Napraw mnie. Anna Langner. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Anna Langner
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Остросюжетные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-66654-31-0
Скачать книгу
ale to miejsce jest już zajęte. Będziesz musiała oddawać się swoim przyjemnościom gdzie indziej. – Szorstki, seksowny głos sprawia, że podskakuję.

      Wspominałam już o tym, że życie to dziwka? Kochamy ją pieprzyć i brać od niej, ile się da. Carpe, kurwa, diem! Ale przychodzi taki dzień, że ona się na nas mści i wsadza nam kij w tyłek. Dosłownie.

      Wiem, że po alkoholu jestem wulgarna, ale to zrozumiałe – stres, brak żelków w ustach przez ostatnie kilka godzin… Każdego by to sponiewierało.

      Słyszę dźwięk przełącznika i nagle w pomieszczeniu robi się jasno. Mrużę oczy i dostrzegam źródło światła – niewielką lampę stojącą na zakurzonym biurku. I nagle go zauważam. Siedzi na starym obrotowym krześle, między stertą kartonów. Patrzy na mnie przeszywającym wzrokiem, a w dłoni trzyma butelkę. Czuję, że po moich plecach spływają kropelki potu.

      Przecież widziałam, jak wychodzi z tamtą dziewczyną. Może to tylko moja pijana wyobraźnia i jego wcale tu nie ma?

      Mrugam kilka razy i stwierdzam, że to nie omamy. Mam przed sobą sto procent Barry’ego w Barrym. Jest jak czysty spirytus albo nieskażona chemią trawa – od samego patrzenia na niego kręci mi się w głowie.

       No dobra, od merlota trochę też.

      Jestem zła, że tu jest i że tak na mnie działa. I jestem zażenowana, bo słyszał mój pijacki, upokarzający monolog.

      Trudno nie zauważyć, że rozpiął koszulę. Siedzi tak blisko, że mam go na wyciągnięcie ręki. Nabieram ochoty, by przejechać paznokciami po jego klatce piersiowej, tatuażach, by dotknąć kolczyków. Ale przypominam sobie, co mi zrobił, i to skutecznie mnie otrzeźwia.

      – Ja… Myślałam, że nikogo tutaj nie ma. Lepiej sobie pójdę – jąkam się i niezgrabnie wycofuję.

      Zachowuję się jak ofiara losu. Powinnam patrzeć mu prosto w oczy, a nie kulić się jak wystraszona mysz.

      – Zamierzasz to pić? – Barry wskazuje na butelkę, którą postawiłam na kopiarce. – Jeśli próbowałaś wcześniej merlota od Steve’a, to nie radzę mieszać tego z martini.

      Wiem, że powinnam się ruszyć, a jednak nie potrafię. Obserwuję, jak siedzi wygodnie rozparty i powoli przykłada butelkę do ust. Gdy przełyka, jego jabłko Adama się porusza, a ja mam ochotę jęknąć z wrażenia.

      Do mojej głowy powracają wspomnienia: jego ciało na moim, jego usta plus moje usta – to wszystko, o czym tak usilnie próbowałam zapomnieć. Zaczynam drżeć, bo świat, który sobie poukładałam, odkąd wyjechał, znów się sypie. Dopiero co zaczęłam odzyskiwać kontrolę nad swoim życiem, a już ją tracę. Przez niego.

      W przeciwieństwie do mnie Barry jest kwintesencją pewności siebie i wyluzowania. Odrywa butelkę od ust, oblizuje je i patrzy na mnie. Mam wrażenie, że rozbiera mnie wzrokiem.

      – Mam coś lepszego niż martini – mówi i tajemniczo się uśmiecha.

      Dopiero po chwili zauważam, że trzyma w ręku whisky. Cholernie drogą i cholernie dobrą whisky. Unoszę pytająco brew i myślę, czy uciekać, czy może czekać na rozwój wydarzeń.

      Jest w naszym spotkaniu w tym ciasnym, dusznym pomieszczeniu coś surrealistycznego. Czuję się jak Alicja, która wpadła na Szalonego Kapelusznika. Nie mam pojęcia, czego ode mnie chce i czy jest przyjaźnie nastawiony, ale wiem jedno – niesamowicie mnie intryguje.

      – Steve to cwaniaczek. Myślał, że kupi nas najtańszym sikaczem, a w barku w swoim gabinecie trzyma takie cuda.

      Moje uszy spijają zachłannie każde wypowiedziane przez Barry’ego słowo. Jestem wstawiona i napalona, więc myślę tylko o tym, jak smakowałoby połączenie whisky i jego warg. Nawet nie pytam, jakim cudem dostał się do gabinetu szefa i ukradł alkohol, choć sądząc po jego demonicznym uśmiechu, było to prostsze, niż mogłoby się wydawać.

      – Jesteś ostatnią osobą, która zasługuje na to, bym się z nią tym dzielił, ale co mi tam. I tak jestem już pijany.

      Łapię aluzję. Nie jestem aż tak głupia ani aż tak nawalona. Nienawidzi mnie. Nie mam zamiaru słuchać jego ostrych jak nóż przytyków i dać sobą pomiatać. Nie mam też ochoty na wyjaśnienia. Zresztą nie sądzę, by Barry cokolwiek chciał mi wyjaśniać.

      Wyciąga w moim kierunku butelkę. W tym momencie jest ucieleśnieniem węża z raju. Kusi mnie i nagle nabieram strasznej ochoty na whisky. Wciąż jednak pamiętam te wszystkie tygodnie pełne beznadziei.

      Odwracam się na pięcie i wyciągam rękę, aby pchnąć drzwi. Czas zakończyć tę farsę. Nie wiem, dlaczego mną gardzi, ale mam kilka dobrych powodów, by czuć do niego to samo.

      Słyszę za swoimi plecami zniecierpliwione westchnienie i skrzypienie krzesła, a potem ciepła, duża dłoń obejmuje władczo mój nadgarstek.

      Albo to ja jestem taka słaba, albo on jest nadzwyczajnie zwinny, bo w okamgnieniu obraca mnie przodem do siebie. Cofam się dwa kroki i uderzam plecami w drzwi. Przeklinam po cichu i słyszę jego bezczelny śmiech. Nie chcę spojrzeć mu w oczy, bo wiem, że wtedy przepadnę i będzie mógł zrobić ze mną, co chce.

      Byłam pewna, że uporałam się z uczuciami do niego, że tylko go nienawidzę po tym, jak zostawił mnie bez słowa. Właśnie odkrywam, jak bardzo się myliłam. Nadal jestem podatna na jego wpływ, tym bardziej teraz, kiedy czuję ciepło jego ciała i ten obezwładniający zapach.

      Na nic się zdają moje uniki. Barry pochyla się i łapie moje przerażone spojrzenie. Staram się grać neutralną, ale czuję, że moje policzki płoną.

      – Nie próbuj uciekać, jeszcze z tobą nie skończyłem – mówi ostrym tonem. Jedną ręką trzyma mnie za nadgarstek, a drugą łapie kosmyk moich włosów.

      – Już dawno ze mną skończyłeś, więc teraz daj mi spokój. – Staram się brzmieć stanowczo, ale mój głos przypomina błagalny jęk.

      – Może skończyłem, a może nie. Ale chyba niezbyt cię to obchodzi, prawda?

      Barry przygląda mi się przez chwilę z dziwnym zainteresowaniem, jakbym była jakimś ciekawym znaleziskiem, a potem owija kosmyk moich włosów wokół swojego palca i ciągnie tak, że aż boli.

      – Nie mam pojęcia, o co ci chodzi…

      – Ciii… Nie lubię, kiedy kłamiesz, Amy. – Przyciska palec do moich ust. – Naprawdę nie masz pojęcia czy tylko udajesz? – pyta, obrysowując kształt moich warg, a ja bezwiednie je rozchylam.

       Mam ochotę go possać.

      – Taka właśnie jesteś. Urodzona kusicielka, która zawsze zgrywa niewinną i niczego nieświadomą.

      Przełykam ślinę. Jest w nim coś przerażającego i pociągającego zarazem. Chcę go zapytać, o co chodzi. Co poszło między nami nie tak? Mam ochotę zarzucić go pytaniami, ale jednocześnie boję się poznać odpowiedzi. Nie teraz, kiedy oboje jesteśmy wstawieni i kiedy wszystko może się wymknąć spod kontroli.

      Znam siebie. Dobrze wiem, że im dłużej będę przebywać w jego obecności, tym bardziej będę mięknąć. Jeszcze parę sekund tak blisko niego i zapomnę o tych wszystkich pytaniach, które krążą w mojej głowie, bo będę miała ochotę robić coś, co nie wymaga mówienia.

      – Zmieniłaś się – stwierdza i powoli omiata wzrokiem moje ciało, nieco bardziej skupiając się na dekolcie. To musi być aluzja do tego, że przytyłam.

      Pieprzony dupek.

      – Puść mnie! – Wyrywam się w stronę drzwi, ale on mocno łapie mnie za ramię. Po chwili jego chwyt się rozluźnia i zamienia w delikatną pieszczotę mojej szyi. Nim zdążę pomyśleć,