Olbrzym nie chciał jednak wchodzić do budynku. Policja kilka razy przeszukiwała siedzibę klubu i nie było pewności, czy nie zainstalowano tam podsłuchu. Oznaczało to, że codzienne rozmowy w klubie dotyczyły przede wszystkim samochodów, panienek i piwa, czasem akcji, w które warto zainwestować, a rzadko tajemnic wielkiej wagi.
Dlatego blond olbrzym czekał cierpliwie na zewnątrz, póki Carl-Magnus Lundin nie wyjdzie z budynku. Trzydziestosześcioletni Magge Lundin pełnił funkcję zwaną Club President. Właściwie był drobnej kości, jednak przez kilka lat przybrał na wadze tyle kilogramów, że obecnie szczycił się pokaźnym brzuchem. Jasne włosy wiązał w kitkę, na nogach miał kowbojki, do tego czarne dżinsy i grubą zimową kurtkę. Miał na koncie pięć wyroków. Dwa za drobne przestępstwa narkotykowe, jeden za paserstwo na dużą skalę, a kolejny za kradzież samochodu i prowadzenie pod wpływem alkoholu. W piątym, najpoważniejszym, zasądzono mu dwanaście miesięcy pozbawienia wolności za ciężkie pobicie, którego Magge Lundin dopuścił się przed wielu laty, zabawiając się po pijanemu w pewnej knajpie w Sztokholmie.
Magge Lundin i olbrzym uścisnęli sobie dłonie i zaczęli nieśpiesznie spacerować wzdłuż ogrodzenia wokół podwórza.
– Minęło parę miesięcy – powiedział Magge.
Blond olbrzym kiwnął głową.
– Jest interes do zrobienia. Trzy tysiące sześćdziesiąt gramów metamfetaminy.
– Umowa taka sama jak poprzednio?
– Pół na pół.
Magge Lundin wygrzebał paczkę papierosów z górnej kieszeni kurtki. Kiwnął głową. Lubił robić interesy z olbrzymem. Na ulicy metamfetamina osiągała cenę od stu sześćdziesięciu do dwustu trzydziestu koron za gram, w zależności od podaży. Trzy tysiące sześćdziesiąt gramów odpowiadało, średnio licząc, wartości ponad sześciuset tysięcy koron. Svavelsjö MC rozprowadzi te trzy kilogramy wśród swoich stałych sprzedawców w porcjach po około dwieście pięćdziesiąt gramów. Na tym poziomie dystrybucji nie mógł dostać więcej niż sto dwadzieścia, sto trzydzieści koron za gram, co zmniejszy jego całkowity przychód.
Dla Svavelsjö MC oznaczało to wyjątkowo korzystne interesy. W odróżnieniu od innych dostawców nie było tu nigdy mowy o płatności z góry czy stałych cenach. Blond olbrzym dostarczał towar i żądał pięćdziesięciu procent stanowiących jak najbardziej sensowny udział w zyskach. Mogli w przybliżeniu określić, jaki będzie przychód z kilograma metamfetaminy; dokładna wartość udziału zależała od tego, jak bardzo Magge Lundin wyśrubuje ceny. Różnica mogła wynieść kilka tysięcy powyżej albo poniżej oczekiwanej kwoty, jednak po załatwieniu całego interesu blond olbrzym miałby otrzymać jakieś sto dziewięćdziesiąt tysięcy koron, a Svavelsjö MC zachowałby identyczną sumę.
Przez lata zrobili sporo interesów, system zawsze był ten sam. Magge Lundin wiedział, że blond olbrzym mógłby podwoić swoje dochody, przejmując dystrybucję. Wiedział również, dlaczego akceptuje niższy zysk – może pozostać w cieniu, podczas gdy Svavelsjö MC bierze całe ryzyko na siebie. Dochód blond olbrzyma był mniejszy, ale stosunkowo pewny. I inaczej niż w przypadku innych dostawców, o jakich Magge Lundin kiedykolwiek słyszał, ten układ funkcjonował w oparciu o zasady biznesowe, kredyt i dobrą wolę. Żadnych ostrych słów, żadnego gadania ani gróźb.
Blond olbrzym przełknął nawet stratę około stu tysięcy koron, do której doszło w związku z nieudaną dostawą broni. Magge Lundin nie znał nikogo w tej branży, kto wziąłby na siebie taką stratę. On sam był śmiertelnie przerażony, zdając relację z tego, co się wydarzyło. Wytłumaczył szczegółowo, co poszło nie tak i jak to się stało, że policjant z Ośrodka Zapobiegania Przestępczości przeprowadził akcję u jednego z członków Bractwa Aryjskiego w Värmlandii. Jednak olbrzym nawet się nie zdziwił. Niemal współczuł. Takie rzeczy się zdarzają. Magge Lundin nic nie zarobił, a pięćdziesiąt procent z niczego to zero. Należało wpisać to w straty.
Magge Lundin nie był beztalenciem. Rozumiał, że mniejszy, ale dość pewny zysk, to po prostu niezły pomysł na biznes.
Nigdy nie zamierzał oskubać blond olbrzyma. To byłoby w złym stylu. Olbrzym i jego kumple zgadzali się na mniejszy zysk, dopóki rachunek pozostawał uczciwy. Gdyby Magge go oszukał, tamten złożyłby mu wizytę i Magge zapewne nie wyszedłby z tego żywy. Coś takiego nie wchodziło więc w grę.
– Kiedy możesz to dostarczyć?
Blond olbrzym rzucił na ziemię sportową torbę.
– Już dostarczone.
Magge Lundin nawet się nie pokwapił, by otworzyć torbę i sprawdzić zawartość. Za to wyciągnął rękę na znak, że mają umowę, której on bez targowania zamierza dotrzymać.
– Jeszcze jedno – powiedział olbrzym.
– Co?
– Chcielibyśmy zlecić ci specjalną robotę.
– Mów.
Blond olbrzym wyciągnął kopertę z wewnętrznej kieszeni kurtki. Magge Lundin otworzył ją i wyciągnął zdjęcie paszportowe i kartkę z danymi osobowymi. Uniósł pytająco brwi.
– Nazywa się Lisbeth Salander i mieszka przy Lundagatan na Södermalmie.
– No.
– Prawdopodobnie jest teraz za granicą, ale wcześniej czy później znów się pojawi.
– No.
– Mój zleceniodawca chce przeprowadzić z nią rozmowę na osobności i bez przeszkód. Trzeba więc dostarczyć ją żywą. Na przykład do tego magazynu nad jeziorem Yngern. Potem będziemy potrzebować kogoś, kto posprząta po tej rozmowie. Musi zniknąć bez śladu.
– To raczej da się załatwić. Skąd będziemy wiedzieć, że już wróciła?
– Zawiadomię cię, kiedy to nastąpi.
– Stawka?
– Co powiesz na dziesięć patyków za wszystko. To dość łatwa robota. Jedziesz do Sztokholmu, bierzesz dziewczynę, dostarczasz do mnie.
Ponownie uścisnęli sobie ręce.
Będąc po raz drugi na Lundagatan, Lisbeth usiadła na zmechaconej sofie i zaczęła się zastanawiać. Musi podjąć kilka kluczowych decyzji, a jedna z nich dotyczyła tego, czy chce zatrzymać mieszkanie.
Zapaliła papierosa, wydmuchnęła dym prosto w sufit i strzepnęła popiół do pustej puszki po coli.
Nie miała powodu, by kochać to mieszkanie. Przeprowadziła się tu z mamą i siostrą, gdy miała cztery lata. Mama zajmowała pokój dzienny, a ona dzieliła z Camillą małą sypialnię. Kiedy miała dwanaście lat i wydarzyło się Całe Zło, najpierw została umieszczona w klinice dziecięcej, a potem, gdy skończyła piętnaście lat, w kolejnych rodzinach zastępczych. W tym czasie mieszkanie było podnajmowane. Jej kurator, Holger Palmgren, zadbał jednak o to, by wróciło do niej, kiedy osiągnęła pełnoletność i potrzebowała dachu nad głową.
Było dla niej stałym punktem odniesienia przez większą część życia. Choć już go nie potrzebowała, nie podobał jej się pomysł, by z niego po prostu zrezygnować. Oznaczałoby to, że obcy ludzie będą deptać jej podłogę.
Problem logistyczny polegał na tym, że cała oficjalna poczta – o ile w ogóle taką dostawała – przychodziła na Lundagatan. Gdyby rozwiązała umowę, musiałaby postarać się o inny adres. Lisbeth Salander nie chciała być osobą, której nazwisko widniałoby w różnych rejestrach dostępnych publicznie. Charakteryzowało ją przewrażliwienie paranoika, nie miała też żadnego powodu, by ufać władzom ani komukolwiek innemu.
Przez okno spojrzała na drogę przeciwpożarową na tyłach budynku, na którą patrzyła całe życie. Nagle