Tytuł oryginału: Cherry
Copyright © 2018 by Nicholas Walker
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2020
Copyright © for the Polish translation
by Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2020
Redaktor prowadzący • Adrian Tomczyk
Marketing i promocja • Katarzyna Kończal
Redakcja • Gabriela Niemiec
Korekta • Mirosław Ruszkiewicz, Mirosław Krzyszkowski
Konsultacja wojskowa • Jacek Falejczyk
Projekt typograficzny wnętrza • Mateusz Czekała
Łamanie • MELES-DESIGN
Projekt okładki • Janet Hansen
Grafika na okładce • Daniel Bjugård
Adaptacja okładki • Magda Bloch
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej • Dariusz Nowacki
Książkę złożono krojami ITC Legacy Serif Pro
oraz ITC Legacy Sans Pro autorstwa Ronalda Arnholma.
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
eISBN 978-83-66553-16-3
Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.wydawnictwopoznanskie.pl
Taki tych czasów zwyczaj, że nikt o nic zabiegać nie musi,
poza tymi, którzy członki młode mają do rozdania.
Thomas Nashe, Summer’s Last Will and Testament
I jakby calutki świat spadał na ciebie deszczem.
Toby Keith, Courtesy of the Red, White and Blue
OD AUTORA
Ta książka jest utworem literackim.
Te rzeczy się nie wydarzyły.
Ci ludzie nie istnieli.
WSTĘP
Emily poszła wziąć prysznic. W pokoju panuje półmrok, ja się ubieram, szukam niezakrwawionej koszuli, ale bez skutku. Spodnie też się do chuja nadają – w kroku mają wypalone dziury. Heroinowa stylówka po całości, jakbym już był sławny.
Schodzę na dół. Livinia nasikała w salonie. Jezioro szczyn.
– Livinia, do cholery – mówię, ale na tyle cicho, żeby mnie nie usłyszała. To dobra psina, tylko my daliśmy dupy z nauką załatwiania się, gdzie trzeba.
Biorę papierowe ręczniki i sprej do czyszczenia. Na blacie kuchennym leży paczka pall malli. Wytrząsam jednego i odpalam od kuchenki. Sprawdzam sprzęt w szafce. Cały jest we krwi, powykrzywiany jak narzędzia tortur. Są też dwa paski nylonu, patyczki higieniczne, waga cyfrowa i dwie łyżki ze starą watą. Igły na sprzęcie są tępe, ale będą musiały wystarczyć. Emily musi być na zajęciach przed dziesiątą, wszystko tak na styk. Dopiero potem będzie czas, żeby kupić nowy sprzęt. Jest za dwadzieścia dziewiąta, ale myślę, że damy radę. Czarny powinien dzisiaj być na czas i będzie coś dla nas miał, więc się nie martwię. Ręczniki papierowe wchłaniają szczyny. Wycieram to miejsce środkiem dezynfekującym i wyrzucam zużyte ręczniki.
Czarny zatrzymuje się na podjeździe, wpuszczam go bocznymi drzwiami. Podaje mi pistolet, kaliber 11,43 milimetra, zawinięty w niebieską szmatkę, a ja na to:
– Daj mi jeszcze grama.
Mówi, że luz.
– To będzie razem siedemset dwadzieścia.
– W porządku.
Podaję mu wagę, a on zabiera się do odważania.
– Wczoraj było o trzy za mało.
Wie. Ale nic nie mówi. Tak właśnie działają: przycinają cię, wiedzą, że przycięli, a potem zachowują się, jakbyś to ty był pojebany.
– Pamiętasz, że z tym dzwoniłem?
Pamięta. Ale musi się powydurniać, bo ćpuny tak mają.
– No weź – mówię. – Nie bądź zjebem. Powiedziałeś, że wiszę ci za to hajs, jakby to było w porządku. Przecież niedługo ci oddam.
Mówi, że spoko.
Idę do schodów i wołam Emily.
– Hej, kochanie, Czarny tu jest. Zejdź i przyładuj ze mną trochę hery.
Mówi, że będzie za chwilę.
Dzielę heroinę i wykładam jakieś czyste łyżki: jedną dla mnie, jedną dla mojej dziewczyny. Nalewam wody do szklanki i nabieram jej trochę. Mocno naciskam tłok, żeby strumień rozerwał wszystkie skrzepliny w igle. Nabieram jeszcze trochę wody i nalewam na łyżkę. Słyszę Emily na schodach, mieszam heroinę z wodą i podchodzę do kuchenki. Emily wita się z Czarnym. Czarny odpowiada.
– Ty masz tam, na blacie – zwracam się do Emily.
– Dziękuję, kochanie – mówi.
Ustawiam palnik na mały ogień i grzeję herę nad płomieniem, dopóki nie zaczyna trochę syczeć; potem zdejmuje ją znad palnika. Emily zwinęła mi kawałek waty. Wie, że się spieszę. Nadal ma mokre włosy. Biorę watę i upuszczam ją na łyżkę. Ciemnieje i pęcznieje. Nabieram strzała przez watę i wypuszczam powietrze ze sprzętu. Płyn, który zostaje, jest dość ciemny.
– Ładujesz teraz wszystko sam? – pyta Emily.
– Ehe.
– To na pewno rozsądne, kochanie?
– Będzie spoko. Jeśli nie będę w stanie ogarnąć niedługo więcej, to nie wydaje mi się, żeby miało to jakieś znaczenie.
Gdy igła jest taka tępa, boli trochę bardziej niż zwykle. Trudno czasem trafić wtedy w żyłę. Ale trafiam na luzie i to dobry znak. To będzie dobry dzień.
Wstrzykuję herę.
Najpierw jest smak, potem kop. I wszystko jest z grubsza git, przepływa przeze mnie ciepło. Do chwili gdy smak nie staje się wyrazistszy niż zwykle, tak ostry, że aż mdli. Rozgryzam to: zawsze byłem martwy. Dzwoni mi w uszach.
Leżę na podłodze w kuchni, mam lodowate jaja.
Emily stoi nade mną:
– No już.
Unoszę głowę. Spoglądam na Emily. Spoglądam na Czarnego. Czarny opiera się o blat. Chcę roześmiać mu się w twarz, ale nie mogę.
Emily ma lodowate ręce.
– Powiedz coś do mnie!
Mam rozpięte spodnie i kostki lodu w majtkach.
– Wsadziłaś mi lód w gacie?
– Myślałam, że zejdziesz – mówi.
– Dzień jeszcze młody.
Widzę, że zaraz się rozpłacze.
– Przepraszam – mówię. – Tylko żartowałem. Dobrze, że to zrobiłaś. Nie masz się czego wstydzić. Dobrze się spisałaś.
– Ty kurwiu zajebany!
– Cholera, paniusiu. Czego ty ode mnie chcesz?
Wstaję z podłogi, idę do zlewu i zaczynam wygrzebywać kostki lodu z majtek. Widać mojego kutasa; jest zimny, niespecjalne widowisko.
– Gdybym wiedział, że tak będzie, zgoliłbym łoniaki.
Czarny wychodzi z kuchni.
– Wszystko w porządku? – pyta Emily.
– Nic mi nie jest. Weź swoją, maleńka. Będziemy musieli podrzucić cię do szkoły, a już prawie dziewiąta.
Podnoszę z podłogi pojemniczki na