– W ogóle się nie obudzi?
– Tak. W pewnym momencie po prostu spokojnie odejdzie z tego świata.
Skinąłem głową. To by była chyba dobra śmierć. Każdego z nas czeka koniec i trudno wyobrazić sobie lepszy scenariusz: moja matka powoli odpłynie w nieznane. Niektórzy uważają, że w takich momentach nawiedzają człowieka koszmary, ale nigdy nie rozumiałem, dlaczego miałoby tak być. Z własnego doświadczenia wiedziałem, że majaki i złe sny pojawiają się na skraju przebudzenia, a śmierć była przecież stanem znacznie głębszej nieświadomości; przynajmniej taką miałem nadzieję.
Zatrzymaliśmy się przed drzwiami.
– Jest z nią jakiś kontakt? – zapytałem.
– To zależy. Czasami rozpoznaje ludzi i można odnieść wrażenie, że wie, gdzie się znajduje. Niestety znacznie częściej jej umysł przebywa w zupełnie innym miejscu i czasie. – Sally otworzyła drzwi i powiedziała łagodniejszym głosem: – Ach, tu jest nasza podopieczna.
Wszedłem z nią do pokoju, starając się przygotować na nieprzyjemny widok. Było jednak znacznie gorzej, niż podejrzewałem. Przy ścianie stało łóżko na kółkach, z panelem sterowania służącym do regulacji wysokości i zmiany pozycji. Obok znajdowały się urządzenia, które zwykle widuje się w szpitalnych salach: wózek z kilkoma monitorami oraz rozmaite pojemniki i torby, z których wystawały rurki połączone z chorym ciałem przykrytym kołdrą.
Moja matka.
Ugięły się pode mną kolana. Nie widziałem jej od dwudziestu pięciu lat i stojąc w progu, miałem wrażenie, że patrzę na woskowy model kobiety, którą kiedyś znałem. Była jednak znacznie mniejsza i bardziej krucha niż we wspomnieniach. Serce zatrzepotało mi w piersi. Miała zabandażowaną z jednej strony głowę, pożółkłą, nieruchomą twarz i lekko rozchylone usta. Pod cienką kołdrą ledwo rysował się kształt ludzkiego ciała i przez chwilę nie byłem pewien, czy w ogóle jest w nim jakieś życie.
Sally sprawiała wrażenie niewzruszonej. Podeszła do łóżka i pochyliła się, żeby sprawdzić monitory. Poczułem słaby zapach kwiatów stojących w wazonie na stoliku obok urządzeń medycznych. Przyjemna woń mieszała się z czymś słodszym i mdlącym.
Sally skończyła oględziny i się wyprostowała.
– Możesz z nią posiedzieć – oświadczyła – ale wydaje mi się, że lepiej jej nie przeszkadzać.
– Okay.
– Na stole jest woda, którą możesz jej podać, jeśli się obudzi. – Wskazała na poręcz przy łóżku. – Jak by coś się działo, wystarczy, że naciśniesz ten guzik.
– Dziękuję.
Wyszła i zamknęła za sobą drzwi. Zrobiło się cicho.
Po chwili zorientowałem się, że okno znajdujące się najbliżej łóżka jest lekko uchylone i z oddali dobiega monotonny, niemal usypiający warkot kosiarki. Kiedy się skupiłem, udało mi się usłyszeć płytki oddech matki. Powoli nabierała powietrza, między poszczególnymi wdechami upływało sporo czasu. Spojrzałem w dół i zobaczyłem, że kołdra ma różowy wzór w kwiaty, co niemal od razu przywołało wspomnienia z dzieciństwa. Pościel nie była co prawda identyczna, lecz bardzo podobna. Sally zapewne przyniosła ją z domu, żeby matka czuła się lepiej.
Rozejrzałem się dookoła. Sala przypominała pokój w akademiku, w którym mieszkałem na pierwszym roku studiów: mały, ale wygodny, z łazienką w rogu, z biurkiem i szafkami ustawionymi wzdłuż ścian naprzeciwko łóżka. Na blacie leżało sporo różnych przedmiotów. Niektóre miały niewątpliwie jakieś zastosowanie medyczne – opróżnione buteleczki, puste pojemniki na tabletki i strzępy waty – lecz inne wyglądały zwyczajnie, bardziej domowo. Zauważyłem stosik starannie ułożonych ubrań, okulary w otwartym etui oraz starą fotografię ślubną moich rodziców, która kiedyś stała na półce nad kominkiem, a teraz była lekko przekrzywiona, tak żeby po przebudzeniu matka mogła widzieć ją z łóżka.
Podszedłem do biurka i przyjrzałem się zdjęciu. Powinno być pamiątką po radosnej uroczystości, ale chociaż matka się uśmiechała, a jej twarz była pełna nadziei, to ojciec jak zwykle miał surową minę. Właśnie takiego zapamiętałem go z dzieciństwa: zawsze ponury niezależnie od tego, czy mijał mnie bez słowa w korytarzu, czy rozpalał ognisko w ogrodzie za domem, co było czymś w rodzaju jego hobby. Był człowiekiem, którego w życiu spotkały same rozczarowania, poważnym i zgorzkniałym. Kiedy wyjechałem z domu, nie musieliśmy się już widywać, co obaj przyjęliśmy z ulgą. Przez kolejne lata regularnie rozmawiałem z matką przez telefon, ale nigdy ani słowem nie wspominaliśmy o ojcu. Umarł sześć lat temu; nie przyjechałem jednak do Gritten na pogrzeb.
Jeszcze raz spojrzałem na biurko i zauważyłem coś, co wcześniej umknęło mojej uwagi: grubą książkę leżącą na blacie okładką do dołu. Wyglądała na starą i zniszczoną. Grzbiet był lekko wygięty, jakby kiedyś znalazł się w wodzie i został nieodpowiednio wysuszony. Matka nigdy nie była zapaloną czytelniczką, a ojciec miał szyderczy stosunek do beletrystyki i traktował moją pasję literacką z pogardą. Być może po jego śmierci matka zainteresowała się książkami i właśnie ten stary tom czytała przed wypadkiem. Przyniesienie go tutaj było ze strony Sally miłym gestem, chociaż trudno sobie wyobrazić, żeby w tym stanie matka mogła czerpać przyjemność z lektury.
Odwróciłem książkę. Na okładce widniała czerwona twarz diabła, który spoglądał na mnie złym wzrokiem. Szybko odsunąłem rękę, ale poczułem mrowienie w opuszkach palców, jakbym się oparzył.
Ludzie z koszmaru.
– Paul?
Wzdrygnąłem się i spojrzałem przez ramię. Matka się obudziła: leżała na boku, podpierając się łokciem. Widziałem tylko część jej twarzy: wpatrywała się we mnie podejrzliwie jednym okiem, a jej cienkie siwe włosy opadały luźno na poduszkę.
Serce zaczęło walić mi jak oszalałe.
– Tak – odpowiedziałem cicho, starając się zachować spokój. – To ja, mamo.
Zmarszczyła czoło.
– Nie powinno cię tu być.
Usiadłem na krześle stojącym przy łóżku. Matka ciągle przyglądała mi się nieufnie, jak zwierzę gotowe do ucieczki.
– Nie powinno cię tu być – powtórzyła.
– Nie miałem wyboru. Spadłaś ze schodów. Pamiętasz?
Jeszcze przez chwilę na mnie patrzyła, a potem zrobiła łagodniejszą minę, pochyliła się w moją stronę i wyszeptała konspiracyjnie:
– Mam nadzieję, że nie przyprowadziłeś Eileen.
Rozejrzałem się bezradnie po pokoju.
– Nie, mamo. Nie ma jej tutaj.
– Wiem, że nie powinnam tego mówić, ale oboje wiemy, że to straszna suka. Biedny Carl. – Na jej twarzy pojawił się smutek. – Żal mi też małego Jamesa. Robimy to głównie ze względu na niego, prawda? Wydaje mi się, że dobrze to rozumiesz. Chyba nie muszę ci tego tłumaczyć.
Jej umysł przebywał w zupełnie innym miejscu i czasie.
To miejsce i ten czas potrafiłem rozpoznać.
– Tak, mamo – powiedziałem. – Rozumiem.
Znowu ostrożnie się położyła, zamknęła oczy i szepnęła:
– Nie powinno cię tu być.
– Chcesz trochę wody?
Przez