Brnął naprzód, mając się na baczności przed zasadzką. Zbliżył się na odległość pięciu metrów i stanął. Znów kucnął i w jasnym snopie światła taktycznej latarki uważnie omiótł wzrokiem rozległy teren przed sobą. Obejrzał się także za siebie, na wypadek gdyby postrzelone zwierzę przeszło bokiem i zakradało się od tyłu. Parker walczył w pierwszej wojnie w Zatoce Perskiej. Widział okropieństwa, do których czasem dochodzi, gdy żywe istoty próbują pozabijać się nawzajem. Zastanawiał się, czy to nie jest właśnie jeden z takich momentów.
Podszedł na czworakach na odległość trzech metrów. Potem półtora.
Poczuł, jak ściska mu się żołądek. Chyba ma halucynacje. Pociągnął haust wody z rurki, by nawodnić organizm. Ale to nadal tam było. To nie iluzja. Tylko…
Ostrożnie się podniósł, bezszelestnie przebył ostatni odcinek drogi i spojrzał w dół. Mocne światło latarki wydobyło z mroku każdy szczegół koszmaru, który przed chwilą zauważył.
Kobieta. Przynajmniej tak mu się wydawało. Tak, gdy pochylił się bliżej, dostrzegł pełne piersi. Była naga. I zmasakrowana. Lecz ani jedna kropla krwi nie szpeciła nieskazitelnej ziemi wokół ciała.
Skóra twarzy została nacięta od tyłu i ściągnięta w dół, tak że cały jej fałd spoczywał na obnażonej kości brody. Czaszka rozpiłowana, otwarta, górna część czerepu zdjęta i odłożona na bok. Odsłonięta jama czaszki była pusta.
Gdzie jest mózg, do jasnej cholery?
I klatka piersiowa. Rozcięta, a potem zszyta.
Spojrzał na ubity grunt wokół ciała. Skrzywił się na widok charakterystycznych śladów na ziemi. Wyglądały znajomo. Po chwili o nich zapomniał i pomału opadł na kolana, przypomniał sobie bowiem, gdzie wcześniej widział takie szwy na ludzkim tułowiu.
Cięcie kołnierzowe przedłużone do spojenia łonowego. Widywał je w serialach policyjnych i na filmach. Klasyczny sposób rozcinania zwłok na stole w prosektorium, tyle że wcale nie znajdował się w prosektorium. Tylko w środku nieskalanego bezkresu Dakoty Północnej. Bez koronera i bez telewizora z odcinkiem serialu.
Tę nieszczęsną kobietę wprawnie rozcięto.
Hal Parker odwrócił głowę i zwymiotował. Prawie samą żółcią.
Ziemia nie była już bez skazy, a niebo otworzyło się i lunęło jak z cebra.
2
– Dakota Północna – mruknął Amos Decker.
Siedział obok Alex Jamison na pokładzie małego embraera regionalnych linii lotniczych. Przylecieli najpierw do Denver boeingiem 787, tam mieli godzinną przerwę i przesiedli się do mniejszego samolotu. Jakby zamienili przedłużoną limuzynę na meleks.
Decker – metr dziewięćdziesiąt pięć wzrostu i prawie sto czterdzieści kilogramów wagi – jęknął na widok odrzutowca ustawiającego się przy ich bramce, a potem jęknął drugi raz, głośniej, bo mignęły mu przez szybę mikroskopijne siedzenia w kabinie. Ledwo wcisnął się na przeznaczone mu miejsce i wypełniał je tak ciasno, że nie musiał zapinać pasa, który miał go zabezpieczyć na wypadek turbulencji.
– Byłeś tu kiedyś? – zapytała Jamison. Po trzydziestce, wysoka, doskonale wysportowana, o długich brązowych włosach, na tyle atrakcyjna, że nieustannie przyciągała męskie spojrzenia. Dawniej dziennikarka, obecnie agentka specjalna FBI. Przydzielono ją wraz z Deckerem do jednostki do zadań specjalnych.
– Nie, ale grałem mecz z drużyną stanową Dakoty Północnej, kiedy studiowałem na uniwersytecie stanowym Ohio. Gościliśmy ich u nas w Columbus.
Decker grał na początku w Buckeyes, później był zawodowym graczem w Cleveland Browns, a następnie jego krótką karierę przerwał koszmarny wypadek na boisku, który pozostawił po sobie dwie pamiątki: hipermnezję, czyli pamięć absolutną autobiograficzną, oraz synestezję, czyli przemieszanie ścieżek sensorycznych. W rezultacie nie potrafił zapomnieć niczego, co z nim związane, i widział niektóre rzeczy, na przykład cyfry, w określonych kolorach. Natomiast zwłoki, co zdecydowanie bardziej dramatyczne, zawsze przybierały niepokojącą barwę jaskrawego błękitu.
– Kto wygrał?
Decker spojrzał na nią spod przymrużonych powiek.
– Starasz się być zabawna?
– Nie.
Przesunął się na siedzeniu o milimetr.
– Za moich czasów nazywało się to D I i D II. Teraz FBS i FCS. – Ponieważ Jamison patrzyła na niego zdezorientowana, dodał: – Dywizja I i II, a teraz Football Bowl Subdivision i Football Championship Subdivision. Ohio State, Alabama, Clemson, Michigan, LSU – to wszystko szkoły FBS, najwyższa klasa, wielcy gracze. Szkoły takie jak North Dakota State, James Madison, Grambling, Florida A&M – to szkoły FCS, czyli druga klasa. North Dakota State bardzo się ostatnio poprawili. Ale zwykle gdy grają ze sobą te dwie szkoły, FBS urządza pogrom.
– To po co organizuje się takie mecze?
– Bo to łatwe zwycięstwo dla pierwszej klasy, a dla drużyny przeciwnika spory zarobek i telewizyjny rozgłos.
– Ale widowisko średnio ciekawe?
– Każdy mecz jest dobry, kiedy wygrywasz. A jeśli przewaga jest olbrzymia, starterzy są odsyłani na ławkę po trzeciej kwarcie albo nawet po pierwszej połowie. Kiedy byłem pierwszoroczniakiem, właśnie tak zaczynałem. A jako starter doceniałem ten dodatkowy odpoczynek, który umożliwiała łatwa wygrana.
– Nie widzę w tym sensu. Jedna drużyna dla pieniędzy robi z przeciwnika miazgę.
– W gruncie rzeczy miało to sens tylko dla kibiców danej szkoły i dla księgowych NCAA.
Jamison z dezaprobatą pokręciła głową i patrzyła przez okno samolotu na gęste ciemne chmury.
– Pogoda wygląda na burzową.
– Jeszcze przez parę dni ma być upalnie, wilgotno nie do wytrzymania, do tego intensywne burze, nagłe spadki temperatury, co wieczór paskudny wiatr: to w zasadzie pewne jak w banku. Ale już niedługo nadejdzie pora zamieci śnieżnych i to miejsce zacznie przypominać Antarktydę.
– Super – skwitowała sarkastycznie Jamison.
– Popatrz na plusy tej sytuacji.
– Jakie?
– Na kilka dni odpuścisz sobie codzienne treningi. Wypocisz litr wody w drodze do samochodu. Ale później będziesz musiała podtuczyć się na zimę.
Samolot obniżał pułap. Zmagał się z silnym przeciwnym wiatrem i miejscowymi zakłóceniami ruchu mas powietrza, przez co przypominał podskakujący na falach kamyk. Jamison kurczowo chwyciła się poręczy fotela i starała się głęboko oddychać, choć żołądek raz podjeżdżał jej do gardła, raz opadał. Gdy koła maszyny uderzyły wreszcie o asfalt i kilkakrotnie się od niego odbiły, powoli rozluźniła zaciśnięte palce i przyłożyła dłoń do brzucha. W oddali przecięła niebo postrzępiona włócznia błyskawicy.
– No, zabawa była przednia! – wyrzuciła z siebie jednym tchem, po czym zmierzyła wzrokiem Deckera, który sprawiał wrażenie co najwyżej sennego. – Nie przeszkadzały ci?
– Co?
– Turbulencje!
– Wielkie mi halo – odparł bezceremonialnie.
– A więc w czym tkwi twoja tajemnica? Bo wydawało mi się, że wszyscy pozostali się modlili, z załogą włącznie.
– Przeżyłem katastrofę lotniczą w czasie studiów. Po starcie wysiadł