1.
– Marko i Polo! Jesteście w domu?! – krzyknęła, ale odpowiedziała jej tylko cisza. – Hej, chłopaki! Przerwijcie to, co robicie, potrzebuję was! – wykrzyknęła Oliwia Korcz, jak tylko zatrzasnęły się za nią drzwi ich studenckiego mieszkania we Wrocławiu. – Chłopaki, bo wparuję do waszej sypialni! – ostrzegła ich, tłumiąc chichot.
Po dwóch minutach z jednej z sypialni wyłoniła się muskularna sylwetka Marko, czyli Marka Kłosowskiego. W pośpiechu narzucił na siebie szlafrok, który gdyby nie odziewał jego dobrze zbudowanego ciała, mógłby posłużyć Oliwii jako mały namiot – Marek liczył sobie ponad metr osiemdziesiąt wzrostu. Chłopak potarł dłonią swoją kwadratową szczękę z modnie wygoloną trymerem bródką w kolorze ciepłego karmelu, a jego zielone oczy ciepło spoglądały na miotającą się po kuchni Oliwię.
Minutę po nim w salonie pojawił się Polo, czyli Paweł Adamczyk.
Swoją muskulaturą nie odbiegał od Marko, był tylko pięć centymetrów od niego niższy. Miał łagodniejsze usposobienie, co potwierdzała jego owalna twarz i włosy w kolorze dojrzewającego zboża, które zaczesywał do góry. Poprawił okulary, które opadły mu na nos. Spoglądały spod nich życzliwe oczy w barwie zachmurzonego nieba.
Oliwia nie raz zaśmiewała się, że Mariusz Pudzianowski doczekał się godnych następców.
Marko i Polo byli parą najcudowniejszych gejów, jakich miała okazję poznać w swoim dwudziestotrzyletnim życiu. Oprócz tego, że chłopaki przyjaźnili się od czasów piaskownicy, kochali także sport pod każdą postacią. Ale najbardziej upodobali sobie wyciskanie ciężarów i boks.
Początkowo traktowali tę dziedzinę jako sposób na spędzanie wolnego czasu we dwójkę, a także pewnego rodzaju odskocznię od nieprzyjemnych zaczepek i docinków rówieśników w liceum. Ćwiczyli zaciekle każdego dnia. Rok później, kiedy obwód ich bicepsa się potroił, a pięścią potrafili postraszyć niejednego, owa banda chłystków ustąpiła w swoich atakach i dała sobie spokój z dręczeniem wyzwiskami duetu Marko i Polo.
Ten przydomek nadała im Oliwia. Tak do nich przylgnął, że mało kto mówił do nich po imieniu.
Poznała ich pierwszego dnia zajęć na wrocławskiej uczelni.
Stała przed tablicą ogłoszeń, szukając jakiegoś taniego mieszkania do wynajęcia i oczywiście współlokatora, który wraz z nią po połowie dzieliłby się rachunkami. Już wyciągała z torby swoje ogłoszenie, kiedy akurat pojawili Marek i Paweł, prześcigając się w wyliczaniu, jaki charakter powinien mieć ich przyszły współlokator, któremu odstąpią pokój w swoim mieszkaniu.
Oliwia stała z boku, dyskretnie się im przyglądając. Mimo że na pierwszy rzut oka nie obnosili się ze swoją orientacją i zażyłością, wystarczyło, że na nich spojrzała i po prostu wiedziała. Miała nosa do ludzi i podejrzewała, że i tym razem intuicja jej nie myli, a ci dwaj mogą okazać się nie tylko wspaniałymi towarzyszami, ale także idealnym materiałem na wieloletnich przyjaciół.
– Przepraszam – zagadała do nich nieśmiało. – Szukacie może współlokatora?
Mężczyźni wymienili się spojrzeniami, porozumiewając się bez słów.
– Zgadza się – padła krótka odpowiedź tego wyższego.
– A czy zgodzilibyście się na współlokatorkę? – zapytała odważnie. – Ja właśnie szukam mieszkania, nie widzi mi się dojeżdżać kilkadziesiąt kilometrów codziennie tam i z powrotem – wyjaśniła z nadzieją w głosie.
Obrzucili ją spojrzeniem, jakby bredziła trzy po trzy.
– To chyba nie jest… – zaczął ostrożnie Paweł, szukając odpowiednich słów, aby ją spławić.
– Nie będę wam przeszkadzać – wpadła mu w słowo. – Mogę zająć najmniejszy lub najbrzydszy pokój. Jestem spokojna, cicha, nie palę i nie piję – wyliczała swoje niewątpliwe zalety na palcach. – Nie mam chłopaka, więc nikt nie będzie plątał się nocami po mieszkaniu. – Zamilkła, nabierając powietrza w płuca i w napięciu czekała na ich odpowiedź.
Nie miała pomysłu, co mogłaby jeszcze dodać, żeby przekonać tych dwóch olbrzymów, aby ją przygarnęli. Bardzo zależało jej, żeby właśnie z nimi zamieszkać. Czuła, że przy nich będzie bezpieczna.
Kiedy nie mogli się zdecydować, Oliwia złapała się ostatniej deski ratunku. Złożyła ręce jak do modlitwy, błagalnie się w nich wpatrując swymi niebieskimi oczami.
– Będę was prześladować tak długo, aż się zgodzicie – zapowiedziała im buńczucznie. – A wierzcie mi, jak się na coś uprę, to wołami mnie nikt nie odwiedzie.
Zgodzili się, choć nie ukrywali, że robią to tylko po to, aby mieć święty spokój. Z góry zapowiedzieli, że w rachubę wchodzi okres próbny do końca roku. Od tamtej pory minęły już trzy lata, a Marko i Polo nigdy nie żałowali tamtej decyzji. O okresie próbnym zapomnieli już po miesiącu.
Stanowili nierozłączne trio przyjaciół, a z czasem rodzinę. Chłopaki wybrali fizjoterapię, a Oliwia dostała się na wydział farmakologii.
Teraz obaj patrzyli, jak miota się zdenerwowana po kuchni, rozpakowując zakupy, zrobione po drodze z kawiarni, w której dorabiała jako kelnerka.
Obaj kochali te zaledwie sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu z buzią w kształcie serca, niebieskimi oczami i małym zadartym noskiem, przyprószonym kilkoma piegami.
Oliwia tak jak chłopcy lubiła sport. Na co dzień ćwiczyła pilates, zachęcili ją też do ciężarków, dzięki temu po trzech latach miała ładnie wyrzeźbione ramiona i umięśniony brzuch, który wyraźnie rysował się pod obcisłą koszulką. Tylko oni tak naprawdę wiedzieli, jakie nogi skrywają się pod dżinsami, które tak lubiła. Były niesamowicie zgrabne, Oliwia zawdzięczała to tańcowi, w którym się zakochała jeszcze jako dzieciak. Ona jednak nie przywiązywała zbyt dużej uwagi do swojego wyglądu, dlatego też wcale nie zdziwiliby się, gdyby nie miała świadomości, jak wygląda jej ciało, jak apetycznie prezentuje się jej pełny biust, kształtna pupa i wąska talia.
– Oli, usiądź i spokojnie nam opowiedz, co cię tak wyprowadziło z równowagi. – Marko podszedł do dziewczyny, przyciągnął ją w stronę kanapy delikatnie, ale na tyle stanowczo, że bez słowa sprzeciwu podążyła za przyjacielem.
Na jej twarzy malowała się udręka.
– Byłam dzisiaj w banku zrobić przelew za ten ostatni semestr… – zaczęła mówić zrezygnowanym głosem. – Przez pisanie pracy licencjackiej i jej obronę zwyczajnie zapomniałam…
Obaj mogli przypomnieć jej, że powinna przejść do meritum, ale znali ją na tyle dobrze, że wiedzieli, kiedy mają milczeć i dać czas na wygadanie się.
– Zapytałam panią w banku, ile pieniędzy mi zostało – jęknęła zbolałym głosem. – I okazało się, że o wiele za mało. Nie starczy mi na te ostatnie dwa lata magisterki i praktykę, którą trzeba potem zrobić – pochyliła głowę, zanurzając ręce w miodowych włosach, które sięgały jej do pasa. – Wypłacałam je tylko na szkołę, ale biorąc kredyt studencki, nie wzięłam pod uwagę podwyżki czesnego.
Marko i Polo wymienili niespokojne spojrzenia.
– Ile ci brakuje? – zapytał spokojnie Polo, odsuwając włosy z jej twarzy.
Ciężko westchnęła.
– Zostało mi na opłacenie pierwszego semestru przyszłego roku akademickiego, a potem klapa, czyli jakieś… – zaczerpnęła powietrza, bo kwota była tak duża, że nie mogła przejść jej przez gardło – trzydzieści osiem kawałków, wliczając te trzy i pół tysiąca na wspomnianą praktykę. A to, co zarabiam, wystarcza mi na opłacenie czynszu i bieżące wydatki – wydusiła z siebie płaczliwym głosem.
Marko przygarnął dziewczynę do siebie, zamykając w swoich szerokich ramionach. Poczuła się w nich jak mała dziewczynka, bezpieczna jak nigdy wcześniej.
– Kochana, mamy początek czerwca. Masz prawie cztery miesiące, żeby znaleźć lepiej płatną pracę na pełny etat, będziesz musiała zacisnąć pasa – zasugerował Polo.
– A po rozpoczęciu roku złożysz podanie o stypendium. Jesteś chodzącym