Mój książę. Julia Quinn. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Julia Quinn
Издательство: PDW
Серия: Bridgertonowie
Жанр произведения: Историческое фэнтези
Год издания: 0
isbn: 9788382021844
Скачать книгу
odparła z wyrazem zaskoczenia na twarzy. – Czy nie tego chcą wszyscy?

      – Ja nie.

      Uśmiechnęła się pobłażliwie.

      – Tak się panu tylko wydaje. Wszyscy mężczyźni myślą, że nie chcą. Ale pan się ożeni.

      – Nie – odrzekł stanowczo. – Nigdy się nie ożenię.

      Spojrzała na niego uważnie. Ton głosu księcia świadczył o tym, że wcale nie żartuje.

      – A pański tytuł?

      Wzruszył ramionami.

      – Co tu ma do rzeczy tytuł?

      – Jeśli pan się nie ożeni i nie będzie miał następcy, to tytuł wygaśnie. Albo przejdzie na jakiegoś wstrętnego kuzyna.

      Słysząc te słowa, aż uniósł brwi z rozbawienia.

      – A skąd pani wie, że ja mam wstrętnych kuzynów?

      – Wszyscy kuzyni w kolejce do tytułu to wstrętne typy. – Zadarła zawadiacko głowę. – Przynajmniej zdaniem tych, którzy obecnie posiadają tytuł.

      – Stwierdziła to pani, opierając się na swojej gruntownej znajomości mężczyzn? – spytał złośliwie.

      Uśmiechnęła się do niego wyniośle.

      – Oczywiście.

      Simon milczał przez chwilę, po czym spytał:

      – Czy to jest tego warte?

      Była zaskoczona nagłą zmianą tematu.

      – Czy to jest warte czego?

      Puścił jej rękę i wskazał na tłum.

      – Tego. Nieskończonego ciągu przyjęć. Towarzystwa matki depczącej pani po piętach.

      Zachichotała, zdziwiona.

      – Wątpię, czy doceniłaby tę metaforę. – Zamilkła, kierując w przestrzeń nieobecne spojrzenie, po czym oznajmiła: – Ale tak, sądzę, że warto. Musi być warto.

      Otrząsnęła się i znowu patrzyła na niego przytomnym wzrokiem. Oczy miała rozczulająco szczere.

      – Chcę mieć męża. Chcę mieć rodzinę. Nie jest to wcale takie głupie, kiedy się nad tym zastanowić. Jestem czwarta z ośmiorga dzieci. Znam tylko życie w licznej rodzinie. Nie wiedziałabym, jak bez niej można istnieć.

      Simon odnalazł spojrzenie Daphne, wpatrywał się w nią intensywnym, rozpalonym wzrokiem. W jego głowie rozległ się dzwonek alarmowy. Pragnął jej. Pragnął jej tak nieprzytomnie, że mało nie wyskoczył z ubrania, ale nigdy, przenigdy nie posunie się do tego, aby jej dotknąć. Ponieważ to by się równało zniszczeniu wszystkich co do jednego marzeń tej dziewczyny. Czy był rozpustnikiem, czy nie, Simon wątpił, czy mógłby żyć dalej ze świadomością, że tak postąpił.

      Nigdy się nie ożeni, nigdy nie będzie miał dzieci, a ona nie oczekiwała od życia niczego innego.

      Być może rozkoszuje się jej towarzystwem; być może nie potrafi go sobie odmówić. Ale musi pozostawić ją nietkniętą dla innego mężczyzny.

      – Wasza Wysokość? – szepnęła. Kiedy zamrugał, uśmiechnęła się i powiedziała: – Pan bujał w obłokach.

      Uprzejmie pochylił głowę.

      – Rozmyślałem tylko nad pani słowami.

      – I spotkały się z pańską aprobatą?

      – Właściwie nie pamiętam, kiedy ostatnio rozmawiałem z osobą mającą tyle zdrowego rozsądku – odrzekł i dodał: – Dobrze wiedzieć, czego pani oczekuje od życia.

      – A pan wie, czego od niego oczekuje?

      Och, jak na to odpowiedzieć. Było kilka rzeczy, których nie mógł zdradzić. Ale tak łatwo rozmawiało się z tą dziewczyną. Miała w sobie coś, co koiło duszę Simona, nawet jeśli jego ciało wibrowało z pożądania. Bogiem a prawdą, nie powinni prowadzić równie szczerej rozmowy po tak krótkim okresie znajomości, ale w jakiś sposób wydawało się to całkiem naturalne.

      – W młodości powziąłem kilka ważnych decyzji – powiedział w końcu. – Staram się żyć zgodnie z tymi zobowiązaniami.

      Patrzyła na niego z jawną ciekawością, ale dobre maniery powstrzymały ją od dalszych pytań.

      – Mój Boże – westchnęła z nieco wymuszonym uśmiechem – jacy zrobiliśmy się poważni. A ja myślałam, że tylko dyskutujemy, kto z nas ma dzisiaj gorszy wieczór.

      Oboje znajdowali się w pułapce, uświadomił sobie Simon. W pułapce konwenansów i oczekiwań swojej warstwy społecznej.

      I w tym momencie przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Niezwykły, dziki i przerażająco genialny pomysł. Zapewne również niebezpieczny, bo skazałby go na przebywanie w towarzystwie Daphne, przez co znajdowałby się w stanie permanentnie niezaspokojonego pożądania. Jednakże Simon wysoko oceniał własną samokontrolę i był pewien, że zdoła utrzymać na wodzy najniższe instynkty.

      – Czy chciałaby pani odpocząć? – spytał nagle.

      – Odpocząć? – powtórzyła oszołomiona, rozglądając się z boku na bok w trakcie tańca. – Od tego?

      – Niedokładnie. To będzie pani musiała znosić dalej. Mam na myśli raczej odpoczynek od pani matki.

      Daphne starała się nie okazać zdziwienia.

      – Chce pan usunąć moją matkę z wiru życia towarzyskiego? Czy to nie przesada?

      – Nie mówię o usunięciu pani matki. Właściwie chodzi mi o panią.

      Daphne potknęła się o swoją stopę, a później, po odzyskaniu równowagi, zahaczyła o jego nogę.

      – Co proszę?

      – Miałem nadzieję całkowicie ignorować londyńskie towarzystwo – wyjaśnił – ale widzę, że to może się okazać niewykonalne.

      – Ponieważ nieoczekiwanie przypadły panu do smaku ratafia i rozcieńczona lemoniada? – zażartowała.

      – Nie – odrzekł, lekceważąc jej sarkazm – ponieważ odkryłem, że w czasie mojej nieobecności połowa mych przyjaciół z uniwersytetu ożeniła się, a ich połowice wydają się opętane urządzaniem wystawnych przyjęć…

      – Na które pana zapraszają?

      Skinął ponuro głową.

      Daphne przysunęła się bliżej, jak gdyby miała zamiar zdradzić mu coś w sekrecie.

      – Pan jest księciem – szepnęła. – Pan może odmówić.

      Patrzyła z fascynacją, jak zaciska usta.

      – Ci mężczyźni – odparł – ich mężowie… należą do grona moich przyjaciół.

      Daphne czuła, że jej wargi układają się w spontaniczny uśmiech.

      – I nie chce pan ranić uczuć ich żon.

      Simon zasępił się, wyraźnie zmieszany komplementem, który krył się w jej słowach.

      – No cóż – powiedziała figlarnie. – Mimo wszystko może i jest pan miłym człowiekiem.

      – Raczej nie jestem zbyt miły – zadrwił.

      – Możliwe, ale też nie jest pan okrutny.

      Gdy walc dobiegł końca, Simon wziął Daphne pod rękę i poprowadził na skraj sali balowej. Taniec przeniósł ich na przeciwległą stronę pomieszczenia, toteż wracając powoli do Bridgertonów, mieli czas na kontynuację rozmowy.

      – Starałem się powiedzieć – odezwał się