Napraw mnie. Anna Langner. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Anna Langner
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Остросюжетные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-66654-31-0
Скачать книгу
Odwracam się i spoglądam na tylne siedzenie. Na szczęście nie ma na nim wyciskarki. Moja przyjaciółka poprawia makijaż, nucąc coś pod nosem, i wydaje się niczym nie przejmować. Nie potrafię się na nią złościć za to, że złożyła mi niezapowiedzianą wizytę.

      Jestem za to zła na siebie. Za to, że dałam się sprowokować. Za Laurę. I mój wielki brzuch. I tę wymianę zdań w punkcie ksero. I za to, że prawie mnie pocałował.

       No właśnie. Prawie.

      – Prawie mnie pocałował – mówię do Becky, która właśnie nakłada różowy błyszczyk.

      – Wow, serio?! Spędziliście tam tyle czasu, a on nawet tego nie dał rady zrobić?

      – Nienawidzimy się. Myślałaś, że padniemy sobie w ramiona?!

      – No, mniej więcej. Jeszcze niedawno byłam zdania, że powinien dać ci spokój. Teraz myślę, że jeden szybki numerek rozładowałby to napięcie między wami. Ale wiem, że to nigdy nie nastąpi. Jesteście powolni jak ślimaki.

      – Pfff, wielkie dzięki. A ty co takiego niby zrobiłaś przez te kilkanaście minut? Przeprosiłaś chociaż Steve’a za to, że obraziłaś go przy wszystkich?!

      – Można tak powiedzieć. Ja w przeciwieństwie do ciebie działam w mig. – Becky skromnie spuszcza wzrok i po chwili zerka na mnie z miną niewiniątka. – Zrobiłam twojemu szefowi laskę.

      Rozdział 4

      – Nie można robić laski dopiero co poznanemu mężczyźnie! – wykrzykuję i mam ochotę walić głową w deskę rozdzielczą auta.

      – Gadasz jak moja ciotka. Poza tym on nie jest obcy. To twój szef. – Moja przyjaciółka kolejny raz przejeżdża błyszczykiem po ustach i robi dzióbek do lusterka.

      – No właśnie. MÓJ SZEF.

      – Zrobiłam ci przysługę, okej? Teraz to najszczęśliwszy szef pod słońcem. Kto wie, może dostaniecie premię? – Becky śmieje się, jakby opowiedziała niezły dowcip.

      Zachodzę w głowę, jakim cudem się przyjaźnimy, skoro żyjemy w równoległych rzeczywistościach. W jej świecie robienie loda szefowi przyjaciółki jest czymś tak naturalnym jak jedzenie indyka w Święto Dziękczynienia.

      – Nie chcę cię urazić, ale twoja przysługa może kosztować mnie utratę pracy. – Przełączam stacje radiowe z prędkością światła, żeby rozładować swoją frustrację.

      – Wyluzuj. To nie była jednorazowa akcja. Umówiliśmy się ponownie. – Becky ignoruje panikę w moich oczach i kontynuuje: – Jest przystojny, inteligentny i ma prawdziwego terminatora w spodniach. I pomyśleć, że wyglądał tak niepozornie w tej koszuli we flamingi…

      – W tukany.

      – Znów się czepiasz? To moja pierwsza poważna randka od czasu zerwania z Robertem. Już nie mogę się doczekać! – Becky opada na siedzenie i zanurza się w nim z rozanieloną miną.

      – On ma ze czterdzieści lat. I wygląda jak Freddie Mercury.

      – Nie czterdzieści, tylko trzydzieści dziewięć. A Freddie Mercury był gorący, więc to tylko wychodzi mu na korzyść. Poza tym mamy wiele wspólnych tematów.

      – Wow, jak zdążyłaś to wszystko zrobić? Byliście w gabinecie z dziesięć minut, a tobie udało się go zaspokoić i jeszcze miałaś czas na uprzejmą konwersację? – mówię z ironią w głosie.

      – Czas to pieniądz, kochana. Mówiłam już, ty i Barry macie ślimacze tempo. Obmacywaliście się w tym punkcie ksero jak para napalonych dzieciaków. I co? I nic. Zero. Nawet cię nie pocałował. – Becky patrzy na mnie z politowaniem. – Jak już do czegoś między wami dojdzie za pięć, może za dziesięć lat, niech Barry weźmie dobry odkurzacz, bo zdążysz zarosnąć tam na dole pajęczynami. O ile już tak się nie stało.

      – Wolę mieć pajęczynę między nogami niż kolesia, który nosi hawajskie koszule – odgryzam się i pogłaśniam radio, bo właśnie puścili Youngblood 5 Seconds of Summer.

      – Wyżywasz się na mnie, bo Barry cię nie przeleciał. Jesteś chodzącą sfrustrowaną, tykającą, niezaspokojoną seksualnie bombą – stwierdza Becky tonem znawczyni, a ja jestem pełna podziwu, jak wielu przymiotników użyła w jednym zdaniu.

      – Dobra, nie kłóćmy się – ucinam temat, bo moja przyjaciółka jest niebezpiecznie blisko poznania prawdy.

       Tak, nienawidzę Barry’ego. Tak, jest dupkiem. I tak, marzę o tym, by mnie przeleciał. I nie. Nikt nie może się o tym dowiedzieć.

      – Steve jest naprawdę miły i chcę się z nim umówić. Jesteś na mnie zła? – Moja przyjaciółka wygląda tak, jakby miała zaraz się rozpłakać, a mnie robi się głupio.

      – Nie jestem zła. Przepraszam. Po prostu mnie zaskoczyłaś. – Przytulam ją i staram się nie oddychać przez kilka sekund. Jej perfumy potrafią przyprawić o ból głowy. – Możesz się umawiać, z kim chcesz, a mnie nic do tego. Oby tylko Steve był ciebie wart.

      Becky się rozpromienia, stuka tipsami w kierownicę i znów nuci pod nosem. Naprawdę ją wzięło. Wygląda na zauroczoną.

      Dlaczego ze mną i Barrym sprawa nie jest taka prosta? Krążymy wokół siebie z pretensjami, a tak naprawdę żadne z nas nie wie, o co chodzi temu drugiemu. Nie prościej byłoby zrobić to co Becky i Steve? Szybki seks oralny i po sprawie. Brzmi kusząco…

       Nie, nie, nie! Po tym, co zrobił, należą mi się wyjaśnienia! I przeprosiny! A potem seks na kserokopiarce.

       Ewentualnie… Najpierw seks na kserokopiarce, potem wyjaśnienia i przeprosiny.

      Podjeżdżamy pod mój dom, żegnam się z Becky i uświadamiam sobie, że jutro będę musiała się z tym wszystkim zmierzyć. Kpiące spojrzenia ludzi z biura, Steve i Barry. Jednym słowem czeka mnie wielkie upokorzenie.

      Gdy nadchodzi wieczór, łykam dwie tabletki nasenne podkradzione mojej siostrze. Popijam je winem podkradzionym matce. A potem zasypiam z nadzieją, że tym razem nic i nikt mi się nie przyśni.

      ***

      Rano stoję przed lustrem i nie przypominam siebie. Wyglądam, jakbym uciekła z wariatkowa, i dokładnie tak się czuję.

      Wciskam się w biurową sukienkę, wkładam obcasy i ciemne okulary, a włosy upinam w ciasny kok. To niewiele pomaga. Wyglądam jak marna podróbka Holly ze Śniadania u Tiffany’ego. Dodajmy – skacowana, zestresowana podróbka.

      Gdy podchodzę do taksówki, chwiejąc się na zbyt wysokich szpilkach, kierowca przygląda mi się podejrzliwie. Patrzę na niego zza ciemnych okularów i wmawiam sobie, że po prostu poraża go mój francuski szyk.

      W końcu nadchodzi to, co nieuniknione – docieram na miejsce i idę w stronę budynku Black Library. Modlę się, by zamiast niego ujrzeć wielki krater albo kościół wyznawców pastafarianizmu. Cokolwiek, byleby nie gmach tej przeklętej firmy. Niestety moje modlitwy nie zostają wysłuchane – budynek jak stał, tak stoi.

      A jeśli już o staniu mowa… Nie wiem, jak spojrzę w oczy szefowi, wiedząc o tym, co Becky postawiła do pionu w jego gabinecie.

      Wychodzę z windy i decyduję się ściągnąć okulary. Tak by wypadało. Gdy jednak napotykam kilka bezczelnych spojrzeń i słyszę szepty za plecami, postanawiam trzymać je na nosie do końca dnia. Tylko dziewczyna od F16 nie patrzy na mnie z wyższością.

       Jedziemy na tym samym wózku, kochana. Ma przyczepioną rejestrację z napisem „Największe frajerki w firmie”.

      Przemykam szybko korytarzami i odpuszczam sobie nawet karmelową latte,