Simons zareagował zupełnie inaczej. Takie błyskawiczne zyski zachęciły go do tego, by jeszcze raz zaspekulować, bo pamiętał, co mogą przynieść szybkie transakcje. Styl Freifelda przypominał trochę system matematycznego tradingu opisany przez Simonsa i kolegów w artykule opublikowanym w IDA. Pomyślał więc, że wykorzystanie modeli w handlu instrumentami finansowymi jest obiecującym pomysłem.
– Jim połknął haczyk – mówi Mayer.
Pomimo zdobytego niedawno uznania Simons potrzebował przerwy od matematyki. Wraz z Jeffem Cheegerem, swoim protegowanym, który był wschodzącą gwiazdą w dziedzinie geometrii, starał się wykazać, że pewne geometrycznie zdefiniowane liczby, takie jak pi, są niemal w każdym przypadku nierzeczywiste. Zdążali jednak donikąd i byli coraz bardziej sfrustrowani, a nawet pogrążeni w beznadziei.
– To była gra o większą stawkę i nie byliśmy w stanie jej wygrać – mówi Simons. – Doprowadzało mnie to do szaleństwa14.
Simons miał także problemy z uporządkowaniem swojego życia osobistego. Coraz bardziej zbliżał się do Marylin, ale wciąż cierpiał z powodu rozpadu swojego małżeństwa. Po czterech latach randkowania Simons zwierzył się przyjacielowi, że rozważa oświadczyny, ale nie jest pewien, czy potrafi na nowo stworzyć poważny związek.
– Poznałem tę kobietę; jest naprawdę wyjątkowa – powiedział przyjacielowi. – Nie wiem, co zrobić.
Jim i Marylin pobrali się, ale on nadal zastanawiał się nad swoimi życiowymi decyzjami. Ograniczył swoje zobowiązania wobec Stony Brook, aby móc połowę czasu poświęcić na handel walutą na rzecz funduszu założonego przez Shaio. W roku 1977 Simons był przekonany, że rynki walutowe dojrzały do tego, by zrealizować zyski. Światowe waluty zaczęły pływać, zmieniając swoją wartość niezależnie od cen złota. Funt brytyjski spadał na łeb, na szyję. Simonsowi wydawało się, że zaczęła się nowa niestabilna epoka. W roku 1978 zrezygnował z działalności akademickiej i założył własną firmę inwestycyjną skupiającą się na handlu walutami.
Ojciec powiedział mu, że popełnia duży błąd, porzucając stałe stanowisko profesorskie. Jeszcze bardziej zszokowani byli matematycy. Do tego momentu większość miała tylko niejasne pojęcie o tym, że Simons interesował się czymś spoza branży. Pomysł, że może odejść, by w pełnym wymiarze czasu zajmować się grą rynkową, wprawił ich w zakłopotanie. Matematycy na ogół mają skomplikowane związki z pieniędzmi; doceniają wartość bogactwa, ale wielu z nich postrzega pogoń za mamoną jako niegodną przeszkodę w realizacji ich szlachetnego powołania. Akademicy nie mówili tego Simonsowi wprost, ale niektórzy byli przekonani, że marnuje on swój rzadki talent.
– Patrzyliśmy na niego, jakby był zdemoralizowany i zaprzedał swoją duszę diabłu – mówi René Carmona, który był wykładowcą w Cornell.
Simons jednak nigdy do końca nie wpasowywał się w świat akademicki. Uwielbiał geometrię i doceniał piękno matematyki, ale odróżniała go pasja do pieniędzy, ciekawość świata biznesu i pragnienie coraz to nowych przygód.
– Zawsze czułem się trochę outsiderem, bez względu na to, co robiłem – mówił później15. – Byłem zanurzony w matematyce, ale nigdy naprawdę nie czułem się członkiem społeczności matematyków. Zawsze stałem jedną nogą [poza ich światem].
Simons był gwiazdą wśród kryptologów, wspiął się na wyżyny matematyki, stworzył światowej klasy wydział matematyki. A zrobił to wszystko przed czterdziestką. Był przekonany, że zdoła podbić świat tradingu. Inwestorzy przez wieki próbowali zrozumieć zachowanie rynków, ale rzadko odnosili wielkie sukcesy. I w tym przypadku wyzwania, zamiast zniechęcać, wydawały się napełniać Simonsa entuzjazmem.
– On naprawdę chciał robić niezwykłe rzeczy, takie, które inni uważają za niemożliwe – mówi jego przyjaciel Joe Rosenshein.
Simons przekonał się, że było to trudniejsze, niż się spodziewał.
ROZDZIAŁ TRZECI
Wylecieć z pracy to nic złego.Trzeba tylko pamiętać, aby nie weszło to w nawyk.
Na początku lata 1978 roku Simons opuścił obsadzony drzewami kampus Uniwersytetu Stony Brook. Kilka tygodni później znalazł się parę kilometrów dalej w zupełnie innym świecie.
Siedział w biurze z witryną sklepową w obskurnym centrum handlowym. Biuro znajdowało się obok butiku z damską odzieżą, dalej była pizzeria, a po przeciwnej stronie jednopoziomowa stacja kolejowa Stony Brook. Pomieszczenie to, zbudowane z przeznaczeniem na sklep lub lokal usługowy, miało na ścianach beżowe tapety, jeden terminal komputerowy i nie zawsze działający telefon. Z okna ledwie widział ulicę, noszącą bardzo trafną nazwę Sheep Pasture Road (ulica Owcze Pastwisko), wskazującą, jak szybko z kogoś ogólnie podziwianego stał się kimś zupełnie nieznanym.
Nic nie działało na korzyść czterdziestoletniego matematyka rozpoczynającego swoją czwartą drogę zawodową, liczącego na zrewolucjonizowanie działającego od stuleci świata inwestycji. Wydawało się, że Simons jest bliżej emerytury niż jakiegokolwiek historycznego przełomu. Miał długie, niemal sięgające ramion strąki siwiejących włosów. Lekko wystający brzuch sprawiał, że jeszcze bardziej przypominał starzejącego się profesora zupełnie oderwanego od świata współczesnych finansów.
Dotychczas trochę bawił się inwestowaniem. Nie wykazał się jednak w tej dziedzinie jakimś szczególnym talentem. To prawda, że wartość pakietu udziałów, jaki wspólnie z ojcem miał w spółce inwestycyjnej Charliego Freifelda, wzrosła do około miliona dolarów po tym, jak Freifeld trafnie przewidział wzrost cen cukru, ale faktycznie ledwo udało się uniknąć katastrofy. Kilka tygodni po tym, jak Freifeld pozbył się kontraktów posiadanych przez grupę, ceny cukru pikowały. Ani Freifeld, ani Simons nie spodziewali się takiego spadku. Po prostu tylko zgodzili się, by wycofać pieniądze po tym, jak osiągnęli pokaźny zysk.
– To było nieprawdopodobne – mówi Simons. – Mieliśmy niesamowite szczęście16.
Simonsa rozsadzała pewność siebie. Poradził sobie z matematyką, potrafił łamać kody. Stworzył światowej klasy wydział matematyki. Teraz był pewien, że potrafi doskonale opanować spekulacje finansowe, ponieważ opracował wyjątkową analizę funkcjonowania rynków finansowych. Niektórzy inwestorzy i naukowcy byli zdania, że wahania rynku są przypadkowe. Twierdzili, że wszystkie możliwe informacje mają już odzwierciedlenie w cenach, więc wzrost lub spadek cen mogą być spowodowane jedynie niemożliwymi do przewidzenia zdarzeniami. Inni byli przekonani, że skoki cen odzwierciedlają reakcje i prognozy inwestorów związane z wiadomościami nadchodzącymi z gospodarki i z korporacji i że czasami przynoszą one owoce.
Simons wywodził się z innego świata, dlatego patrzył na to wszystko inaczej. Był przyzwyczajony do analizowania dużych zbiorów danych i wykrywania prawidłowości tam, gdzie inni dostrzegają tylko przypadkowość. Przedstawiciele nauk ścisłych i matematycy potrafią kopać pod powierzchnią chaotycznego świata natury w poszukiwaniu niespodziewanej prostoty, struktury, a nawet piękna. Pojawiające się wzory i prawidłowości są tym, co tworzy prawa przyrody17.
Simons doszedł do wniosku, że rynki nie zawsze reagują na wiadomości lub zdarzenia w dający się wyjaśnić, racjonalny sposób, co sprawia, że trudno polegać na tradycyjnych badaniach, przemyśleniach i spostrzeżeniach. Jednak ceny instrumentów finansowych wydają