będą chcieli ją złamać, omotać, przeciągnąć na swoją stronę, i to w taki sposób, by uwierzyła w słuszność swojego wyboru. Wszystko starannie zaplanowane i wyreżyserowane.
Najbardziej niebezpieczny będzie jednak moment, kiedy odniesie wrażenie, że rezygnują ze współpracy. Powiedzą, że już wszystko wiedzą, poczęstują kawą, może ciastkiem, będą się uśmiechać, na przemian żartować i martwić się, w końcu podziękują za współpracę i zapewnią, że pierwsza się dowie, co się stało z pułkownikiem Popowskim. Moment, w którym poczuje się bezpieczna, nie będzie skutkiem jej wyboru, naturalnym wynikiem toku zdarzeń, będzie narzuconym elementem gry, przećwiczonym do perfekcji. Dostosowane do jej psychiki potęgowanie napięcia spowoduje z czasem uśpienie czujności, a stąd już tylko krok do porażki.
Misza jednak nie powiedział Zoi o najważniejszym. Nie powiedział całej prawdy. Firma odpuści mu tylko wtedy, gdy będzie wystawionym na pokaz martwym ścierwem. Tylko wtedy przestaną go ścigać. Do tego czasu wszystko wokół niej będzie tylko złudzeniem. W rosyjskim wywiadzie nie ma dla zdrajcy innego losu, bo takie jest prawo Sudopłatowa: wybierasz albo śmierć, albo życie w wiecznej tułaczce, ukryciu, w strachu zalewanym alkoholem i przepalanym narkotykami.
Nie powiedział jej o tym, bo zrozumiał, jak bardzo ją kocha, i choć zatajając ten fakt, ratował swoje uczucie i nadzieję na jakąś kruchą przyszłość, to zdawał sobie też sprawę, że ściąga na nią cierpienie, a może i śmierć. Zresztą i tak nie potrafiłby tego wytłumaczyć zakochanej kobiecie. Szpiedzy czasami sami nie chcą wiedzieć, co robią i po co. Tylko udają, że jest inaczej.
W willi z łuszczycą na Zamoskworieczju Zoja była już trzykrotnie, za każdym razem w czwartek od dziewiątej rano do dwunastej. Czarny samochód cuchnący potem, ci sami milczący tajniacy, ten sam pokój, dwóch mężczyzn i kobieta z FSB, te same pytania, takie same odpowiedzi, takie same ostrzeżenia, prośby, groźby, obietnice. Herbata, kawa, dym z papierosów, ciasteczka sezamowe. W tym czasie ktoś chodził po jej mieszkaniu na Chimkach, bez zbędnej finezji zaglądał do rzeczy osobistych i za każdym razem zostawiał w sypialni cztery pety zgniecione na porcelanowym talerzyku.
Otyły Gruber był coraz bardziej wściekły i też zaczynał jej grozić spojrzeniami zza okularów. Zoja chodziła do pracy wymalowana jak prostytutka z okolic Lumumby i chociaż sama nie mogła na siebie patrzeć, to jednak przepłakane noce zostawiały widoczny ślad i musiała coś ze sobą zrobić, a wyboru prawie nie miała.
Mimo to nawet przez chwilę nie zwątpiła i czuła, że musi być wierna Miszy. Wydawało jej się, że kocha go coraz mocniej, chociaż nie wiedziała, czy ta miłość w ogóle może dać jej szczęście. W oczekiwaniu na jej spełnienie stosowała się ściśle do poleceń Michaiła i starała nie myśleć o najgorszym.
To nie był czwartek, lecz piątek. Zaczynał się weekend z własnymi myślami i dwoma tajniakami w samochodzie pod domem, podsłuchem w domu i na telefonie. Zoja postanowiła zrobić sobie na kolację rybę w panierce i w drodze z pracy kupiła małą porcję polędwicy z dorsza. Gotowanie zawsze działało na nią uspokajająco. Oporządziła rybę, obrała ziemniaki, a resztki upchnęła w pełnym już koszu z odpadkami. Dopiero teraz się zorientowała, że od tygodnia nie wyrzucała śmieci i z kosza mocno zalatuje zdechłym szczurem. Nie mogła w takich warunkach zjeść kolacji i postanowiła wynieść wcześniej worek. Śmietnik był w garażu na poziomie zero, czyli wyżej niż jej stałe miejsce parkowania.
Włożyła buty, narzuciła na ramiona kurtkę. Drzwi nawet nie zamykała, bo i po co? W Moskwie chyba nie ma teraz lepiej strzeżonego mieszkania – pomyślała i trochę ją to rozbawiło. Chciała nawet powiedzieć na głos: „Idę ze śmieciami, zaraz wracam. Popilnujecie?”. Ale zrezygnowała, nie była aż tak cyniczna.
Zjechała windą i przez wypełniony półmrokiem garaż skierowała się do śmietnika, który otworzyła kartą magnetyczną. Automatycznie zapaliło się blade światło i Zoja, przytrzymując nogą stalowe drzwi, rzuciła pękaty worek na stos śmieci wypełniających kontener.
Puściła drzwi, które głośno trzasnęły, i już miała się obrócić, gdy tuż za plecami poczuła czyjąś obecność. Wydawało jej się nawet, że słyszy oddech, a przecież w garażu było cicho i pusto. Zamarła i poczuła, jak dreszcz przebiegł jej po plecach. Była pewna, że ktoś tu jest, stoi blisko i ma złe zamiary, chce ją skrzywdzić. Zaczerpnęła już powietrza, żeby krzyknąć, gdy usłyszała za sobą spokojny męski głos.
– Nie denerwuj się, Zoju… jestem przyjacielem Miszy.
Odwróciła się i ujrzała mężczyznę średniego wzrostu, w granatowej kurtce i kapturze naciągniętym głęboko na głowę.
W garażu było mroczno, a nieznajomy usunął się na bok, w jeszcze bardziej zacienione miejsce, więc Zoja nie była w stanie dostrzec jego twarzy, ale po głosie mogła osądzić, że ma nie więcej niż trzydzieści parę lat. W szkłach okularów w głębi ciemnego kaptura delikatnie odbijały się refleksy słabego światła. Mężczyzna nie wyglądał groźnie.
– Mamy tylko chwilkę, nim się zorientują, że zbyt długo nie ma cię w domu.
Mówił spokojnie, powoli, z lekką chrapliwą wibracją w głosie, która dodawała mu jeszcze więcej tajemniczości, chociaż brzmiała sztucznie. Zoja znała wielu przyjaciół Miszy, ale ten głos był wyjątkowo charakterystyczny i nie wątpiła, że słyszy go po raz pierwszy. Pamiętała, czego uczył ją Michaił: żeby nie wierzyła w nic, co zobaczy, usłyszy, przeczyta, żeby wszystko zapamiętywała i milczała tak długo, jak to możliwe.
W końcu jednak zapytała:
– Kim jesteś?
– To nie ma znaczenia. Jestem przyjacielem Miszy… to powinno wystarczyć, bo lepiej, żebyś nie wiedziała. Tak będzie bezpieczniej dla ciebie i dla mnie.
– Ale o co chodzi? – Nieudolnie udawała zaskoczenie. – Jeżeli jesteś przyjacielem Michaiła, możemy pójść do mnie na górę i porozmawiać. Po co…
– Zoju! – przerwał jej ostro. – Nie błaznuj! Nigdy się nie spotkaliśmy, więc mnie nie znasz i w porządku. Oboje wiemy, że jesteś pod kontrolą FSB…
– No właśnie… – Ręką wskazała kamerę po drugiej stronie garażu.
– To atrapa. Dobrze o tym wiesz, więc przestań kręcić, nie przedłużaj i nie utrudniaj.
– Teraz każdy może się podszyć pod jego przyjaciela… A tak w ogóle to nie rozumiem tego… – Zrobiła ruch ręką, jakby chciała pokazać, że ma na myśli absurd spotkania w garażu, groteskową tajemniczość mężczyzny. – Po co ten kaptur, skoro jesteś jego przyjacielem? Przyszedłeś pomóc go odnaleźć? A co ty możesz… co ja mogę? Cała FSB go szuka. – Wzruszyła ramionami, by dodatkowo podkreślić swoje zdziwienie.
– Oboje dobrze wiemy, tak jak FSB, GRU, całe Jasieniewo i wszyscy szpiedzy tego świata, że Misza nie zaginął, tylko zbiegł. Należał do „białej drużyny” generała Lebiedzia i musiał uciekać. Przedtem był u ciebie i na mój nos dokładnie cię poinstruował, co masz robić, gdy zajmą się tobą ludzie z FSB i naszej kontry, a ja się nigdy nie mylę. I jestem pewny, że prędzej czy później odezwie się do ciebie… – przerwał na moment i rozejrzał się po garażu – i ludzie od nas też to wiedzą. Jesteś teraz jedynym śladem, jedyną drogą do niego…
– Ale ja przecież nic nie wiem…
– To oczywiste, że nie wiesz, gdzie on jest. Michaił to wyjątkowy oficer wywiadu i nie byłby tak głupi, by