– Uciekał pan… bohaterze?
– Nie, wprost przeciwnie.
– Szarżował pan? Samochodem? Widać samolotów nie dali…
– Muszę panienkę rozczarować, nie jestem pilotem.
– Nie jest pan lotny?
– Gdzieżby mi było z panienką konkurować.
Krystyna uśmiechnęła się z tryumfem w oczach.
– Proszę więc nam opowiedzieć, co się wydarzyło – zezwoliła łaskawie.
– Niewiele jest do opowiadania…
– Ba! Nie dziwota!
– …jechałem samochodem, nagle na drogę wyskoczyło kilku niemieckich żołnierzy i dało mi znak, żebym się zatrzymał.
– A byli przynajmniej uzbrojeni?
– Jeden z nich wymachiwał szablą.
– Jaka szkoda, że lotnicy mają takie małe instrumenty… do walki wręcz… jak one się nazywają… kordziki?
– Nie liczy się wielkość, tylko umiejętności. – Krupski postanowił zakończyć rozmowę na własnych warunkach.
– I co pan zrobił? Umiejętnie pokroił ich pan kordzikiem?
– Nie. Rozjechałem ich dziesięciotonowym Saurerem. Niestety, resztki jednego z nich zaplątały się między drążki sterownicze i wyrżnęliśmy w drzewo. Drugiemu uderzenie wyrwało szczękę, która poharatała mi ramię. Ot i cała historia…
Panna Krysia zrobiła się zielona i mrucząc coś pod nosem, wybiegła z pokoju.
– Bardzo, ale to bardzo pana przepraszam – tłumaczyła się jej matka. – Krysia jest młoda i zadziorna. Brat jej, mój syn, jest na froncie, bardzo się o niego niepokoimy… Proszę, ciasteczko, drożdżowe, wie pan, wojna…
– Wszystko będzie dobrze, nie pierwsza to wojna w naszym życiu. W dwudziestym bolszewicy też stali pod Warszawą. Musimy tylko cierpliwie czekać na atak Francuzów – jeden z mężczyzn włączył się do rozmowy.
– Och, przepraszam – po raz kolejny sumitowała się gospodyni. – Przez to zamieszanie nie przedstawiłam panu porucznikowi gości…
Panie u boku gospodyni były matkami, a ich córki – studentkami. Jedna z dziewcząt prosiła, aby mówić do niej Janka, a druga – Janina. Janka studiowała na Akademii Wychowania Fizycznego i lubiła malować akwarele, a Janina uczyła się w Akademii Sztuk Pięknych i wprost uwielbiała turystykę pieszą. Obie były wysokie, dobrze zbudowane i ubrane w kostiumy – modne, ale nie dodające uroku. Krupskiemu bardzo szybko obie dziewczyny się pomieszały. Nieco bardziej oryginalni byli mężczyźni. Jeden z nich wyglądał na chorego i osłabionego, odzywał się z rzadka i cicho. Był naczelnikiem wydziału w urzędzie wojewódzkim w Poznaniu, ale rozchorował się podczas ewakuacji i został w Warszawie u rodziny. Drugi był starszy, ale wyglądał znacznie lepiej, twarz miał ogorzałą i rześką. Przeszedł już na emeryturę i osiadł na Pomorzu ni to na gospodarce, ni to w leśniczówce – zajmował się organizowaniem polowań. Robił wrażenie dość dobrze zorientowanego w sytuacji wojskowej i politycznej, przynajmniej na tyle, aby nie prowadzić na ten temat publicznych rozmów.
Do towarzystwa dołączył jeszcze jeden oficer. Widać było, że przed wojną często gościł w tym domu. Młody, przystojny profesjonalista, przyjęty jeszcze w czasach pokoju. Należał do gatunku, który podoba się zarówno pensjonarkom, paniom w wieku balzakowskim, jak i mężczyznom tęskniącym do kariery wojskowej. Krupski kariery w wojsku robić nie zamierzał i jemu nowy gość się nie spodobał. Zainteresowanie wzbudziła natomiast jego towarzyszka. Nie była pensjonarką ani studentką i niemal we wszystkim różniła się od Janki i Janiny. Przedstawiła się jako Barbara.
– Został pan ranny? – zapytała, wskazując rękę na temblaku.
– Proszę mi darować, przed chwilą opowiadałem o moich przewagach wojennych, więc powiem krótko: zabiłem siedmiu za jednym zamachem.
– Jak ten sławny krawczyk? – zapytała z uśmiechem Barbara.
– I tym samym narzędziem: szmatą.
– Dają za to królestwo?
– Ani pół.
– To może przynajmniej królewnę?
– Ani pół.
Roześmiała się.
– Nie zawsze był pan oficerem.
– Każdy żołnierz nosi w plecaku marszałkowską buławę – odparł Karol.
– Znam pana sprzed wojny. Zauważyłam pana tego lata. Nie odwiedzał pan Adrii w mundurze…
Pochlebiło mu to, tego lata był w Adrii tylko raz.
– Proszę wybaczyć, ale nie bywam tam tak pijany, żebym nie zapamiętał takiej dziewczyny jak pani…
Roześmiała się raz jeszcze.
– Och nie, nic z tych rzeczy. Siedzieliśmy przy sąsiednich stolikach. W pańskim towarzystwie był mój kuzyn, Piotrek Malanowski. Znacie się?
– Rzeczywiście, pracujemy razem.
– Coś się stało? – Wyczuła w jego głosie rezerwę.
– Tak. Wczoraj Piotr wyjechał z Warszawy do Krakowa.
Wyglądała na bardzo zdziwioną tą wiadomością.
– O, a ja myślałam, że Warszawa jest otoczona.
– Nie, nadal utrzymujemy kontakt z Modlinem. Zresztą, jak ktoś chce uciec z Warszawy, to może uciec i przez linie wroga.
– Jak to „uciec”?… Piotrek uciekł? – zapytała z niepokojem.
– Na to wygląda. Zostawił naszemu szefowi list, że jedzie. Swojej gospodyni powiedział, że jedzie do Krakowa, do rodziców, i tyleśmy go widzieli…
– Niemożliwe! Rodzice Piotra siedzą od lata we Lwowie. Wątpię, żeby pchali się do Krakowa.
– Może to tylko wymówka, może nie mógł wytrzymać w oblężonym mieście? Może stchórzył?
– A może się zmienił… – zawiesiła głos.
– Wojna zmienia człowieka.
– Wojna – wtrąciła się gospodyni, roznosząca po pokoju kieliszki wina. – Wygramy ją?
– Nie mam co do tego żadnych wątpliwości… – odpowiedział Karol.
Do dyskusji włączyli się inni. Niemal wszystkie spotkania towarzyskie wyglądały w ten sam sposób: zaczynało się od wojny, sloganami, że ciężko, ale bywało gorzej. Następnie odbywała się cześć rozrywkowa, aż nagle znów pojawiały się tematy wojenne. Później chwilę prowadzono rozmowy o niczym, a po jakimś czasie wracano do narzekań na wojnę. Za każdym razem, gdy poruszano bieżące sprawy, atmosfera stawała się poważniejsza, a wyciągane wnioski były coraz smutniejsze. Herbatka w mieszkaniu na Koszykowej nie różniła się znacznie od innych spotkań towarzyskich, które odbywały się niemal w całej Warszawie. Może jedynie liczba wojskowych przypadających na metr kwadratowy była tu nieco większa. Drugi z obecnych w pokoju oficerów perorował o taktyce, strategii, tłumaczył, jak wyglądają czołgi, jak atakuje artyleria, puszył się i tokował. Z zachwytem wpatrywały się w niego wszystkie damy. Opowiadał o walkach swojego pułku przy granicy z Prusami, o odwrocie do Modlina, marszu do Warszawy, walkach na Grochowie. Pocieszał, że chociaż odwrót był ciężki,