PONIEWAŻ CIĘ KOCHAM. Гийом Мюссо. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Гийом Мюссо
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Любовно-фантастические романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-8215-144-2
Скачать книгу
popatrzył na niego. Nicole musiała go uprzedzić, ponieważ nie zdziwił się na widok kloszarda. Miał solidny wygląd Eda Harrisa: był krępy, włosy miał obcięte na jeża, wyraz twarzy przychylny. To on prowadził śledztwo w sprawie zniknięcia Layli.

      – Gdzie ona jest?! – spytał Mark. – Gdzie jest Layla?!

      Nicole otworzyła usta, ale Marshall odpowiedział za nią:

      – Trzeba być ostrożnym, doktorze Hathaway – uprzedził go, idąc w kierunku laptopa leżącego na stole w salonie. – Na razie nie jesteśmy w stu procentach pewni, że chodzi o pana córkę. Dopiero powie nam coś na ten temat analiza DNA, która jest w toku.

      Marshall nacisnął klawisz i na ekranie pojawiła się twarz dziewczynki.

      – To zdjęcie zostało zrobione wczoraj wieczorem, kilka godzin po tym, jak została odnaleziona.

      Mark nachylił się ku ekranowi.

      – To jest Layla! To nasza córka! – stwierdził zdecydowanie.

      – Mam nadzieję, że to ona – powiedział Marshall.

      – Chcę ją zobaczyć!

      – Nie ma jej w Nowym Jorku, doktorze.

      – A gdzie jest? – spytał Mark, podchodząc do Marshalla.

      – W Los Angeles. W Saint Francis Memorial Hospital.

      – Jak ona się czuje?

      – Trudno powiedzieć. Lekarze ją badają. Jeszcze za wcześnie, żeby…

      – Została pobita? Zgwałcona?

      – Naprawdę nie wiemy.

      – Jak to nie wiecie! – wybuchł Mark.

      Zbliżył się do policjanta tak, że prawie go dotykał ciałem, i patrzył na niego groźnie.

      – Panie doktorze, niech się pan uspokoi. – Marshall cofnął się odruchowo. – Powiem panu wszystko po kolei, tak jak pana żonie.

      Nicole zaciągnęła ich do kuchni i przygotowała kawę. Mężczyźni usiedli obok siebie i Marshall wyciągnął z kieszeni notes. Chciał być pewien, że nie pominie żadnej informacji.

      – Wczoraj po południu, około siedemnastej, znaleziono błąkającą się w jednym z pasaży centrum handlowego Sun Shine Plaza w hrabstwie Orange County, pod Los Angeles, dziesięcioletnią dziewczynkę.

      Mark objął głowę rękami.

      – Wiek, wygląd, znamię, z którym się urodziła, blizna na brodzie, wszystko wskazuje, że chodzi o waszą córkę – ciągnął Marshall.

      – To w tym centrum handlowym… – zaczął Mark cicho.

      – To w tym centrum ona zniknęła, dokładnie pięć lat temu, co do dnia! – dokończył za niego Marshall.

      Na twarzy Marka pojawił się wyraz niedowierzania.

      – A więc pojawiła się z powrotem dokładnie o tej samej godzinie, o której zniknęła, i w tym samym miejscu… tyle że pięć lat później.

      – Zgadzam się z panem, że to nie może być przypadek.

      – A co ona mówi?

      – W tym właśnie problem, doktorze, ona nic nie mówi.

      Mark zmarszczył brwi.

      – Dotąd nie powiedziała ani słowa, ani do nas, ani do lekarzy, którzy zajmują się nią od wczorajszego wieczoru – powiedział Frank.

      Może cierpi na całkowity zanik mowy? – zastanowił się Mark, reagując tym razem jak psycholog. Wiele razy zdarzyło mu się leczyć dzieci cierpiące na mutyzm funkcjonalny. Zniecierpliwił się.

      – Dość tego gadania! Lecę do Los Angeles, po Laylę – oznajmił, wstając.

      – Zarezerwowaliśmy dla państwa miejsce na dziś lub jutro – powiedział Frank, również wstając. – Proszę tylko powiedzieć, kiedy będziecie gotowi, odwieziemy was na lotnisko.

      – Jesteśmy gotowi! – rzekł Mark. – Nie ma sensu zwlekać.

      W pokoju zapadła nieprzyjemna cisza, po czym odezwała się Nicole.

      – Nie!

      Mark popatrzył na nią z niedowierzaniem.

      Nicole za całą odpowiedź wskazała palcem w kierunku szyby, w której odbijała się sylwetka Marka. Mark popatrzył na szybę. Zobaczył obcego, brudnego mężczyznę, z włosami zwisającymi w tłustych strąkach i z nastroszoną brodą. Miał spuchniętą twarz, oczy nabiegłe krwią. Można się było go przestraszyć.

      – Chyba nie chcesz, żeby twoja córka zobaczyła cię w takim stanie? – spytała Nicole.

      Mark opuścił głowę zawstydzony.

      *

      – Całe szczęście, że inni moi klienci nie zachowują się tak jak pan! – wymamrotał pod nosem Jo Callahan, jeden z ostatnich właścicieli tradycyjnych męskich zakładów fryzjerskich na Brooklynie. – Dwuletnia przerwa w strzyżeniu włosów jest doprawdy czymś nierozsądnym, doktorze Hathaway! A już nie mówię o brodzie.

      Stary fryzjer potrzebował całej godziny, żeby uporać się z tym zadaniem. Na koniec, zgodnie ze zwyczajem, przystawił owalne lusterko z tyłu głowy klienta, żeby ten mógł podziwiać nowe uczesanie.

      – Teraz już nie będę tak długo zwlekał z wizytą u pana – obiecał wdzięczny Mark. Z włosami krótszymi o dziesięć centymetrów i świeżo ogolony z trudnością poznawał siebie samego.

      Wyszedłszy od fryzjera, zajrzał jeszcze na chwilę do bardzo eleganckiego sklepu na Park Slope, który zwykł odwiedzać, gdy był jeszcze młodym ambitnym psychologiem. Płócienne spodnie, dobrze skrojona marynarka, modne polo z krokodylkiem wyszytym srebrną nitką… Oczywiście, że „szata zdobi człowieka”. Kilka godzin wcześniej był wyrzutkiem społecznym, który spał w jakiejś opuszczonej pakamerze, a teraz, wymyty, skropiony wodą kolońską i w czystym ubraniu, znów wyglądał na dobrze sytuowanego mężczyznę. Do domu wrócił pieszo. Przed drzwiami nie stał już radiowóz. Do diaska z wami! – pomyślał o policjantach. Miał zadzwonić, gdy przypomniał sobie, że Nicole dała mu jego klucze. Otworzył drzwi. Korytarzem przeszedł do salonu. Okna były otwarte. Pokój tonął w wiosennym świetle i w powietrzu unosił się aromat bergamoty i kwiatów pomarańczy. Muzyka Keitha Jarretta sącząca się z wieży stereo zalewała pokój deszczem kryształowych dźwięków. The Köln Concert: apoteoza Jarretta, najpiękniejszy zaimprowizowany koncert wszech czasów, podobał się nawet tym, którzy nie lubili jazzu. Mark poczuł wzruszenie. Płyta ta miała dla niego wartość sentymentalną. Dostał ją w prezencie od Nicole na początku znajomości.

      – Nicole! – zawołał żonę.

      Cisza. Pewnie jest na górze.

      Pokonując schody po dwa stopnie, wbiegł na piętro.

      – Nicole?

      Otworzył drzwi do łazienki. Pusto. Stanął na progu sypialni. Na drzwiach przypięta pineską wisiała kartka pocztowa przedstawiająca dwie objęte sylwetki odcinające się od tła, lekkiego jak mgła prześcieradła. Mark od razu rozpoznał La Valse, rzeźbę Camille Claudel, którą wspólnie podziwiali w Muzeum Rodina podczas pierwszej podróży do Paryża… Muzyka Jarretta, teraz ta rzeźba… Jakby dwa cukierki zostawione przez Nicole, każące mu myśleć o przeszłości. Ale gdzie jest jego żona? Bezradnie odczepił kartkę i przeczytał tekst z drugiej strony:

      Najdroższy Marku,

      nie niepokój się o mnie. Wszystko jest w porządku, tyle że nie jestem w stanie pojechać z tobą teraz do Los Angeles.