Kiedy postanowiła wstąpić do służby, był z niej bardzo dumny, i chociaż niezmiernie za nim tęskniła, to w głębi duszy czuła ulgę, że nie obserwuje jej zmagań. Trudno jej było szczelnie zamknąć przegródkę z okropnościami, a w nocy śniła koszmary. Okazało się również, że nie jest wcale tak dobrym gliniarzem jak on, i miała wątpliwości, czy kiedykolwiek zbliży się do jego poziomu.
Chociaż spełniła wszystkie jego prośby, nie była w stanie przestać o nim myśleć. Dziś znowu zaczęła się zastanawiać, jak bardzo byłby zawiedziony jej zachowaniem.
Wracała już do samochodu, kiedy zadzwonił telefon.
> <
Pół godziny później była już w powrotem z Featherbank i szybkim krokiem przemierzała pustkowie.
Nienawidziła tego miejsca, zwłaszcza cherlawych zarośli wypalonych przez słońce. Denerwowały ją panująca tu cisza, brak ludzi i kwaśny odór unoszący się w powietrzu. Można było odnieść wrażenie, że dawno temu doszło do zakwaszenia gleby, która od tego czasu powoli gniła, wydzielając nieprzyjemny zapach zbutwiałego próchna.
– To właśnie tam go znaleźli, prawda?
Idący obok niej oficer śledczy John Dyson wskazał ręką na rachityczny krzak, który, tak jak wszystkie rosnące tu rośliny, był twardy, suchy i kolczasty.
– Owszem – odpowiedziała.
Tam go znaleźli.
Najpierw jednak zniknął. Dwa lata temu po małym chłopcu, który wracał tędy do domu, zaginął wszelki ślad. Po kilku tygodniach jego zwłoki zostały podrzucone właśnie w tym miejscu. Amanda prowadziła śledztwo w tej sprawie. To, co się stało, sprawiło, że jej kariera wyhamowała. Dawniej wyobrażała sobie, że będzie piąć się w górę po kolejnych szczeblach awansu zawodowego, a przegródka z okropieństwami pozostanie szczelnie zamknięta. Szybko okazało się jednak, że bardzo się myliła.
Dyson skinął głową.
– Powinni odgrodzić to miejsce wysokim płotem albo, jeszcze lepiej, zrzucić tu bombę atomową.
– To ludzie są odpowiedzialni za zło – stwierdziła. – Jeśli nie mogliby zrobić czegoś tutaj, to poszliby gdzie indziej.
– Pewnie masz rację – mruknął bez przekonania.
Amanda odniosła wrażenie, że mało go to wszystko obchodzi. Nie był szczególnie inteligentny, ale przynajmniej zdawał sobie z tego sprawę, i nigdy nie przejawiał szczególnych ambicji. Był już po pięćdziesiątce i robił, co do niego należało. Brał pensję, a po służbie wracał do domu i spędzał spokojny wieczór, nie zawracając sobie głowy problemami. Nie dało się ukryć, że mu zazdrościła.
Zbliżyli się do linii drzew porastających szczyt kamieniołomu. Amanda spojrzała przez ramię, żeby sprawdzić, czy widać stąd czerwone taśmy, którymi kazała odgrodzić pustkowie. Większość zasłaniały zarośla, ale i tak wiedziała, że tam są.
Właśnie ruszyła niewidzialna machina policyjnego śledztwa zakrojonego na szeroką skalę.
Doszli do drzew i Dyson powiedział:
– Idź ostrożnie.
– Ty też.
Specjalnie go wyminęła i pierwsza zanurkowała pod siatką oddzielającą pustkowie od kamieniołomu. Na ogrodzeniu wisiał wyblakły znak zakazujący wstępu, ale miejscowe dzieciaki nic sobie z tego nie robiły i zapuszczały się tutaj ochoczo. Być może zakaz był nawet czymś w rodzaju zachęty. Nie miała wątpliwości, że gdyby była dzieckiem, sama przychodziłaby tutaj w poszukiwaniu przygody. Dyson miał jednak rację: zbocze było strome i wyjątkowo zdradliwe. Amanda wysforowała się do przodu, ale uważała na każdy krok. Gdyby wywróciła się na oczach Dysona, musiałaby go chyba zabić, żeby zachować twarz.
Powoli schodziła w dół, wymijając wystające z ziemi korzenie. Między skałami rosły rachityczne drzewa z gałęziami wypalonymi do białości przez letnie słońce. Od czasu do czasu łapała się ich, żeby utrzymać równowagę, i czuła pod palcami szorstką korę. Kamieniołom miał jakieś pięćdziesiąt metrów głębokości i kiedy stanęła na dnie, poczuła ogromną ulgę.
Chwilę później usłyszała chrzęst osuwających się kamieni i pojawił się Dyson.
A potem zaległa kompletna cisza.
Panowała tutaj nieprzyjemna atmosfera, nieco upiorna, jakby nie z tego świata. Na tym odludziu było znacznie chłodniej niż na leżącym wyżej, skąpanym w słońcu pustkowiu. Amanda rozejrzała się dookoła, przyglądając się skałom i kępom żółknących krzaków. Miała wrażenie, że znalazła się w labiryncie.
Elliot Hick dał im jednak wskazówki, jak się w nim poruszać.
– Tędy – powiedziała.
Kilka godzin wcześniej w jednym z okolicznych domów aresztowano dwóch nastolatków. Chłopcy nazywali się Elliot Hick i Robbie Foster. Pierwszy był na krawędzi histerii, drugi sprawiał wrażenie spokojnego, wręcz wypranego z emocji. Obaj mieli w rękach noże i jakieś notesy, byli od stóp do głów wymazani krwią. Przewieziono ich do komisariatu w celu przesłuchania, lecz zanim wsiedli do radiowozu, Hick zdążył poinformować jednego z funkcjonariuszy o tym, co się stało i gdzie doszło do tragicznych wydarzeń.
To niedaleko stąd, wyjaśnił chłopak.
Jakieś sto metrów.
Amanda zaczęła kluczyć między skałami. Nie spieszyła się: szła powoli, ostrożnie stawiając kroki. Panująca dookoła cisza miała w sobie jakiś złowrogi ciężar. Na dnie kamieniołomu człowiek czuł się jak głęboko pod wodą. Na samą myśl o tym, co za chwilę zobaczy, ścisnęło ją w żołądku. Jeśli Hick mówił prawdę, czekał ją straszliwy widok. Ciągle istniała jednak szansa, że chłopak kłamał i że był to tylko dziwaczny dowcip.
Wyciągnęła rękę i odsunęła na bok kurtynę zwisających do ziemi kolczastych gałęzi. Sam pomysł, że chodziło tylko o głupiego psikusa, wydawał się absurdalny. Wolała jednak takie rozwiązanie niż to, co mogła za chwilę zobaczyć…
Zatrzymała się w pół kroku.
Spełniły się jej najgorsze przewidywania.
Dyson stanął obok niej. Oddychał trochę szybciej, ale nie wiedziała, czy była to zadyszka po zejściu na dno kamieniołomu, czy też reakcja na to, co mieli przed oczami.
– Jezu Chryste – jęknął.
Zobaczyli sześciokątną polanę ze skalistym, ale w miarę równym gruntem. Dookoła rosły drzewa i gęste zarośla. Panowała mroczna atmosfera, miejsce wydawało się niemal idealne na odprawianie jakichś okultystycznych ceremonii. Ślady tego, co się tutaj wydarzyło, jeszcze wzmacniały pierwsze wrażenie.
Pięć metrów przed nimi, na samym środku polany, znajdowały się zwłoki ustawione w pozycji na klęczkach, jakby do modlitwy. Chude ramiona opadały luźno ku ziemi niczym połamane skrzydła. To był nastoletni chłopiec. Miał na sobie krótkie spodenki i podwinięty pod same pachy T-shirt. Ubrania były tak mocno zakrwawione, że nie dało się ustalić ich koloru. Amanda omiotła wzrokiem ciało: na torsie widniały liczne rany kłute zadane najprawdopodobniej nożem. Na nagiej skórze w okolicach ran były brązowe plamy zaschniętej krwi. Obok głowy ledwie trzymającej się tułowia i przekrzywionej pod dziwnym kątem znajdowała się większa czerwona kałuża. Na szczęście twarz była odwrócona w drugą stronę.
Beznamiętny, przypomniała sobie Amanda.
Powściągliwy.