– Cicho, Jae-hee! – Soo-hee podniosła głos, odwracając się nagle w moją stronę. – Musisz się nauczyć odpowiedniego zachowania. Dam go matce, gdy wróci z fabryki. Ummah powinna to przeczytać jako pierwsza. Wracaj do obowiązków.
Soo-hee zawsze karciła mnie jak matka, a ja nie lubiłam tego słuchać. Weszłam więc do domu, aby wyciągnąć spod zlewu kapustę. W czasie przygotowywania warzyw myślałam cały czas o kopercie w sukience siostry. Podejrzewałam, że wyślą nas na zimę do pracy w fabryce. Kiedy niedawno wychudzony japoński zarządca z wielkimi uszami przyszedł, żeby odebrać tegoroczne plony, powiedział nam, że Japończycy potrzebują robotników do zakładów przemysłowych, by wsparli ich działania wojenne.
– Odnosimy wspaniałe zwycięstwa nad Amerykanami! – oznajmił, wspinając się na swoją starą ciężarówkę, pełną teraz warzyw, które z takim trudem uprawiałyśmy przez wiele miesięcy. – Jeśli będziecie posłuszne, parszywi Amerykanie uciekną za ocean i nigdy nie odważą się wrócić.
Odpalił silnik i kilkakrotnie próbował wrzucić właściwy bieg.
Gdy ciężarówka trzęsła się już na wybojach, zarządca mocno wychylił głowę przez okno, a ja spodziewałam się ujrzeć jego łopoczące na wietrze uszy.
– Wtedy zostaniecie nagrodzone za wszystkie swoje wyrzeczenia! – krzyknął. – Będziecie szczęśliwe, że jesteście japońskimi poddanymi!
Po kilku godzinach, gdy słońce zaszło już nad doliną, a wieczór zrobił się chłodny, na stole stały już dwa garnki warzyw zanurzonych w słonej wodzie.
Nasze gospodarstwo było największe w okolicy. W dzieciństwie myślałam, że duży biały dom to pałac, a otaczające go pola – pałacowe ogrody. Ojciec był cesarzem, matka – cesarzową, a ja – piękną księżniczką. Nasi sąsiedzi ze swoimi niskimi domami i niewielkimi polami, które przypominały nieco większe grządki, byli tylko poddanymi w tym cesarstwie. Szczerze mówiąc, często traktowałam ich jak służących.
Tamtego wieczoru nasz dom był już brudny i zaniedbany, a od dachu często coś odpadało. Pola zarosły chwastami. Ciężka praca przez całe lato nie zapewniała nam pożywienia nawet na zimę. Przez kilka najbliższych miesięcy matka – tak jak wszyscy sąsiedzi – będzie musiała błagać o każdy dodatkowy worek ryżu.
Wydawało mi się, że czekamy na nią całą wieczność. Siedziałyśmy przy niskim stole, jedząc kolację: kapustę i garść ryżu. Duży pokój połączony był z kuchnią, jadalnią i pomieszczeniem, w którym spędzaliśmy czas całą rodziną. To tam matka uczyła nas czytać i pisać. Na końcu kuchni zajmował miejsce wielki żelazny piec produkujący ciepło do ondol – podpodłogowego systemu ogrzewania. Drewnianą podłogę wygładziły stopy wielu pokoleń moich przodków. W kuchni stały dwa drewniane stołki, a w jadalni mieliśmy niski stół. Przesuwane drzwi z kratką oddzielały duży pokój od sypialni, gdzie na podłodze leżały maty tatami i znajdowała się zdobiona szafka. Matka, pomimo próśb ojca, nie pozwoliła jej sprzedać. Byłam z tego bardzo zadowolona.
Kiedy skończyłyśmy jeść, Soo-hee zostawiła na stole porcję ryżu i warzyw dla matki. Spodziewałyśmy się, że niedługo zobaczymy ją na drodze razem z innymi kobietami z fabryki mundurów, w której pracowała od czasu żniw. Mama była bardzo inteligentna – zbyt inteligentna, żeby marnować się w takim miejscu. Uwielbiała czytać. Nasz dom wypełniały książki, z których ona i appa byli bardzo dumni – w języku chińskim i japońskim, a nawet kilka w hangulu, chociaż posiadania tych ostatnich Japończycy zakazali. W biblioteczce mieliśmy obszerne powieści, nauki Konfucjusza oraz chińską poezję. W naszej kolekcji była nawet literatura państw zachodnich, czyli dzieła Szekspira, Tołstoja czy Dickensa, przetłumaczone na chiński albo japoński bądź napisane w hangulu.
Najbardziej lubiłam Dickensa. Często po skończeniu książki rozsiadałam się w dużym pokoju i z zamkniętymi oczami wyobrażałam sobie ekscentryczną pannę Havisham i podstępnego Compeysona z Wielkich nadziei albo brukowane ulice Londynu oraz Fagina i Artfula Dodgera z Olivera Twista. Uwielbiałam te chwile. Jak również takie, kiedy po całym dniu pracy w polu siadywaliśmy we czwórkę i czytaliśmy tak długo, aż nie zaczęły nam się zamykać oczy. Dzięki książkom nauczyłam się japońskiego i chińskiego.
Kiedy byłam dzieckiem, władze prowincji zażądały, żeby wszyscy Koreańczycy mówili po japońsku. Ten język nigdy mi się nie podobał – według mnie każdy, kto mówił po japońsku, brzmiał, jakby był wściekły. Nie chciałam sprawiać takiego wrażenia, a poza tym nie lubiłam, gdy ktoś mi rozkazywał, używałam więc koreańskiego. Matka nalegała, żebyśmy przy niej mówiły po japońsku, ale Soo-hee nie miała takich zdolności językowych jak ja, więc było to trudne do zrealizowania.
Soo-hee urodziła się w roku królika, ale brakowało jej uroku ludzi spod tego znaku, jak również urody i zgrabności – jakby wszystkie bardziej atrakcyjne rysy matki i ojca nawzajem się wyeliminowały. Ale była też cicha i delikatna, oczywiście z wyjątkiem sytuacji, gdy mnie karciła. Matka wolała Soo-hee, a ojciec mnie, chociaż wiem, że bardzo kochał nas obie.
Moja starsza siostra nie grzeszyła bystrością. Zdarzało się jej nie zrozumieć żartu, siedziała wtedy ze zmieszaną miną i czekała, aż wszyscy skończą się śmiać. Rodzice musieli jej pomagać z czytaniem i pisaniem, a mnie kazali uczyć ją japońskiego.
Teraz dla zabicia czasu usiadłyśmy na podłodze dużego pokoju, a ja zaczęłam lekcję.
– Jak się mówi „owca”? – zadałam pytanie.
Soo-hee myślała przez chwilę, po czym potrząsnęła głową. Westchnęłam z bezradności.
– Czy to naprawdę takie trudne? Hitsuji to owca. A „drzewo”?
– To znam – ucieszyła się Soo-hee. – Moku.
– Tak! – potwierdziłam. – Widzisz, jakie to proste? Musisz szukać schematów i tego, co już znasz, aby dopasowywać inne słowa. A żeby je dobrze wymówić, musisz udawać, że jesteś Japończykiem. To jak aktorstwo.
– W ten sposób? – Siostra wstała i wypięła pierś. – Musicie mówić po japońsku! – zawołała po koreańsku.
Zaczęłam się śmiać i też wstałam.
– Właśnie tak! – powiedziałam. – Ale używaj japońskiego!
Wyprężyłam się tak jak ona.
– Jesteście teraz japońskimi poddanymi! – zakrzyknęłam, grożąc Soo-hee palcem. – Musicie się nauczyć posłuszeństwa!
Obie śmiałyśmy się, zakrywając usta dłońmi. Jednak nasza radość nie trwała długo. Soo-hee posmutniała.
– Będziesz musiała mówić po japońsku za mnie, mała siostro – rzekła. – Rozumiem ten język, ale nie umiem dobrać słów, gdy mam coś powiedzieć.
– Dlaczego muszę to robić? – dziwiłam się. – Dlaczego ja potrafię się nauczyć, a ty nie? Pewnie przyniósł cię bocian i nie jesteś moją prawdziwą siostrą.
Uśmiechnęła się, ale widziałam, że ukrywa zakłopotanie. Zraniłam jej kibun – uczucia i honor. Od razu ją przeprosiłam.
– Jae-hee – zaczęła spokojnie – jesteś bystra, tak jak matka i ojciec. Masz większe szczęście i jesteś ładniejsza. Urodziłaś się w roku smoka. Musisz uważać na dary, które otrzymałaś.
Miała rację. Często mówiłam coś bez zastanowienia. Wpadałam przez to w tarapaty,