Tytuł oryginału: Dear Enemy
Projekt okładki: Pola i Daniel Rusiłowiczowie
Redakcja: Dorota Kielczyk
Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka
Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Bogusława Jędrasik, Ewa Rudnicka
Fotografia wykorzystana na okładce
© The Faces/Shutterstock
Copyright © 2020. DEAR ENEMY by Kristen Callihan
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2021
© for the Polish translation by Ewa Skórska
ISBN 978-83-287-1622-3
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2021
Z łatwością wybaczyłabym mu jego dumę,
gdyby przy okazji nie uraził mojej[1].
Spis treści
PROLOG
Dziesięć lat wcześniej
Liceum Shermont, Karolina Północna
Ostatnia klasa, album, wywiad końcowy
Pytanie nr 1: Gdybyś mógł jeszcze raz chodzić do liceum, chciałbyś?
Macon Saint: Chyba kpisz. Nie.
Delilah Baker: To podchwytliwe pytanie? Nie.
Pytanie nr 2: Jak myślisz, kto z naszej klasy odniesie sukces?
Delilah Baker: Błagam. Przecież wszyscy wiedzą, że Macon. Chociaż wcale na to nie zasługuje.
Macon Saint: Ja. I Delilah Baker. To typ natręta, przyczepi się i nie puści, dopóki nie dotrze tam, dokąd chce.
Pytanie nr 3: Gdyby zaatakowali nas obcy, kogo chciałbyś mieć u swojego boku?
Macon Saint: Delilah Baker. Napyskowałaby im, tak że zawinęliby się i odlecieli.
Delilah Baker: Macona Sainta. Rzuciłabym go kosmitom na pożarcie i zyskała kilka cennych sekund na ucieczkę.
Pytanie nr 4: Najbardziej pamiętna chwila w liceum, to…? I czy dobrze ci się kojarzy?
Delilah Baker: Ostatni dzień szkoły. Bardzo.
Macon Saint: Bal. Ani k*rwa trochę.
Delilah
Macon Saint to diabeł. I każdy z odrobiną rozumu to wiedział. Niestety, wszyscy ludzie z mojej klasy w liceum Shermont nie mieli ani krzty tego daru bożego. Gorzej, płaszczyli się przed Maconem i traktowali jego samego jak boga. Po tym chyba poznajesz diabła: sprawia, że ludzie wpatrują się w niego cielęcym wzrokiem i zupełnie nie kumają, z czym mają do czynienia.
Ale trudno się dziwić. Piękno czyni głupców z nas wszystkich, a Macon miał twarz anioła – tak cudowną, jakby stworzoną dłonią Boga, jakby nad tymi czarnymi, lśniącymi włosami unosiła się aureola. Był niewiarygodnie piękny. Jedyną osobą, która mogła rywalizować z nim pod względem tej fizycznej doskonałości, była moja siostra Samantha.
Wchodziliśmy w wiek dojrzewania z chropawą gracją brzydkich kaczątek: mieliśmy za duże stopy, krzywe zęby, byliśmy za chudzi albo nieproporcjonalnie zbudowani, tylko Macon i Sam pozostawali nieskazitelni.
Co to był za duet. Doskonałe proporcje i zero pryszczy – odcinali się ostro na tle nas, zwykłych nastolatków. Nic też dziwnego, że przez całe gimnazjum i szkołę średnią stanowili parę. Chodzące ideały…
…które uczyniły z mojego życia piekło.
Chłodny i raczej małomówny Macon zwykle gapił się na mnie tak, jakby nie mógł pojąć, czemu oddychamy tym samym powietrzem. Co do tego oboje byliśmy zgodni, we wszystkim innym żarliśmy się niemożliwie.
Gdy zobaczyłam go po raz pierwszy, stał na wielkim trawniku, który rozciągał się przed rezydencją należącą do rodziny jego mamy od wieków. Ściskał w ręku kij baseballowy i patrzył, jak jeżdżę na rowerze tam i z powrotem. Chudy jak szczapa, trochę niższy ode mnie. Wzbudził we mnie uczucia opiekuńcze. Wydawało mi się,