Stwór miał mniej więcej rozmiar dziecięcej ręki i przypominał kraba. Z małej, okrągłej głowy wychodziły cztery kończyny podobne do palców – na końcu każdej z nich widniały okrągłe wypustki. Te kończyny kojarzyły się Jenny ze zdeformowanymi pod wpływem talidomidu rączkami malutkich dzieci.
Najbardziej jednak wstrząsnęło Jenny to, że stwór miał ukształtowaną twarz. Była to twarz dziecka, o zamkniętych oczach, wydętych, bladych wargach i dwóch małych, wilgotnych otworach zamiast nosa. Oddychał szybko i płytko, jakby wpadł w panikę.
Jenny upuściła kij golfowy na podłogę i drżąc z przerażenia i niedowierzania, przez długą chwilę wpatrywała się w tę przerażającą istotę. Nie dowierzała, że to, co teraz widzi, jest rzeczywiste, zdawało się jej raczej, że wciąż śpi i ma koszmarny sen. Przecież to niemożliwe, żeby coś takiego mogło istnieć, przedostać się do jej mieszkania i wpełznąć do łóżka.
Wciąż dygocząc i szczękając zębami, ostrożnie obeszła łóżko, aby wziąć z komody telefon komórkowy. Już wyciągała po niego rękę, kiedy stwór otworzył oczy i Jenny zastygła w bezruchu. Przez chwilę wpatrywał się w nią, nie mrugając powiekami. Nagle otworzył usta i wydobył z siebie dźwięk, jakiego Jenny jeszcze nigdy w życiu nie słyszała. Był to jakby żałosny gwizd, który zakończył się płaczem; stwór jakby prosił ją o pomoc.
Jego przypominające palce kończyny się poruszyły i stwór podpełznął ku niej. W tym momencie Jenny nie wytrzymała napięcia. Chwyciła telefon i potykając się, wybiegła z sypialni do przedpokoju, a potem do salonu. Tam zatrzasnęła za sobą drzwi. Wskoczyła na sofę i uniosła nogi wysoko nad podłogę, na wypadek gdyby stwór zdołał dotrzeć tutaj jej śladem. Gwałtownie zaczęła wciskać przyciski na telefonie.
Proszę, odbierz połączenie, proszę, odbierz. Boże, Mick, proszę cię, odbierz!
– Nance? Co się dzieje? Jestem właśnie na spotkaniu. Mogę oddzwonić do ciebie za pół godziny?
– Mick, do naszego mieszkania dostał się jakiś przerażający stwór! Nie wiem, co to takiego, i nie wiem, co robić.
– Co to znaczy przerażający stwór?
– Wygląda jak wielki pająk, ale to nie jest pająk. Ma twarz. Wpełznął do łóżka, kiedy spałam. Wciąż jest w sypialni. Przynajmniej mam nadzieję, że tam jest.
– Chwileczkę, Nancy. Wielki pająk z twarzą? Przepraszam, panowie, telefonuje moja dziewczyna. Coś ją okropnie wytrąciło z równowagi.
– Ma twarz dziecka i wpełznął do mojego łóżka. Prosto pod kołdrę.
– Nance, jeszcze nie wytrzeźwiałaś? Mówisz jak po pijaku.
– Nie jestem pijana, Mick. Jestem cholernie przerażona! Ten stwór wystraszył Persię i wlazł do sypialni. Co mam robić?
– Posłuchaj, Nance, spróbuj się uspokoić. Naprawdę, postaraj się uspokoić. Cokolwiek to jest, poproś Billa z piętra niżej, żeby wyrzucił to z naszego mieszkania. Zejdź na dół i go o to poproś. Jeśli Bill ci nie pomoże, zadzwoń do firmy, od której wynajmujemy mieszkanie.
– Zamknęłam się w salonie, Mick. Nie chcę stąd wychodzić.
– Przede wszystkim się uspokój, Nance. Wróciłbym natychmiast, gdybym tylko mógł, ale to mi teraz zajmie przynajmniej trzy godziny. Wyjdź z salonu, rozejrzyj się i jeżeli to coś wciąż jest w sypialni, zbiegnij na dół i zapukaj do Billa. On ci pomoże, Nance. Przecież służył w Afganistanie. Założę się, że widział pająki o wiele bardziej przerażające niż ten, który przedostał się do naszego mieszkania.
– Za bardzo się boję, Mick. To jest przerażające. Też byś się przestraszył, gdybyś to zobaczył.
– Po prostu uchyl drzwi i się rozejrzyj. I pomyśl tylko, że stwór może wygląda przerażająco, ale założę się, że bardziej boi się ciebie niż ty jego.
– Dobrze, sprawdzę, czy tam jest. Ale jeżeli go nie zobaczę, nigdzie nie pójdę.
– Jasne. Zadzwoń do mnie jeszcze raz, kiedy coś postanowisz.
– A mógłbyś pozostać na linii?
– Mam ważne spotkanie, Nance. W tej chwili wszyscy patrzą na mnie i bębnią palcami po stole.
– Rozumiem. Przepraszam.
– Nie musisz mnie przepraszać, kochanie. Najlepiej po prostu zejdź piętro niżej i sprowadź Billa.
Jenny odłożyła telefon. Wiedziała, że Mick ma rację, że to zwierzę, czy cokolwiek to było, jest bardziej przerażone niż ona. Ze swoimi czterema palconogami wyglądał jak wielki pająk, ale miał przecież twarz bezradnego dziecka, a jego płacz świadczył raczej o desperacji niż o agresji.
Zeszła z kanapy i podeszła do drzwi. Przez chwilę nasłuchiwała z uchem przyłożonym do szyby. Cisza. Słyszała tylko, jak krople deszczu uderzają o okna i jak woda bulgocze w kaloryferach. Ale gdy miała już nacisnąć klamkę, rozległ się odgłos jakiejś przepychanki i wrzask Persefony. Gwałtowny, wysoki wrzask bardziej przypominający głos dziecka niż kota.
Pchnęła drzwi. Persefona szamotała się pomiędzy butami i kaloszami. Leżała na grzbiecie, a na niej tkwił stwór, który gwałtownie rozdzierał palconogami jej brzuch. Z okrągłych wypustek wystawały teraz szpony, a fragmenty rudego futra i czerwonego mięsa fruwały po całym przedpokoju i przyczepiały się do podłogi, obuwia, nawet do tapety.
Jenny zrobiła krok do przodu i wrzasnęła do stwora:
– Odczep się od niej! Odczep się!
Ten jednak wciąż rozdzierał brzuch Persefony, jednocześnie bez żadnych emocji wpatrując się w Jenny. Jego wilgotne nozdrza jakby się powiększyły, a usta miał mocno zaciśnięte. Z głośnym trzaskiem rozdarł żebra Persefony i Jenny zobaczyła wciąż bijące ciemnoczerwone serce swojej kotki.
Spróbowała złapać stwora za kończyny. Były jednak śliskie i mocne i tak się wiły, że nie była w stanie ani przez chwilę ich przytrzymać. Poza tym stwór drapał jej palce, co sprawiało jej potworny ból. Zdołała wsunąć dłoń pod jego głowę i dotknęła krwawej miazgi, która pozostała z Persefony. Z całej siły szarpnęła stwora, ten jednak podskoczył i tak zaciekle zaatakował jej rękę, że musiała ją cofnąć. Gdy zrobiła krok do tyłu, ponownie pisnął albo gwizdnął, lecz tym razem był to bardziej odgłos triumfu niż płacz.
Jęcząc z bólu i z rozpaczy, z podrapanymi rękami, Jenny powlokła się do sypialni i złapała kij golfowy. Zamierzała zrobić to, co powinna uczynić wcześniej – stłuc to paskudztwo na miazgę. Dopiero po zabiciu go będzie się zastanawiać, czy miała do czynienia z człowiekiem, zwierzęciem czy z wielkim pająkiem.
Wróciła na korytarz z uniesionym kijem. Persefona nadal leżała pomiędzy rozrzuconymi butami. Jej głowy stwór nawet nie tknął, ale jej brzuch był rozpruty, a cztery kończyny szeroko rozrzucone, przez co wyglądała trochę jak dywanik ze skóry małego tygryska. Stwora jednak już nie było. Zniknął.
Jenny ostrożnie podeszła do drzwi na klatkę schodową, z kijem gotowym do zadania ciosu. Gdzie jesteś, demonie? Gdzie się schowałeś?
Po jej lewej ręce znajdowały się drzwi do łazienki, w tej chwili lekko uchylone. Otworzyła je szerzej kijem i szybko wsunęła do środka rękę, aby pociągnąć za sznureczek włączający światło. Łazienka była mała i nie miała okien, jeśli więc stwór wpełznął właśnie tutaj, nie miał szans