Odległe brzegi. Kristin Hannah. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Kristin Hannah
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Контркультура
Год издания: 0
isbn: 9788381396714
Скачать книгу
razu wiedziała.

      – Witaj, skarbie – powiedział z ponurą miną. – Przepraszam za spóźnienie.

      Ani słowa komentarza na temat kominka, świec czy jej stroju.

      Podeszła do niego, nagle czując skrępowanie z powodu jedwabnego szlafroka.

      – Nie dostałem tej pracy.

      – Co się stało? – spytała cicho, domyślając się, co za chwilę usłyszy.

      – Wilkerson nie należy do ryzykantów, dlatego nie zdecydował się na zatrudnienie faceta, który kiedyś miał problemy z narkotykami. – Jack uśmiechnął się do niej tak smutno, że aż zabolało ją serce. – Wygląda na to, że ludzie nigdy nie zapominają o pewnych rzeczach.

      Widziała, że jest nieszczęśliwy, gdy jednak wyciągnęła do niego ręce, odsunął się. Wszedł do salonu i wpatrzył się w ogień w kominku.

      – Pamiętasz, jak nabawiłeś się kontuzji kolana? – spytała, podchodząc do niego. – Zaciągnęliśmy wszystkie zasłony wokół twojego łóżka szpitalnego, a potem położyłam się obok ciebie i…

      – To było dawno temu, Birdie.

      Spojrzawszy na niego, zrozumiała, że przegrała. Znajdował się zaledwie na wyciągnięcie ręki, ale równie dobrze mogłyby ich dzielić kilometry. Dwadzieścia cztery lata małżeństwa i oto, proszę, gdzie się znaleźli. Niepewni, zagubieni, niezdolni do tego, żeby wyciągnąć do siebie nawzajem pomocną dłoń. W trudnej sytuacji stawali się sobie obcy. Elizabeth nie wiedziała, co jeszcze może powiedzieć, a nawet czy w ogóle powinna coś mówić. W końcu obrała sprawdzoną metodę, ale czuła się tak, jakby łamano jej kości.

      – Proszę. Twoje wino.

      Wziął od niej kieliszek, usiadł, otworzył aktówkę i wyjął plik papierów. Nie unosząc głowy, powiedział:

      – Możesz włączyć światło? Nic nie widzę.

      – Oczywiście.

      Odwróciła się błyskawicznie, nie chcąc, żeby zobaczył, jak bardzo ją zranił. Potem zacisnęła poły śmiesznego szlafroka i powędrowała do kuchni.

      – Przyniosę ci coś do zjedzenia.

      – Kocham cię, Birdie – powiedział do jej pleców.

      – Taaak – szepnęła, wychodząc. – Ja też cię kocham.

      3

      Następnego ranka Elizabeth siedziała na wysokim taborecie przy ladzie kuchennej, mocno zaciskając palce na filiżance z herbatką rumiankową.

      – Napijesz się kawy? – spytał Jack, podchodząc do ekspresu.

      – Nie, dzięki. Staram się ograniczyć kofeinę.

      – Znowu?

      – Taaak, znowu.

      Postawiła filiżankę na marmurowym blacie. Czubkiem palca obrysowała ozdobny pasek, potem musnęła łagodnie wygięte uszko. Filiżanka była jedną z wielu pozostałości, wspomnieniem po okresie, kiedy Elizabeth interesowała się ceramiką. Często wyobrażała sobie, że po jej śmierci jakiś antropolog mógłby całkiem nieźle ją poznać, śledząc po kolei jej hobby. Ceramika. Witraże. Kilimy. Biżuteria wykonana ze starego srebra. Makramy. Fotografie. Albumy ze zdjęciami i pamiątkami. Elizabeth skończyła moc kursów w małomiasteczkowych ośrodkach kształcenia. Dzieła Szekspira, historia sztuki, nauki polityczne. Kiedy pożegnała się z talentem malarskim, szukała czegoś zastępczego, czegoś, co rozbudziłoby w niej inwencję twórczą. Nic jednak nie trwało długo.

      Jack wypłukał filiżankę po kawie i z pietyzmem odstawił ją na swoje miejsce. Sprawiał wrażenie zmęczonego. Nic dziwnego; przez całą noc przewracał się w łóżku z boku na bok.

      – Zostań dzisiaj w domu – zaproponowała. – Moglibyśmy wybrać się gdzieś na lunch. Pospacerować po plaży. Albo zrobić w mieście świąteczne zakupy. Dwa domy towarowe są już pięknie udekorowane.

      – Jest za zimno.

      Nie wiedziała, co na to powiedzieć. Dawniej nie miało żadnego znaczenia, czy pada deszcz, czy śnieg. Liczyło się tylko to, że są razem. Teraz przeszkadzała im nawet pogoda.

      Podszedł do niej, dotknął jej ramienia i szepnął:

      – Przepraszam.

      Widząc w jego oczach potworny wstyd, niemal się załamała. Cofnęła się pamięcią wstecz. Przez sekundę w mężczyźnie, który stał obok niej, widziała jedynie chłopca, w którym kiedyś się zakochała.

      – Jeszcze dostaniesz swoją szansę, Jack.

      – Kocham cię, Birdie.

      Tym razem wiedziała, że mówił prawdę.

      – Ja ciebie też.

      – W takim razie czemu to nie wystarcza?

      Elizabeth miała ochotę odwrócić głowę.

      – O co ci chodzi?

      – Daj spokój, Birdie, zawsze chciałaś porozmawiać na ten temat, prawda? Ciągłe powtarzałaś pytanie: „Co się dzieje z naszym małżeństwem?”. No cóż, dzisiaj ja je zadaję. Dlaczego nie wystarcza nam to, co mamy?

      – Chciałabym, żeby wystarczało.

      – To nie powinno być wcale takie trudne – szepnął tak cicho, że ledwo go usłyszała.

      Wiedziała, że teraz najważniejsza będzie jej odpowiedź. Tak rzadko wystarczało im odwagi, aby poruszyć ten temat i przyznać się, że są nieszczęśliwi. Nie potrafiła jednak zdobyć się na szczerość, nie umiała powiedzieć: „Chyba już się nie kochamy”.

      – Wiem – wydusiła.

      Jack przygarbił się i zmarszczył czoło.

      – Jesteś męcząca, Elizabeth. – Odsunął się od niej. – Bez przerwy narzekasz i jesteś potwornie nieszczęśliwa, a gdy w końcu próbuję z tobą na ten temat porozmawiać, zamykasz się w sobie.

      – Nigdy nie mówiłam, że jestem nieszczęśliwa.

      W mgnieniu oka zaczęła żałować swoich słów i tego, że nie zdobyła się na szczerość, ale temat, wokół którego właśnie krążyli, był taki… bolesny… że ją przerażał.

      – To oczywiste. Prawdę mówiąc, nigdy nic nie mówisz.

      – Po co miałabym coś mówić? Przecież i tak mnie nie słuchasz.

      Spojrzeli na siebie, nie wiedzieli, co zrobić. Milcząc, ukrywali strach, że w końcu któreś powie prawdę.

      – W takim razie w porządku. – Westchnął Jack po dłuższej chwili. – Idę do pracy. Może dzisiaj trafię na trop jakiejś wielkiej afery.

      Po tych słowach oboje wrócili na szeroką, bezpieczną autostradę, którą biegło ich życie. Być może Jack wkrótce zatrzyma się na światłach na jakimś skrzyżowaniu, ale z pewnością nie pozwoli sobie na zmianę pasa.

      Jack stał przed stadionem przemarznięty do szpiku kości. Po parkingu hulał mroźny wiatr, który przerzucał z miejsca na miejsce suche liście i śmieci.

      – Tak oto mecz dobiegł końca – powiedział, w wystudiowany sposób uśmiechając się do kamery. – Dwie drużyny zmierzyły się w walce o mistrzostwo State Boys B-8.