– Stary mistrzu. – Vaisra skłonił się na powitanie. – Dobrze znowu cię widzieć.
Tsolin rzucił okiem w kierunku majaczącego w dole rzeki „Pielgrzyma”.
– Więc ty również nie przystałeś na propozycję tej dziwki?
– Niezbyt wyrafinowany podstęp – odparł Vaisra. – Czy ktoś w ogóle zdecydował się zamieszkać w pałacu?
– Chang En. Nasz stary przyjaciel, Jun Loran. Ale żaden z możnowładców z południa.
Vaisra uniósł brew.
– O tym nie wspominali. Zaskakujące.
– Czyżby? Przecież to południowcy.
– Masz rację. Od lat są przewrażliwieni. – Vaisra usiadł na krześle.
Dla Rin nikt miejsca siedzącego nie przewidział, zajęła więc pozycję za plecami Vaisry i zaplotła ręce na piersi, naśladując pozę rzucających jej chmurne spojrzenia strażników czuwających po bokach Tsolina.
– Nie spieszyłeś się – zauważył Tsolin. – Z twojego powodu mój biwak trwa dłużej, niż zakładałem.
– Musiałem po drodze odebrać coś z wybrzeża. Wiesz, kim jest ta dziewczyna? – Vaisra skinął na Rin.
Rin zsunęła szal z twarzy.
Tsolin podniósł wzrok. W pierwszej chwili w oczach miał tylko konsternację, lecz zaraz zrozumiał, co oznacza kombinacja ciemnej cery i połyskujących czerwienią oczu. Spiął się na całym ciele.
– Za jej głowę wyznaczono solidną sumę. Właściwie to pokaźną górę srebra – odezwał się po długim namyśle. – Podobno ma to związek z próbą zamachu w Adladze.
– Dobrze więc, że akurat srebra nigdy mi nie brakowało – rzucił Vaisra.
Tsolin wstał z krzesła i podszedł do Rin. Zatrzymał się ledwie kilka cali od niej. Starzec nie miał znacznej przewagi wzrostu, lecz już pierwsze jego spojrzenie sprawiło, iż poczuła się mocno nieswojo. Odniosła wrażenie, że traktuje ją jak intrygujący eksponat.
– Dzień dobry – odezwała się. – Nazywam się Rin.
Równie dobrze mogłaby przedstawiać się ścianie. Możnowładca wydał z siebie stłumiony pomruk i wrócił na miejsce.
– To jawna demonstracja siły. Zamierzasz tak po prostu wkroczyć z nią do pałacu?
– Naturalnie będzie w łańcuchach. Dodatkowo podamy jej narkotyki. Daji bardzo na to nalegała.
– Zatem Daji wie, że dziewczyna jest w mieście.
– Uznałem, że rozsądnie będzie posłać przodem umyślnego.
– W takim razie nic dziwnego, że chodzi podenerwowana – zauważył Tsolin. – Trzykrotnie wzmocniła pałacowe straże. Możnowładcy gadają. Nie wiem, co dokładnie planujesz, ale cesarzowa jest na to gotowa.
– W tej sytuacji twoje wsparcie bardzo mi się przyda – odparł Vaisra.
Rin zwróciła uwagę, że za każdym razem, kiedy Vaisra zwracał się do Tsolina, pochylał przy tym głowę. Nieznacznie, lecz wyraźnie. Kłaniał się staremu mistrzowi, okazując szacunek i poważanie.
Pochlebstwa jednak nie wywierały na sędziwym możnowładcy zauważalnego wrażenia.
– Pokój nigdy nie przynosił ci zadowolenia, prawda? – westchnął.
– A ty nadal nie chcesz przyjąć do wiadomości, iż wojna jest dla nas jedynym wyjściem – odparł Vaisra. – Co wolisz, Tsolin? Cesarstwo może zdychać powolną śmiercią przez całe następne stulecie albo też naprowadzimy je na właściwą ścieżkę, i to, przy odrobinie szczęścia, w ciągu tygodnia?
– Tygodnia? Raczej kilku krwawych lat.
– Miesięcy. W porywach.
– Zapomniałeś, co się stało, gdy ostatnim razem ktoś wystąpił przeciwko Trójcy Doskonałych? – zapytał Tsolin. – Nie pamiętasz już ciał ścielących się na stopniach Niebiańskiej Przełęczy?
– Tym razem będzie inaczej – stwierdził Vaisra.
– Dlaczego?
– Dlatego że mamy ją. – Arystokrata ponownie wskazał Rin.
Tsolin obrzucił dziewczynę zmęczonym spojrzeniem.
– Biedne dziecko – powiedział. – Tak bardzo mi cię żal.
Ściągnęła brwi, nie była pewna, co miał na myśli.
– Poza tym moment jest więcej niż korzystny – podjął pospiesznie Vaisra. – Milicja wciąż słania się po ciosie, jaki zadała im Federacja. Nie zdążyli odbudować sił i nie zdołają odpowiednio szybko przygotować obrony.
– Nawet biorąc pod uwagę najbardziej pomyślny scenariusz, Daji wciąż ma po swojej stronie północne prowincje – przypomniał Tsolin. – Koń i Tygrys za nic nie zmienią barw. Cesarzowa może też liczyć na Chang Ena i Juna. Więcej nie potrzebuje.
– Jun wie, że nie należy stawać do walki, której nie można wygrać.
– Z tym że tę nie tylko może, ale i wygra. Nie sądziłeś chyba, że wszystkich zdołasz zastraszyć?
– Z twoją pomocą będę w stanie doprowadzić tę wojnę do końca dosłownie w ciągu dni. – Vaisra zaczynał się niecierpliwić. – Działając wspólnie, mielibyśmy kontrolę nad całym wybrzeżem. Kanały są moje. Ty władasz wschodnim wybrzeżem. Nasze połączone floty…
Tsolin podniósł rękę.
– Moi poddani w ciągu jednego pokolenia przeżyli już trzy wojny, z których każdą prowadził inny władca. W tej chwili otrzymali pierwszą w życiu szansę na zaznanie trwałego pokoju. A ty chcesz im podarować wojnę domową.
– Ta wojna wybuchnie, czy zechcesz to wreszcie przyznać, czy nie. Ja jedynie przyspieszam nieuniknione.
– Nieuniknione, którego nie przeżyjemy – odparł Tsolin. W słowach możnowładcy zabrzmiał najprawdziwszy smutek. Rin ujrzała go też w jego oczach, w starym, znękanym spojrzeniu. – Tak wielu ludzi straciliśmy w Golyn Niis, Vaisra. Tylu młodych chłopców. Wiesz, co nasi dowódcy kazali zrobić swoim ludziom na wieczór przed oblężeniem? Kazali pisać listy do rodzin. I oni pisali. Pisali bliskim, że ich kochają. Że nie wrócą do domu. A oficerowie wytypowali najsilniejszych i najszybszych żołnierzy, by te wiadomości dostarczyli. Rozstali się z nimi bez żalu. Wiedzieli, że kilkunastu piechurów więcej i tak niczego nie zmieni. – Tsolin wstał z krzesła. – Moja odpowiedź brzmi „nie”. Rany po wojnach makowych nie zdążyły się jeszcze zabliźnić. Nie możesz prosić, byśmy je dobrowolnie rozdrapali.
Możnowładca Węża wykonał taki gest, jakby chciał odejść, lecz Vaisra złapał go za przegub.
– Czyli zachowasz neutralność?
– Vaisra…
– Chcesz wystąpić przeciw mnie? Mam się spodziewać, że na moim progu staną nasłani przez Daji zabójcy?
– Ja nic nie wiem. – Spojrzenie starca przepełnił ból. – Nie pomagam nikomu. Zostańmy przy tym, dobrze?
– Pozwolimy mu odejść? Ot tak? – zapytała Rin, gdy znaleźli się poza zasięgiem słuchu Tsolina.
Vaisra zaskoczył ją ostrym wybuchem śmiechu.
– Podejrzewasz, że wyda nas cesarzowej?
Rin wydawało się to dość oczywiste.
– Cóż,