Pokusa ZŁA. M. Robinson. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: M. Robinson
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Эротика, Секс
Год издания: 0
isbn: 9788378897699
Скачать книгу
dnia.

      Wybieraj.

      O wiele łatwiej jest winić innych, chociaż wybór należy do ciebie.

      To ludzkie.

      JEDEN

*D*

      – Ty pieprzona, głupia pizdo! Kazałem ci się ruszać? Pozwoliłem ci ode mnie odejść? Hę?

      Aż zbyt dobrze znałem te wrzaski.

      – Beze mnie jesteś niczym, Jasmine, NICZYM! Masz szczęście, że w ogóle możesz ze mną być, głupia suko. Gdzie są moje dzieci?

      Mocniej przytuliłem siostry.

      – Zasłońcie uszy – powiedziałem, zakrywając własne. – Tak jak was uczyłem.

      Uśmiechnęły się niemrawo.

      – Rick, proszę, uspokój się – chlipała mama.

      Wiedziałem, że on nie okaże wyrozumiałości. Nigdy tego nie robił.

      Skurwiel.

      – Pierdol się! Gdzie są moje dzieci?

      – Kochanie…

      Usłyszałem dźwięk trafiającej w coś pięści, a następnie głuchy odgłos ciała padającego na ziemię.

      – Wstawaj, do kurwy nędzy! Jeszcze z tobą nie skończyłem!

      Jęknęła z bólu.

      – Hej… – szepnąłem, uśmiechając się lekko do moich małych siostrzyczek.

      Liv miała sześć, a Alexis dziewięć lat. Dwunastoletniej Lauren nie było w domu. Poszła uczyć się do koleżanki i wkrótce powinienem iść ją odebrać.

      – Dziewczyny, chcę, żebyście mi coś zaśpiewały… Okej?

      Obie spojrzały na mnie, zmieszane i przestraszone. Zawsze ten strach. Bardzo starałem się być silny oraz ignorować odgłosy bicia i szamotaniny dochodzące z salonu.

      Mama nigdy nie płakała ani nie krzyczała, niezależnie jak mocno ją uderzył ani jak bardzo była przerażona. Przy dzieciach zawsze ukrywała swoje prawdziwe uczucia. To, co widziało się na zewnątrz, nigdy nie odzwierciedlało tego, co przeżywa w środku.

      Dziewczynki już spały, dopóki nie zbudziły ich odgłosy kłótni. Jak zwykle w takich sytuacjach, tak i teraz czmychnęły do mojej sypialni, gdzie się ukryliśmy.

      – Devon, tatuś znów krzywdzi mamusię! – zawołała Liv ze łzami spływającymi po jej ślicznej buzi.

      – Tatuś zawsze krzywdzi mamusię – dodała Alexis z dziwną nutką w głosie, której nigdy dotąd u niej nie słyszałem.

      – Ciiii… Dziewczyny, pamiętacie piosenkę, którą śpiewałyście w samochodzie tamtego dnia?

      Przytaknęły.

      – Chcę, żebyście obie weszły do mojej szafy i jak najgłębiej się ukryły. Abyście zakryły uszy i śpiewały. Okej? Chcę, byście śpiewały tak głośno, żeby nie słyszeć nic innego. Możecie to dla mnie zrobić?

      Znów skinęły głowami.

      – W porządku, do startu, gotowe, już!

      Zsunęły się z łóżka i popędziły ku mojej szafie. Wziąłem głęboki oddech i sięgnąłem po ukryty pod łóżkiem kij baseballowy. Zacząłem zasuwać drzwi ich kryjówki.

      – Devonie? – Głos Alexis skłonił mnie, bym przykucnął i spojrzał jej w oczy. – Proszę, nie zostawiaj nas. Obiecaj, że wrócisz. Devonie, nie prowokuj go za bardzo. Mamusi będzie przykro, a ja nie chcę więcej widzieć, jak się smuci. Tatuś nie będzie dla niej miły, jeśli go zdenerwujesz.

      Uśmiechnąłem się do niej uspokajająco.

      – Wiem, kochana. Spróbuję to jakoś naprawić, okej?

      – Kocham cię.

      – Ja też cię kocham.

      Jej ramiona tak ciasno oplotły moją szyję, że poczułem, jakby to było nasze pożegnanie. Pocałowałem ją w czubek głowy i patrzyłem, jak chowa się w kącie szafy, zakrywając rączkami uszy, jak Liv, i wtedy obie zaczęły śpiewać. Ściągnąłem z wieszaków kilka swetrów i koszul, by przykryć nimi dwie drobne sylwetki. Gdy nie było już ich widać ani słychać, poczułem ulgę.

      Chwyciłem kij i wyszedłem z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

      To, co zobaczyłem w salonie, niemal zwaliło mnie z nóg. Mama leżała na ziemi z twarzą zalaną krwią, trzymając się za wygięte pod nienaturalnym kątem ramię. On sterczał nad nią, a gdy usłyszał moje kroki, nasze oczy się spotkały.

      – Tu jesteś, mały gówniarzu! – Przekrzywił na bok głowę i uśmiechnął się. – Na co ci to?

      W odpowiedzi uniosłem kij i zamachnąłem się na szklaną statuetkę, którą otrzymał wraz z tytułem Policjanta Roku.

      Co za pieprzony żart.

      Odłamki szkła rozsypały się po linoleum.

      – To na ciebie, skurwysynu! – wrzasnąłem.

      Jego oczy rozszerzyły się w zdumionej wściekłości.

      – Zapłacisz mi za to.

      – Odpierdol się od mojej matki.

      Spojrzał w dół na nią i z powrotem na mnie, uśmiechając się złowieszczo. I wówczas wszystko potoczyło się błyskawicznie…

      Usiadłem na łóżku, budząc się zdyszany i oblany zimnym potem. Chwyciłem się za serce, które zdawało się walić, jakby lada moment miało wyskoczyć z piersi.

      – Jezu… – Wypuściłem powietrze, starając się wyrównać oddech.

      Gwałtownym ruchem ściągnąłem z siebie prześcieradło i pochyliłem się nad krawędzią łóżka. Odgarnąłem włosy z twarzy, próbując uspokoić nerwy i zapanować nad oddechem. Zerknąłem na zegarek. Wskazywał trzecią nad ranem. Potrząsnąłem głową, starając się odegnać obrazy pojawiające się wciąż od nowa w mojej głowie. Wiedziałem, że już nie zasnę. Przez resztę nocy przewracałbym się tylko z boku na bok, jak zawsze po takim śnie.

      Wstałem, by przywitać nowy dzień.

*B*

      Pamiętam, jakby to było wczoraj, dzień moich szesnastych urodzin.

      – Brooke, piękności, obudź się. Dziś są twoje urodziny.

      Na dźwięk głosu mamy moje powieki zatrzepotały i otworzyłam oczy. Uśmiechnęłam się, kiedy zobaczyłam nad sobą jej piękne oblicze i dyndający nad moją twarzą kluczyk.

      Wciągnęłam gwałtownie powietrze.

      – Nie!

      Skinęła głową, a ja wyskoczyłam z łóżka. Uścisnęłam ją mocno, niemal pozbawiając tchu.

      – Jesteś szczęśliwa? – dopytywał z tyłu tata, lekko się śmiejąc.

      Przytaknęłam energicznie i ruszyłam ku niemu, by zaraz ciasno opleść rękami i nogami jego smukłą, dobrze zbudowaną sylwetkę.

      – Dziękuję! Dziękuję! Dziękuję, tatusiu!

      – Hej, ja też pomagałam – zaznaczyła mama, przytulając nas do swojej drobnej piersi.

      Nigdy bym nie pomyślała, że faktycznie planują kupić mi samochód, choć miałam pewne podejrzenia. Zawsze byłam wspaniałą córką, ze średnią 3,8, do tego kapitanem drużyny cheerleaderek, a wraz z młodszymi siostrami udzielałam się charytatywnie.

      – Jakże mogłabym odmówić najstarszej córce, mojej dumie i szczęściu, jej własnego audi?

      Odsunęłam