– Dobrze, niech ci będzie. Jaki jest następny etap?
– Numer jedenaście – westchnęła Scarlet – „To ta chwila, gdy po raz pierwszy poczujesz, że on jest twoim domem”. Czy to nie brzmi cudownie?
Pomimo gorzkiego, wrodzonego cynizmu, Savannah musiała przyznać, że tak właśnie brzmiało. Gdy zakochała się w Patricku, zaczęła rozumieć, jak cudownie byłoby oddać się komuś w całości i wiedzieć, że ta osoba czuje to samo. Tak, to byłoby cudowne: mieć pewność, że jest bezpieczna, i że ich życia są ze sobą nierozerwalnie splecione, połączone raz na zawsze.
Zmusiła się do przypomnienia sobie tej okrutnej satysfakcji, którą ujrzała tamtego dnia w jego oczach. Wyznał wtedy, że kłamał by zniszczyć jej reportaż o defraudacji w firmie finansowej swojego ojca, a ona – głupia naiwniaczka, która myślała, że się w nim zakochuje – nic dla niego nie znaczyła. Była po prostu kolejną z dziewczyn, którą się zabawił.
– Sorry, mała – powiedział, siląc się na żal. – Było miło, ale się skończyło. Muszę jednak przyznać, że napisałaś prawdziwe arcydzieło; każdy kto je przeczyta będzie winił za wszystko wspólników mojego ojca.
– A więc to on stał za tym wszystkim? Od samego początku? To on oszukał tych wszystkich ludzi?
– Jedyne co się teraz liczy to to, co myślą ludzie. A ty nam pomogłaś. Zrobiłaś wiele dla naszej… sprawy.
– Ale… ale on ich wszystkich oszukał… – jej głos się załamał, gdy zdała sobie sprawę z tego, co napisała – przecież to znaczy, że mój tekst w Sentinelu to same oszczerstwa. O boże… to zniszczy moją karierę!
– Jesteś twarda, dzieciaku. Przecież z maleńkiej mieściny na końcu Wirginii dotarłaś aż do Nowego Jorku, prawda? Dasz sobie radę.
Jednak tak się nie stało; w tamtej chwili rozpadł się cały jej świat. Savannah straciła pracę z chwilą, gdy do redakcji zaczęły spływać pierwsze listy z pogróżkami. Sentinel wydrukował osobny artykuł, w którym odcinał się od jej reportażu, lecz było już za późno. Wspólnicy ojca Patricka wytoczyli pozew o zniesławienie: domagali się ponad trzech milionów dolarów odszkodowania.
Savannah była skończona. Zerwała umowę najmu, spakowała walizki i ze spuszczoną głową wróciła do domu. Tylko Scarlet i jej rodzice znali prawdę; znajomym powiedziała, że wzięła wolne lato by pomóc w organizowaniu ślubu siostry w Danvers. Większość mieszkańców tego małego, sennego miasteczka cieszyła się z jej powrotu: „Wspaniale, że wróciłaś kochanie! W samą porę na ślub Scarlet!”.
– Katie Scarlet, oświadczam, że przez Ciebie nabawię się cukrzycy. Robi mi się niedobrze od tej całej słodkości. Proszę, skończmy zanim zwymiotuję. Co jest pod numerem 12?
– Numer 12: „Ta chwila, gdy uświadamiasz sobie, że kocha cię równie mocno jak ty jego”.
– I co dalej? – Savannah spytała półżartem.
– Wtedy… jesteś gotowa być z nim na zawsze – odpowiedziała poważnym tonem Scarlet i z rozmachem zamknęła magazyn. Savannah patrzyła na nią z pogardliwym uśmieszkiem.
– Muszę zmykać, Vanna. Wieczorem idziemy do klubu, na obiad i tańce. Na pewno nie chcesz się z nami wybrać? Trent mógłby cię z kimś poznać.
– Pewnie z którymś ze swoich kolegów ze szkoły, młodszym ode mnie o pięć lat? Albo jeszcze lepiej – przyprowadziłby swojego brata, Lance’a? Dzięki za propozycję, Scarlet, ale się nie skuszę. Bawcie się dobrze.
Kocha cię tak samo mocno, jak ty jego. Gdy za Scarlet zamknęły się drzwi, myśli Savannah wypełniły te słowa. Poczuła, że robi jej się słabo: jej serce ścisnęła tęsknota, którą starała się zignorować. Już raz pozwoliła sobie na miłość i tamto uczucie ją zaślepiło. Została oszukana, skrzywdzona i zniszczona. Straciła dom i pracę; wszystko, do czego dążyła, przepadło. Spojrzała na dwójkę blondwłosych chłopców, jadących na rowerach przystrojonych na jutrzejszą paradę Dnia Pamięci; patrzyła na nich i usiłowała znaleźć jakieś dobre strony tego, co ją spotkało. Chociaż bardzo się starała, nie przychodziło jej nic do głowy. Całe życie usiłowała wyjechać z Danvers w Wirginii, a teraz znów tu była: w miejscu, w którym zaczęło się jej życie, i z którego zawsze chciała uciec.
Z rozmyślań wyrwał ją telefon, który zaczął wibrować w tylnej kieszeni jej spodni. Savannah była zaskoczona. Jeszcze nie tak dawno temu jej życie obracało się wokół telefonu: była wschodzącą gwiazdą dziennikarstwa w Nowym Jorku i w poszukiwaniu sensacji dla Sentinela odbierała dziesiątki połączeń i wiadomości dziennie. Teraz wszystko się zmieniło: w ciągu ostatnich kilku tygodni jej telefon zadzwonił zaledwie kilka razy. Wyjęła go z kieszeni i spojrzała na numer wyświetlony na ekranie. Nie znała tego numeru kierunkowego: 602. Zastanowiła się; to musiało być Phoenix. Kto mógł zadzwonić do niej aż z Phoenix?
– Savannah Carmichael, New York Sent… tu Savannah.
– Cześć, Savannah. Tu Derby Jones.
– Cześć, Derby – to nazwisko nic jej nie mówiło. – W czym mogę ci pomóc?
– Może sobie przypominasz, gdzie się poznałyśmy – odpowiedziała kobieta rozbawionym głosem. – W Los Angeles, na Konwencji Dziennikarskiej Zachodniego Wybrzeża. Pisałam wtedy o…
– O opiece zdrowotnej dla seniorów! Pamiętam.
– Dokładnie! Wiedziałam, że zapamiętasz mój reportaż.
– Jestem jak te dziwne kobiety w parkach, które rozpoznają ludzi po imionach ich psów. Pani od Spota, pan od Rexa, dziewczyna od reportażu o zdrowiu staruszków.
Derby roześmiała się głośno.
– Nie wiem czy pamiętasz, ale wtedy zupełnie nie wiedziałam jak o tym napisać. Nie byłam pewna, od której strony powinnam poruszyć temat. Zostałaś ze mną do późna w nocy, przeglądałaś moje notatki, mówiłaś co powinnam zrobić. Gdy nadszedł poranek, wiedziałam jak powinnam zacząć.
– Pamiętam – uśmiechnęła się Savannah. – Cieszę się, że mogłam ci pomóc. Ten artykuł musiał być popularny?
– Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo. Stowarzyszenie Profesjonalnych Dziennikarzy dało mi za niego Nagrodę Słońca.
– „Słoneczną Dolinę”?
– Tak. Dostałam też podwyżkę i awans.
– To wspaniale, Derby! Pniesz się do góry – Savannah starała się brzmieć entuzjastycznie, chociaż wcale tak się nie czuła. Sukces jaki odniosła Derby przypomniał jej tylko o jej własnej porażce.
– A Ty spadasz na dół.
– Um… – nie wiedziała co odpowiedzieć; nie spodziewała się tych słów, które mocno ją zabolały.
– Jezu, przepraszam. Znowu to zrobiłam. Czasami plotę to, co mi ślina na język przyniesie.
– Rzeczywiście.
– Pozwól, że powiem dlaczego do ciebie zadzwoniłam. Obserwuję twoją karierę od tamtej konferencji: czytałam twoje artykuły, śledziłam historie, które opisywałaś. Pamiętam twój przełomowy artykuł o nowojorskim metrze. W pełni zasłużyłaś na nagrodę, którą otrzymałaś za reportaż o preferencyjnym traktowaniu niektórych prawników przez prokuratora okręgowego. Nie wspomnę nawet o tym, że przez tydzień siedziałaś z tyłu w radiowozach w Nowym Jorku i potem napisałaś ten świetny artykuł o zwyczajach tamtejszej policji. Jesteś szalenie utalentowana, Savannah. Lepsza od większości ludzi w tym biznesie. Nie wiem