Przeżuwając resztkę liści, Sójcza Łapa powrócił do wiercącego się Ropuszka i wypluł maź na łapę, by wsmarować ją w poparzone pokrzywą uszka.
Maluch jednak raptownie się odsunął.
– Nie dotykaj mnie! – miauknął, machając łapkami. Pierwsza porcja szczawiu poleciała wprost do sadzawki. Sójcza Łapa usłyszał plusk, gdy wpadła do chłodnej wody. Kipiąc ze złości, odwrócił się z powrotem do przeżutych liści.
– Im szybciej cię opatrzę, tym szybciej przestanie boleć. – Przesuwając się, raz jeszcze zderzył się ze Stokrotką. Na Klan Gwiazdy! – pomyślał z rozdrażnieniem. – Idź opiekować się Różyczką! – warknął. – Nie chcesz chyba, żeby też wpadła w pokrzywy? Ja się zajmę Ropuszkiem. – Strzepnął ogonem. – O ile usiedzi w miejscu!
– Na pewno nic mu nie będzie? – miauknęła z obawą Stokrotka.
Sójcza Łapa wziął głęboki oddech, przypominając sobie słowa Liściastej Sadzawki: Zachowaj spokój; to pomoże i tobie, i twoim pacjentom.
– Jeszcze żaden kot nie umarł od pokrzyw – mruknął przez zaciśnięte zęby.
– Postaraj się siedzieć spokojnie, skarbie – poprosiła Stokrotka, powoli wychodząc z legowiska medyczki. – Wrócę do ciebie, kiedy tylko upewnię się, że Różyczce nic się nie stało!
– Nie śpiesz się – wymamrotał pod nosem Sójcza Łapa. Przykucnął, aby przeżuć kolejne liście szczawiu, a potem powrócił do Ropuszka i pokrytym mazidłem językiem zaczął wsmarowywać lek w uszka kociaka. Ropuszek próbował robić uniki, ale Sójcza Łapa przycisnął go przednimi łapami do ziemi.
– Nie ruszaj się – wymamrotał między liźnięciami. Kociak głośno zawodził, ale uczeń medyczki nie zwracał uwagi na jego narzekanie. Wypuścił go z uścisku dopiero w momencie, kiedy całe uszy Ropuszka ociekały gorzkim sokiem. – Wiem, że cię boli, ale musisz się uspokoić. Nic ci już nie grozi. A teraz zostań tu, a ja pójdę po porcję szczawiu na twój nos.
Gdy się odwrócił, raptem wyczuł złość promieniującą z umysłu Ropuszka. Usłyszał, że kociak sunie łapkami po ziemi. Ten mały hultaj zamierał rzucić się na jego ogon!
Sójcza Łapa natychmiast odwrócił się w jego stronę.
– Ani się waż!
Ropuszek pisnął z zaskoczenia, gdy pysk Sójczej Łapy znalazł się tak blisko jego własnego, że dotknęli się wąsami.
– Skąd… Skąd wiedziałeś, co zrobię? – miauknął.
Sójcza Łapa przymrużył oczy.
– Nie jestem aż tak ślepy, jak ci się wydaje.
Kociak prędko się cofnął.
– Przepraszam!
– Możesz w końcu grzecznie usiąść?
– Tak! Przepraszam, tak!
Sójcza Łapa poczuł wyrzuty sumienia. Nie powinien straszyć niesfornego kociaka. Gdy przyniósł ze spiżarni kolejną porcję mazidła, tym razem położył je obok Ropuszka.
– Rozsmaruj to na łapkach, a potem wetrzyj sobie w nos i pyszczek – poprosił.
Roztrzęsiony Ropuszek niepewnie wsmarował maź w poparzone miejsca. Sójcza Łapa wyczuł, że jego ból powoli ustępuje; sok szczawiowy zaczął już działać. Z ulgą przyniósł kolejne liście i pomógł kociakowi wetrzeć papkę w sierść. Gdy pokryli już wszystkie bolące miejsca, Sójcza Łapa pomyślał, że da Stokrotce ziarenko maku, żeby podała je Ropuszkowi przed snem. Dzięki temu kociak uśnie spokojnie i nie będzie się drapał.
Wtem rozległ się trzask jeżynowych gałązek. Sójcza Łapa powąchał powietrze i wyczuł, że Liściasta Sadzawka wróciła z lasu z kocimiętką.
– Stokrotka powiedziała mi, że wpadłeś w pokrzywy! – Medyczka upuściła liście i natychmiast podbiegła do Ropuszka.
Sójcza Łapa usłyszał, jak głośno obwąchuje kociaka.
– Świetna robota, Sójcza Łapo – pochwaliła go. – Idealna ilość szczawiu.
Uczeń zastanawiał się, czy nie poskarżyć się mentorce, jakim trudnym pacjentem był Ropuszek.
– Powinieneś też dać mu małe ziarenko maku – poradziła Liściasta Sadzawka. – Dzięki temu w nocy nie będzie się budził. Poparzenia będą go swędzić jeszcze przez jakiś czas.
Wielkie dzięki za radę! – miał ochotę powiedzieć Sójcza Łapa, ale ugryzł się w język. Uznał, że musi przywyknąć do słuchania rad, których nie potrzebował. W przeciwieństwie do Ostrokrzewiastej Łapy i Lwiej Łapy pozostanie uczniem jeszcze przez wiele księżyców. Jako medyk będzie musiał nadal uczyć się od swojej mentorki i wykonywać jej polecenia nawet wtedy, gdy otrzyma już swoje pełne imię. Nie mógł nic na to poradzić.
– Dziękuję, Sójcza Łapo. – Pełne wdzięczności mruknięcie Ropuszka zupełnie go zaskoczyło. – I przepraszam, że byłem takim mysim móżdżkiem.
Sójcza Łapa nagle zaczął współczuć kociakowi.
– Byłeś przestraszony i obolały.
– Ale teraz już mi lepiej! Dzięki tobie. – Ropuszek zaczął kroczyć w kierunku wyjścia z legowiska.
– Nie poczekasz, aż przyjdzie po ciebie Stokrotka? – zawołał za nim Sójcza Łapa.
Ropuszek się zatrzymał.
– Wydaje mi się, że znajdę drogę powrotną do żłobka – mruknął.
Co za cwany futrzak – pomyślał z dumą Sójcza Łapa. Najwyraźniej jego wysiłki nie poszły na marne i udało mu się zasłużyć na szacunek Ropuszka.
Kiedy gałęzie jeżyn zamknęły się za kociakiem, Sójcza Łapa zabrał się za sprzątanie resztek papki.
– Przed nocą zaniosę ziarnko maku do żłobka – obiecał Liściastej Sadzawce, aby mentorka niepotrzebnie mu o tym nie przypominała.
Medyczka była jednak pogrążona we własnych myślach. Sójcza Łapa przerwał sprzątanie, kiedy wyczuł, że kotka wyraźnie się martwi. Jej umysł, choć wciąż przed nim zamknięty, drżał z niepewności jak światło odbite w wodzie. Gdy podchodziła do na wpół zapakowanego miodu, jej kroki były ciężkie, jakby ze zmęczenia z trudem odrywała łapy od ziemi. Pod moją nieobecność musiała pracować dwa razy ciężej – domyślił się Sójcza Łapa. Pozbierał pośpiesznie resztkę mazidła, odrzucił je w kąt i prędko pobiegł pomóc mentorce.
– Przepraszam, że nie miałem czasu tego dokończyć. – Przycisnął łapami miód, teraz owinięty już w liść rabarbaru, i przytrzymał mocno pakunek, podczas gdy Liściasta Sadzawka owijała go włóknami kory.
– Musiałeś zaopiekować się Ropuszkiem. – Jej głos był przemęczony. Czemu wcześniej tego nie zauważył?
– Sprawdzę zapasy – miauknął, zlizując z łap resztę szczawiowej mikstury. – Mówiłaś, że musimy upewnić się, co mamy w spiżarni, zanim nadejdzie pora spadających liści, prawda? Na wypadek, gdybyśmy musieli zebrać więcej ziół. – Potruchtał do skalnej szczeliny i wślizgnął się do środka, nim Liściasta Sadzawka zdążyła zaoferować mu pomoc.
Tę ciasną, ale użyteczną kryjówkę odkryli dopiero niedawno. Liściasta Sadzawka pozbywała się bluszczu, który podstępnie wił się po ścianach legowiska, by lada moment zanurzyć chciwe korzonki w cennych zapasach deszczówki, kiedy nagle zauważyła ją za roślinnością. Szczelina była tak wąska, że mógł przez nią przejść jedynie