Dworska tancerka. Kyung-Sook Shin. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Kyung-Sook Shin
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 9788366658073
Скачать книгу

      – Jeżeli Wasza Wysokość sobie życzy, możemy zrobić zdjęcie na zewnątrz. Dostarczę je podczas kolejnej audiencji.

      Collin wystąpił z tą propozycją przez grzeczność. Ku jego zaskoczeniu król powstał z tronu: „No to chodźmy” – powiedział. Nieoczekiwana decyzja króla wzbudziła popłoch wśród dworzan. Usilnie starali się odwieść go od tego zamiaru. Niektórzy przestrzegali nawet, że kamera odbiera duszę.

      – Co za bzdury! Przecież wcześniej Ji Uyeong zrobił mi już zdjęcie. Przestańcie więc powtarzać te niedorzeczne historie.

      Król zignorował nawoływania dworzan, skierował się ku wyjściu i stanął przed wrotami pałacu Geungjeon.

      Jedno zdjęcie potrafi obudzić falę zmysłowych doznań. Już samo określenie dystansu, jaki dzieli od obiektywu, kumuluje nowe wspomnienia.

      Collin mógł wreszcie swobodnie nastawić obiektyw, pierwszy raz, odkąd wszedł na teren pałacu. Pociągnął za kabelek. Zdezorientowani urzędnicy dworscy stali bezradni i tylko powtarzali: „Wasza Wysokość!”, „Wasza Wysokość!”.

      Król powrócił do sali i zasiadł na tronie. Na jego twarzy błąkał się uśmiech i ten uśmiech zdradzał zadowolenie człowieka, który wszystkim spłatał figla. Collin był pod wrażeniem. Wydawało mu się, że król jest prostolinijny, raczej zamknięty w sobie, tymczasem on pokazał, że jest zainteresowany tym, co nowe i nieznane. „Król by się ucieszył” – pomyślał, gdyby teraz mógł mu przekazać sewrską porcelanę, którą wraz z nominacją otrzymał w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Żałował, że nie mógł. Porcelana już dawno miała dotrzeć do Korei, lecz japońskie przedsiębiorstwo transportowe, odpowiedzialne za przewóz przesyłek między Koreą i Japonią, zwlekało z wysyłką.

      – Dziękuję za mile spędzony czas. Niebawem mój dwór przygotuje powitalny bankiet, aby uczcić pana nominację. Będziemy zaszczyceni pana obecnością.

      – Proszę przyjąć wyrazy wdzięczności, Wasza Wysokość!

      Collin wiedział, że nie może odwrócić się do króla plecami. Zgodnie z obowiązującymi zasadami zaczął więc wycofywać się tyłem. Czuł, jak pot zbiera mu się na czole. Wracał dokładnie tą samą drogą, klucząc po grząskich ścieżkach pałacowych, wilgotnych od deszczu, który padał nocą. Rozglądał się dookoła z nadzieją, że raz jeszcze zobaczy tę młodziutką dwórkę, zwiewną niczym motyl, barwną niczym kwiat, a przecież naznaczoną jakimś smutkiem, czającym się w jej czarnych oczach. Rozglądał się na próżno.

      Po powrocie do konsulatu spytał sekretarza Guérin o studio fotograficzne, w którym czas oczekiwania na odbitki byłby jak najkrótszy. Chciał jak najszybciej zobaczyć fotografię dwórki, którą widział przy mostku Geum­cheon. Nie zdradził prawdziwej przyczyny swojego pośpiechu. Wyjaśnił tylko, że zrobił zdjęcie królowi i chciałby sprawdzić, czy się udało.

      – Zrobił pan zdjęcie królowi?

      – Tak jak mówiłem.

      – Prawo nie zezwala na robienie zdjęć w pałacu. Nie mogę uwierzyć, że zrobił pan zdjęcie samemu królowi. To jest wprawdzie możliwe, ale trzeba przejść niezwykle skomplikowane procedury.

      – Wszystko odbyło się bez żadnych komplikacji, bo taka była wola króla. Co więcej, król osobiście zapewnił mnie, że w przyszłości mogę swobodnie robić zdjęcia na całym terenie pałacu.

      – Gratuluję!

      Oczy Guérina błyszczały z przejęcia. Collin spojrzał zdumiony.

      – To tylko dowodzi, jak bardzo król ceni sobie pana obecność. Niektórzy dyplomaci miesiącami czekali na audiencję, inni udali się na zaproszenie, lecz odesłani zostali z kwitkiem. Wielu dyplomatom każe się czekać godzinami. Pan przybył do Korei zaledwie kilka dni temu i niemal natychmiast otrzymał zaproszenie do pałacu. Co więcej, król pozwolił się panu sfotografować, choć wiedział, że narusza w ten sposób obowiązujące na dworze zasady. To wszystko świadczy o ogromnej przychylności króla.

      Collin zamyślił się nad słowami Guérina. Wiedział, że przychylność króla podyktowana była względami politycznymi, nie osobistymi. Tu nie chodziło o niego, lecz o Francję. Wieczorem zaczął przygotowywać dla Ministerstwa Spraw Zagranicznych sprawozdanie z przebiegu audiencji u króla koreańskiego. Przygotowywanie sprawozdań należało do jego obowiązków.

      Wasza Ekscelencjo!

      Dzisiaj udałem się na audiencję do króla państwa Joseon. Król wykazuje żywe zainteresowanie osiągnięciami obcych kultur…

      Odłożył pióro i wyszedł do ogrodu konsulatu. Przed oczami miał postać młodziutkiej dwórki. Nie mógł uwolnić się od widoku jej głębokich, czarnych oczu, które zdawały się ciągle na niego spoglądać, nawet znad kartki papieru.

      Jego kroki zwabiły do ogrodu szczeniaka, podarunek od wysokiej rangi urzędnika Jo Byeongsika, który wyjaśnił, że pies pochodzi z regionu Jindo i należy do rasy jindo. „Nie ma jeszcze miesiąca” – tłumaczył urzędnik – „ale psy tej rasy trzeba chować od szczeniaka, wtedy będą wierne swojemu właścicielowi, nie zapomną go do końca życia. Jak się zgubią, będą szukać, całymi dniami, może nawet miesiącami. Taka ich natura”. Szczeniak wyglądał jak biała, puchata kulka, był uroczy. Collin schylił się i pogłaskał go po grzbiecie, a potem podszedł do drzewa paulowni. Szczeniak potruchtał za nim. W Plancy, jego rodzinnym domu, były zawsze psy, właśnie białe. Wypadały z domu i pierwsze witały go, ilekroć wracał od Marii.

      Collin stał, pogrążony w ciemnościach. Wyjął papierosa i go zapalił. Wypuścił długą smużkę dymu. Wczoraj w nocy padało, dziś całe niebo było rozgwieżdżone. Liście paulowni kołysały się lekko na wietrze, z oddali dolatywało wołanie kukułki.

      Bywa, że pies nie strzeże domu, lecz samotności ludzi, którzy w tym domu mieszkają.

      – Mogłem przynajmniej zapytać się o imię.

      Mówił do siebie, spoglądając na szczeniaka bawiącego się u jego stóp.

      – Jak mam ją spotkać, skoro nawet nie znam jej imienia?

      Schylił się i pogłaskał szczeniaka. Widział ją tylko przez moment, a jej czarne oczy wryły się w jego serce. Czuł, jakby czas się cofnął, ten czas, o którym myślał, że już dawno jest utracony.

      Na pewno usłyszałem „Bonjour”, tak właśnie odpowiedziała na moje powitanie. Odpowiedziała naturalnie. W jej wymowie, w jej intonacji… Zna dobrze francuski!

      Wstał energicznie, jakby chciał otrząsnąć z siebie wszystkie niedorzeczne myśli. Czuł się zdegustowany, że pozwala sobie na takie nonsensowne rozterki. Rzucił papierosa i poirytowany wdeptał go w ziemię. Nie zamierzał się w nic angażować. Zdecydowanym krokiem wrócił do konsulatu, usiadł przy biurku i wyjął instruktaż, dołączony do jego listu akredytującego.

      Pana rola polega na wnikliwej obserwacji, czy jest realizowana umowa bilateralna podpisana 5 czerwca 1886 roku między Koreą i Francją. Powinien Pan zwrócić szczególną uwagę na punkt umowy gwarantujący swobodę działania francuskich misjonarzy katolickich. Wprawdzie Korea bez większego oporu zdaje się akceptować napływ kultury europejskiej, jednak wobec religii katolickiej wyjawia wciąż zakorzenione głęboko uprzedzenia.

      Collin złożył instruktaż i schował go w szufladzie.

      Francja cieszyła się szczególnymi względami na dworze koreańskim, ponieważ nie stanowiła dla Korei bezpośredniego zagrożenia. Przed dyplomatami z Chin, Japonii, Wielkiej Brytanii, także Rosji król koreański musiał skrzętnie ukrywać swoje intencje, bo każde jego słowo, każdy jego gest wykorzystywany był zawsze przez zachodnie mocarstwa do ponownego przetasowania antagonistycznych