Ogarnia mnie złe przeczucie. Tata miał rację, twierdząc, że to niebezpieczne. Zerkam w stronę taksówki. Kierowca uważnie mi się przygląda. Jak on to ujął? Poważna sprawa. Przesuwam palcem po grzebieniu. Przed oczami staje mi dwugłowy smok z kości słoniowej. Odwracam się do domofonu i biorę głęboki oddech. Wciskam guzik. Po chwili słyszę kobietę mówiącą coś po koreańsku.
Przedstawiam się. Zapada niezręczna cisza, podczas której zaczynam mieć wątpliwości, czy na pewno zadzwoniłam do właściwego mieszkania. W końcu kobieta odzywa się perfekcyjną angielszczyzną.
– Dzień dobry. Bardzo się cieszę, że przyszłaś.
Instruuje mnie, bym wjechała windą na szóste piętro. Mam szukać trzeciego mieszkania po lewej. Słyszę brzęczenie otwieranych drzwi i wchodzę na korytarz. Wnętrze jest ohydne. Lampy za mocno świecą, zbyt dokładnie eksponując poplamioną wykładzinę i pomazane ściany. Pod jedną z nich zauważam budkę telefoniczną z wystającym kablem w miejscu, w którym kiedyś był aparat. Wsiadam do windy i jadę na szóste piętro. Po chwili słuchania niemiłosiernego trzeszczenia jestem na miejscu. Na końcu ciemnego korytarza odnajduję mieszkanie nr 627. Przełykam ślinę i pukam. Drzwi otwiera mi starsza kobieta.
CZTERY
Kobieta jest ubrana w luźne ciemne spodnie postrzępione na brzegach i białą bluzkę, na którą narzuciła cienki bawełniany sweterek. Gęste siwe włosy opadają jej na plecy. Ma piękną cerę i intensywne, ale pełne sympatii spojrzenie. Jedyne niedoskonałości, jakie zauważam, to niewielkie blizny na górnej wardze i nad okiem.
– Dzień dobry. – Lekko się kłaniam.
Przygląda mi się z dziwnym uśmiechem i odsuwa nieznacznie od drzwi, mówiąc:
– Proszę, wejdź.
Pamiętam o zdjęciu butów i wchodzę do małego, lecz bardzo zadbanego mieszkania. Jest niewiele większe od naszego gabinetu. Czuć słodko-ostry zapach kimchi. Widzę niski kredens, lekko zardzewiały zlew, ceramiczną kuchenkę z dwoma palnikami i malutką lodówkę. Pod jedynym oknem znajduje się tani stolik, na którym rzucają mi się w oczy dwa zdjęcia w drewnianych ramkach. Na parapecie w szklanej misie pływa fioletowy kwiat.
Kobieta wskazuje na stół i zachęca, żebym usiadła. Ma idealną postawę, taką samą widziałam u kobiet z koreańskich wyższych sfer. Nadal przenikliwie na mnie patrzy. Zaczynam żałować, że nie ułożyłam włosów i nie wybrałam sukienki zamiast jeansów.
– Musiało ci być bardzo przykro, że nie mogłaś porozmawiać z matką – odzywa się wreszcie. Wciąż nie mogę się nadziwić, jak dobrze mówi po angielsku. Wcale nie słyszę charakterystycznego dla Azjatów akcentu.
– To prawda. – Kiwam głową. – Skąd pani wie o spotkaniu?
– Jestem wolontariuszką w sierocińcu – odpowiada. – Od dwudziestu lat.
Chwileczkę. Nieco ponad dwadzieścia lat temu trafiłam do domu dziecka. To wszystko zaczyna być przerażające. Źle zrobiłam, że tu przyjechałam. Chcę, by wizyta zakończyła się jak najszybciej, więc mówię, że chyba nie powinnam zatrzymywać grzebienia i że przyszłam go zwrócić.
– Możesz zmienić zdanie, gdy usłyszysz, co mam do powiedzenia.
Zaczynam nerwowo poprawiać włosy, bo kobieta nie spuszcza ze mnie wzroku. Gdy dociera do mnie, że wciąż nie wiem, jak się nazywa, pytam ją o imię.
– Nazywam się Hong Jae-hee. Jestem twoją babcią.
– Słucham?
Biorę głęboki wdech. Zaczynam na nią patrzeć zupełnie inaczej. I nagle coś do mnie dociera. Kiedy dziecko spogląda na twarze swoich biologicznych rodziców, widzi w nich siebie. Zauważa, że ma oczy matki albo podbródek ojca. Przez dwadzieścia lat nie znałam tego uczucia. Aż do teraz. Jesteśmy podobne – mimo sześćdziesięciu lat różnicy. Kobieta ma drobną figurę i wysokie kości policzkowe – zupełnie jak ja. Po raz pierwszy w życiu widzę siebie w innej osobie. Nagle przestaje mi się spieszyć.
Próbuję sobie przypomnieć, jak w koreańskiej kulturze należy zwracać się do swoich dziadków.
– Bardzo mi miło – mówię ze spuszczonymi oczami. Pamiętam, że uczyli nas takiego zachowania podczas przygotowania do wycieczki. – Jak powinnam się do pani zwracać?
– Dopiero się poznałyśmy – stwierdza – więc może najlepiej będziesz się czuła, nazywając mnie po prostu panią Hong.
– Dobrze, pani Hong – odpowiadam natychmiast.
– Twoja matka adopcyjna zmarła w zeszłym roku…
Przed oczami staje mi obraz umierającej mamy. Czuję się winna, bo tak egoistycznie ucieszyłam się z tego, że poznałam kogoś ze swojej koreańskiej rodziny. Patrząc w podłogę, przytakuję.
– To trudne, gdy traci się ukochaną osobę, prawda?
– Kochała mnie – mamroczę. – A ja kochałam ją. Bardzo to przeżyłam. Chyba dlatego postanowiłam tu przyjechać i poznać biologiczną matkę. Powiedzieli, że zmarła podczas porodu. Co się stało? Jaka ona była? Czy mam rodzeństwo? Wie pani, kto jest moim ojcem?
Pani Hong odwraca się w stronę okna. Unosi wysoko podbródek, ale spojrzenie ma łagodne.
– Masz wiele pytań, Ja-young.
– Ja-young? No tak, to pewnie moje imię. Moi rodzice dali mi na imię Anna.
– Dobrze, Anno. Powiedziałaś, że przyniosłaś grzebień. Czy możesz mi go dać?
Wyjmuję paczuszkę z kieszeni i kładę na stole. Hong Jae-hee wpatruje się w nią, ale jej nie dotyka. Mija minuta, może dwie. Dopiero wtedy ostrożnie odwija tkaninę. Kiedy patrzy na grzebień, podnosi dłoń do ust, a linie wokół jej oczu się pogłębiają. Mam wrażenie, że za chwilę zacznie płakać.
– Nie wyjmuję go zbyt często – wyjaśnia. – Przywołuje zbyt wiele bolesnych wspomnień.
Przesuwam się na brzeg krzesła.
– Przepraszam, że pytam, pani Hong, ale dlaczego pani nie sprzeda grzebienia? Wygląda na to, że go pani nie chce. Na pewno jest wiele wart, a dzięki temu trafiłby w lepsze… We właściwe ręce.
– Wiele razy mnie do tego namawiano – przyznaje. – Jednak nie mogłam tak postąpić. Jest zbyt ważny, żeby go sprzedać, Ja-young… Anno. Musisz go zatrzymać.
– Ale doktor Kim, nasz przewodnik, powiedział, że nie mogę tego zrobić. Twierdzi, że jest jakieś prawo, które zabrania wywożenia z kraju rodzinnych pamiątek.
Jej twarz się zmienia.
– Pokazałaś mu go?
– Mu… musiałam – tłumaczę się. – Zauważył, że go mam.
– Co dokładnie powiedział?
– Że powinnam mu go oddać, by trafił do odpowiednich ludzi.
Pani Hong cmoka z niezadowoleniem.
– Niedobrze. On może wiedzieć, co to jest.
Zawija grzebień i kładzie na stole.
– Anno, zależało mi, żebyś tu przyszła, ponieważ mam do ciebie dwie prośby. Po pierwsze, chcę ci opowiedzieć moją historię o grzebieniu z dwugłowym smokiem. Po wysłuchaniu tego, co mam do powiedzenia, zrozumiesz, jakie jest moje drugie życzenie.
– Oczywiście – zgadzam się. – Chętnie posłucham pani opowieści, ale nie chcę wpaść w kłopoty.
– Gdy poznasz tę historię, zrozumiesz, co jest słuszne.
Wzdycham