Córka. Anne B. Ragde. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Anne B. Ragde
Издательство: PDW
Серия: Arcydzieła literatury norweskiej
Жанр произведения: Сказки
Год издания: 0
isbn: 9788366420212
Скачать книгу
id="ulink_97db27ef-bc51-516f-989f-5a950b624587">1 Gra słów: klar (niem.) – jasne, oczywiście; klar (norw.) – gotowy. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczek).

      – Proszę chwilę poczekać, odejdę kawałek i popatrzę – powiedziała Torunn.

      – Nie trzeba, wszystko mam tu pod kontrolą – odparł mężczyzna z północnym dialektem, zaciskając swoją potężną dłoń u podstawy masztu.

      – Ale przecież chcę sprawdzić. Zobaczyć, jak to wygląda.

      – Może sobie pani odpuści, co? To moja robota czy pani? Rany boskie, ile marudzenia.

      Jego ręka była wielka jak czerpak łopaty, palce zaciskały się wokół olbrzymiego kredowobiałego masztu niczym odnóża owada.

      Gigant, który wkroczył do Neshov nagle i niespodziewanie, piął się teraz ku niebu w całej swej okazałości. To coś zupełnie innego niż papier ścierny, taśma maskująca i puszki z farbą, które sama przytargałam do gospodarstwa – pomyślała Torunn. prowizoryczne materiały do remontu, upychane w reklamówki stawiane w korytarzu tak niezdarnie, że zaraz się przewracały, a cała zawartość lądowała na podłodze.

      Było to też coś zupełnie innego niż projekt realizowany w łazience na piętrze domu mieszkalnego, projekt co prawda złożony i przemyślany, ale ukryty za czterema ścianami.

      To tutaj będzie widoczne dla całego świata.

      Nie była w stanie oderwać wzroku od jego dłoni, od zaciskających się z niezwykłą siłą palców, widok ten wydał jej się nagle odrażający, brzydziły ją czarne włoski na stawie każdego palca, lśniące na sinawej skórze, w tak bliskim kontakcie z jej masztem flagowym.

      Ogarnęła ją ochota, by kazać mężczyźnie z północy rozluźnić chwyt, tak by jej nowy maszt obalił się na ziemię i roztrzaskał na kawałki, doskonałe na opał, drobne drzazgi, które od razu zajęłyby się ogniem, pozwalając płomieniom lizać ścianki pieca, piąć się wyżej ku grubszym szczapom, leżącym już w oczekiwaniu, suchym i kalorycznym. Bo właśnie tak trzeba rozpalać ogień, gdy człowiek chce się ogrzać, to tego właśnie nauczył ją Christer w Maridalen.

      Również jej stary maszt wystarczyłby na rozpałkę w wielu piecach, mógłby ogrzewać cały dom wieczór za wieczorem. A tymczasem miał zostać wywieziony, uzgodniła to z dostawcą, gdy zamawiała nowy, usługa była wliczona w cenę. Nowy maszt miał zaraz stanąć na jej podwórzu, jeszcze wyższy od poprzedniego, który zmienił się już w stos mniejszych, walcowatych fragmentów leżących na przyczepie – mężczyźni przywieźli ze sobą piłę mechaniczną.

      W czasie gdy cięli stary maszt, Torunn odeszła kawałek w stronę stodoły i zapaliła papierosa, stała tak, patrząc zza chmury dymu na Korsfjorden. Marszcząc czoło, wspominała tamten letni dzień, w którym przyniosła z chlewu małego prosiaka i pozwoliła mu biegać w trawie pod otwartym niebem, był taki radosny i pełen życia. Zaczęła się zastanawiać: czy to o to właśnie chodziło tym świniom? Czy do szczęścia wystarczył im moment przebieżki po świeżej trawie i zadzierania wilgotnego ryjka ku niebu? Ależ jasne, że to wystarczy, stwierdziła, pewnie, że wystarczy.

      Nie licząc tamtego wesołego szkraba, świnie widziały niebo tylko przez krótką chwilę, gdy wyganiano je z chlewu, aby zapędzić na rampę przyczepy, na której odjeżdżały później do rzeźni. Tylko dlaczego myślała o świniach, patrząc, jak mężczyźni tną na kawałki jej stary maszt flagowy? Nie była w stanie tego pojąć.

      – Mam tu wszystko pod kontrolą – powtórzył facet z północy, zmieniając rękę, zgrywał ważnego i bardzo zajętego, nie patrzył nawet w jej kierunku.

      Wokół jego twarzy i dłoni kłębiły się komary. Mężczyzna najwyraźniej nie miał zamiaru ich odganiać, zapewne spędzał na świeżym powietrzu większość życia i miał się za odpornego na ich ukąszenia, dzień za dniem stawiając nowe maszty flagowe na niewielkich placykach przed wakacyjnymi chatkami i na podwórzach gigantycznych willi z podgrzewanymi podjazdami czy osobnymi przybudówkami dla zagranicznych opiekunek do dzieci.

      Proste zlecenie w Byneset nie widniało raczej na szczycie jego listy priorytetów, Torunn nie była w stanie inaczej wytłumaczyć sobie jego wrogiej postawy. Zapłaciła przecież pełną stawkę, jak wszyscy inni. Fakt, że tak naprawdę maszt fundował jej dziadek, był sprawą prywatną i w najmniejszym stopniu nie wpływał na kwestię jej decyzyjności.

      – Wolno mi chyba sprawdzić, czy stoi prosto – rzuciła.

      Zrobiła kilka kroków w tył, doskonale wiedząc, jak stawiać stopy, nie patrzyła pod nogi, lecz mimo to miała pewność, że się nie potknie. A musiała się spieszyć, bo zależało jej, by wszystko wyszło idealnie.

      Zadzwoniła jej komórka, Torunn wyłowiła telefon z kieszeni tak pospiesznie, że na ziemię wypadła zapalniczka. Nie miała teraz czasu z nikim rozmawiać, nawet z pracownikami biura pogrzebowego. Zerknęła pospiesznie na wyświetlacz i odetchnęła z ulgą, widząc, że spokojnie może odrzucić połączenie, numer nic jej nie mówił i był podejrzanie długi, to właśnie przed takimi numerami wszystkich tu ostrzegano, ponoć wystarczyło tylko odebrać i rzucić do słuchawki niewinne „halo”, by nabić sobie koszmarnie wysoki rachunek. Torunn nacisnęła klawisz „odrzuć”.

      – Ej, ale proszę chwilę poczekać!

      Usłyszała, jak jej głos niesie się echem po wybrukowanym podwórzu. Maszt musiał wyglądać idealnie, przez wzgląd na dziadka, miał stać prosto, nie mogło być mowy o choćby milimetrowym marginesie błędu. Ależ on był biały! Tak nowiutki, że wręcz nieprzyjemnie się na niego patrzyło. W gospodarstwie nie było ani jednego równie nieskazitelnego przedmiotu, w każdym razie na pewno nie tu, na podwórzu.

      – Stoi prosto – stwierdził facet z północy, wskazując skinieniem głowy jednego z Polaków.

      – Ale proszę pozwolić sprawdzić to mnie! – zawołała Torunn, stwierdzając, że jej głos brzmi, jakby coś go nagle tłumiło. Powietrze w ciągu zaledwie pół minuty przesyciło się wilgocią. Wszystkie dźwięki były teraz spłaszczone, zdawały się w nim tonąć.

      – Pierdolona morska mgła! – rzucił facet z północy. – Najgorsze, kurwa, co może być. Zupełnie jakby ktoś bez ostrzeżenia przykrywał ludzi mokrym kocem. Halo, długo jeszcze będzie się pani gapić na ten jebany maszt? Bo mnie się już nie chce tu siedzieć.

      – Tu nigdy nie ma morskiej mgły – odparła Torunn. – Jesteśmy za daleko od brzegu.

      – Nie słyszę, co pani mówi.

      – TU NIGDY NIE MA MORSKIEJ MGŁY! JESTEŚMY ZA DALEKO!

      – O to też będzie się pani wykłócać?

      Zdawało jej się, że zaczęło mżyć. Ale to nie była mżawka, tylko coś w rodzaju zasłony utkanej z musztardowożółtych, drobnych kropelek, rozścielającej się nad całym gospodarstwem. Wyglądało to tak, jakby ktoś spryskał farbą w sprayu wszystko i wszystkich: Annę, mężczyzn montujących maszt, rośliny, słupki ogrodzenia i owady, Torunn w życiu nie widziała czegoś tak dziwnego, komary krążyły wokół faceta z północy na wpół utopione, opadając bezradnie coraz bliżej ziemi.

      Żółtawa chmura przyszła tak nagle, napłynęła leniwie, lecz mimo to bez ostrzeżenia. Nic już nie było czarne ani białe, wszystkie kolory zostały zgaszone, powietrze falowało, pulsowało i lśniło od drobnych kropelek przypominających roje wszy.

      Czyli tak wyglądała morska mgła. Musiała pojawić się właśnie teraz, w chwili, gdy Torunn stała na podwórzu własnego gospodarstwa, usiłując odgrywać rolę zdecydowanej i pewnej